Ultra wyścigowy świat

HomeSport

Ultra wyścigowy świat

Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!


REKLAMA


Stóg Izerski. Jest połowa maja 2019 roku. Woda leje się z nieba bez przerwy od wielu godzin, temperatura oscyluje w granicach kilku stopni, mgła jest tak gęsta, że Krystian nie może znaleźć wejścia do schroniska. Warunki dalekie od sielankowej, wiosennej majówki. Zaliczony zostaje punkt kontrolny, kluczowy dla rywalizacji i podtrzymania wysokiej motywacji. Uczestnicy zastanawiają się co robić, jechać dalej, przeczekać deszcz czy się wycofać. Jest kilka minut po północy, Krystian rusza w dół, nie może czekać, bo walczy o podium w klasyfikacji generalnej. Na rower szosowy wsiadł po raz pierwszy w życiu w środę przed wyścigiem, pożyczył w ostatniej chwili specjalnie na ten wyścig. Jest sobota. Ściana deszczu, kręta górska asfaltówka, mgła, która powoduje, że nie widać drogi i trzeba jej szukać na jedynym jasnym punkcie czyli nawigacji GPS na kierownicy. Ci zawodnicy, którzy zdecydowali się zjeżdżać w tym samym czasie jadą tak wolno, że prawie stają w miejscu. Krystian musi zaryzykować, inaczej czołówka odjedzie zbyt daleko. Zwiększa prędkość, momentami jest to nawet 20 km/h. Mimo pełnej koncentracji nagle przednie koło roweru znajduje się na trawie, Krystian zastanawia się gdzie właściwie jest asfalt…

To tylko jedno ze wspomnień Krystiana Jakubka, czołowego polskiego ultra kolarza. Na starcie Race Through Poland 2019, jednego z najtrudniejszych ultra wyścigów w formule pełnej samowystarczalności, stanęło 59 uczestniczek i uczestników. Zaczynają we Wrocławiu, tu też jest meta. Do pokonania jest trasa, która składa się niemal z samych gór przez pasma Sudetów i Beskidów aż w okolice Krakowa i z powrotem. Po drodze muszą zaliczyć 4 obowiązkowe punkty kontrolne i zdobyć na nich pieczątki. Drogę muszą wyznaczać sami, unikając dróg krajowych, zakazanych w regulaminie. Wszystko w formule pełnej samowystarczalności, czyli bez pomocy z zewnątrz, jazdy na kole, a nawet zbyt długiej jazdy obok kogoś, bo uznawane jest to za wsparcie psychologiczne. Można byłoby to nazwać piekłem gdyby nie fakt, że temperatury studził deszcz, który lał jak z cebra niemal przez cały wyścig. Do mety dociera 8 osób, w tym Krystian, który do końca walczył o pierwsze miejsce. Ostatecznie we Wrocławiu melduje się drugi po 3 dniach, 6 godzinach i 23 minutach. Przejechał 1373 kilometrów, pokonał ponad 13 tysięcy metrów przewyższenia i spalił ponad 40 tysięcy kilokalorii. Przez ten czas spał łącznie może 3 godziny.

Jak to nazwać? Czyste szaleństwo czy sport dla prawdziwych herosów? Prawdopodobnie obie odpowiedzi są poprawne. Przekraczanie granic niedostępnych dla zwykłego śmiertelnika jest czymś normalnym od zarania dziejów. Sport stał się tego naturalnym nośnikiem, a rywalizacja w kolarstwie trwa w zasadzie od momentu gdy wymyślono rower. Pokonywanie coraz dłuższych dystansów, walka z ciałem oraz docieranie do miejsc i stanów umysłu, których wcześniej się nie znało.

Żeby startować w ultra wyścigach kolarskich prawdopodobnie trzeba mieć w głowie pierwiastek pewnego szaleństwa połączonego z absolutnie ponadprzeciętną wydolnością organizmu. Właśnie przez to, że tak mało osób jest zdolnych do wyzwań przekraczających granice ciała i umysłu, świat ultra maratonów wciąż jest mało znany jako odmiana kolarstwa sportowego. Jay Petervary, Jakub Sliacan, Lael Wilcox, James Mark Hayden, Sofiane Sehili czy Fiona Kolbinger. To nie są nazwiska popularne wśród szerokiej publiczności, a szkoda, bo oni i wielu innych ultra-kolarzy i kolarek zapracowało już na swoje legendy za życia. Wszystko dlatego, że wyzwania, które podejmują przekraczają często granice zdrowego rozsądku. Na trasie nie ma publiczności, na mecie nie wiwatują tłumy, a warunki gry dyktuje natura miejsc niedostępnych dla większości rowerzystów. Dzień przeplata się z nocą, jedynym towarzyszem ciała od wielu dni jest wyłącznie jego umysł, gdzie trwa walka o przetrwanie. I tak przez wiele dni, setki kilometrów, ciągle w siodle z własnymi myślami, gdzie sztuka przezwyciężania kryzysów staje się kluczem do zwycięstwa.

Sport i ultra długie dystanse

Historia wyścigów na ultra dystansach jest zapewne dłuższa niż wszystkim się wydaje, bo trwa odkąd powstały rowery, a ludzie zaczęli przemierzać na nich ogromne odległości. Ta sportowa zorganizowana w formuły wyścigowe jest jednak stosunkowo krótka, bo sięga ostatniego 20-lecia. To co przede wszystkim wyróżnia imprezy ultra na tle innych wyścigów, to zasada pełnej samowystarczalności. Zawodnik zdany jest przede wszystkim na siebie i własne umiejętności, a wszelka pomoc z zewnątrz możliwa jest tylko w zakresie infrastruktury dostępnej dla wszystkich uczestników wyścigu. O tym czy zawodnik żyje i jedzie w wyścigu świadczy często tylko przesuwający się punkt na mapie. W niemal wszystkich ultra wyścigach zawodnicy wiozą obowiązkowy tracker GPS, który pozwala na żywo śledzić ich pozycję, również dla publiczności przed ekranami komputerów.

W świadomości wielu osób w Europie funkcjonuje przede wszystkim rozgrywany od 2013 roku Transcontinental Race (TCR). Długodystansowy wyścig, którego trasa prowadzi przez niemal całą Europę, a w początkowych edycjach przekraczała granicę kontynentu. Do 2016 roku miejscem finiszu była Turcja. W ostatnich latach przechodziła jednak sporo zmian i pozostała w całości w Europie, ale wciąż wydłuża się dystans, który w 2020 roku wyniósł 4200 km i niebywałe wręcz 40 000 metrów przewyższeń. W 2018 roku wyścig miał polski akcent, albowiem jeden z obowiązkowych punktów kontrolnych zlokalizowany był w Karkonoszach. W wynikach finiszerów ostatnich edycji znajdziemy nazwiska kilku polskich zawodniczek i zawodników, dlatego wyścig zapisał się również w naszym rodzimym światku ultra kolarzy.

 Transcontinental Race w ogromnej większości prowadzi jednak po drogach asfaltowych, dlatego szybko powstały równie trudne wyzwania, ale poprowadzone w terenie. Próby długodystansowego ścigania po bezdrożach trwały już za oceanem na kilka lat przed powstaniem europejskiego TCR. Jednym z najbardziej znanych jest choćby wyścig Tour Divide, którego początki sięgają 2008 roku. Amerykański ultra wyścig ściąga na start co roku setki uczestników, którzy chcą się zmierzyć z legendarną trasą o długości blisko 4500 km prowadzącą z kanadyjskiego Banff poprzez Góry Skaliste w Stanach Zjednoczonych z metą na granicy z Meksykiem. Oprócz ogromnych przewyższeń, warunki na trasie są prawdziwym wyzwaniem. Jedzie się w ogromnych różnicach temperatur, od nieznośnego upału po minusowe temperatury w górach, gdzie śnieg i wszechobecne błoto nie są niczym nadzwyczajnym. Oprócz tego trasa prowadzi po bezludnych lub słabo zaludnionych terenach, więc przez wiele mil spotkać można po drodze co najwyżej niedźwiedzia grizzly, co opisywało już wielu zawodników we wspomnieniach. Trzeba być przygotowanym na wszystko, dlatego samo ukończenie wyścigu staje się nie lada sukcesem. Najlepszym zawodnikom przejechanie trasy zajmuje 14-15 dni, a dla reszty stawki to o wiele więcej dni spędzonych w siodle. Co ciekawe,  w edycjach 2013 i 2016 wśród mężczyzn triumfował nieodżałowany ultra kolarz Mike Hall, twórca i założyciel Transcontinental Race. Niestety w 2017 roku zginął potrącony przez samochód w Indian Pacific Wheel Race rozgrywanym w Australii.

Film o słynnym Tour Divide z Lael Wilcox w roli głównej

Im trudniej, tym lepiej

Ogromna popularność szutrowych i offroadowych imprez ultra w USA napędziła także potrzebę ekstremalnych wyzwań na drugiej półkuli. Jednym z największych stał się Silk Road Mountain Race. Rozgrywany w górach Kirgistanu wyścig ma bardzo krótką historię, bo jego pierwsza edycja została rozegrana w 2018 roku. Ukończyło ją trochę ponad 30 osób. Ekstremalny charakter pokazał, że nie jest to wyścig dla wszystkich, a jego legenda powstała niemal natychmiast. W edycji 2019 do mety dotarło kilku finiszerów więcej, ale wciąż metę osiągało zaledwie około 30% całej stawki. Swoją wyjątkową kartę w historii zapisała Lael Wilcox, pierwsza i jedyna kobieta edycji 2019 oraz zarazem druga na mecie w klasyfikacji Open wszystkich uczestników.

Jak powiedział jednak niegdyś Mike Hall „Nic, co jest cokolwiek warte, nie jest łatwe”. Dlatego Nelson Trees, organizator Silk Road MR postanowił pójść o krok dalej i wyprzedzając jeszcze wówczas pandemię koronawirusa, w lutym 2020 roku zainaugurował pierwszą edycję Atlas Mountain Race, czyli wyścigu o tej samej formule, który jak nazwa wskazuje został rozegrany w Górach Atlas w Maroko. Afryka zawsze kojarzyła się z wyzwaniami. Mamy w końcu tam swojego bohatera i protoplastę bikepackingu, czyli Kazimierza Nowaka, który samotnie przemierzył kontynent na rowerze i pieszo w latach 30-tych XX wieku. Atlas Mountain Race miał być rowerowym Rajdem Dakar i takie określenie stało się bardzo adekwatne. Trasa o długości 1145 km wiodła z Marakeshu do Agadiru poprzez całe pasmo górskie wysokiego Atlasu z sumą przewyższeń grubo przekraczającą 20 tysięcy metrów. Na starcie stanęło ponad 190 zawodniczek i zawodników, w tym aż czterech Polaków. Polska reprezentacja w składzie: Paweł Puławski, Łukasz Ugarenko, Krzysztof Miszewski oraz Marcin Kępka, uwieczniła swój wspólny udział jedynie pamiątkowym zdjęciem, po przekroczeniu startu każdy mógł liczyć już tylko na siebie.

Dla polskiego środowiska ultra najbardziej znana jest oczywiście postać Pawła „Piko” Puławskiego (drugi od lewej na zdjęciu), czyli ultra maratończyka i organizatora wspomnianego wyścigu Race Through Poland. Jak opowiadał on w swoich relacjach, skala trudności Atlas Mountain Race przerosła wszelkie oczekiwania. Piko założył optymistycznie, że uda mu się przejechać całość ze średnią 10 km/h, co jak sam później przyznał, w wielu fragmentach trasy nie było możliwe do zrealizowania. Największe wrażenie robi opowieść o 7 godzinnej pieszej przeprawie z rowerem wśród skał wyschniętego koryta rzeki, gdzie nie było mowy o jakiejkolwiek jeździe. Trasa osiągała apogeum trudności nie tylko z powodu ogromnych przewyższeń i wysokości nad poziomem morza, ale przede wszystkim ze względu na nawierzchnię usianą skałami i ostrymi kamieniami. Było wiele szerokich szutrowych odcinków, ale jak przyznawali uczestnicy w swoich relacjach, nikt nie spodziewał się, że „odcinków specjalnych” będzie aż tak dużo. Uczucie trudności potęgował fakt, że na trasie w zasadzie nie ma infrastruktury cywilizacji. Jedynymi oznakami obecności człowieka były małe i nieliczne wioski , przez które prowadziła trasa. Jeśli znalazł się w nich otwarte sklepy spożywcze, to stawały się one niemal oazą dla uczestników. Planowania strategii nie ułatwiał też ogólny brak wody w otoczeniu.  W przeciwieństwie do Silk Way MR rozgrywanego w górach Kirgistanu, gdzie można było uzupełnić wodę z górskich potoków, Maroko niemal pozbawione jest takich naturalnych miejsc. Niczym nadzwyczajnym były odcinki rzędu 120-150 km, gdzie po drodze nie było ani kropli wody pitnej. Tym bardziej wymagało to od zawodników żelaznej woli przetrwania, zaplanowania zapasów i umiejętnego ich racjonowania.

Sprzęt – przede wszystkim niezawodność

Ciekawy był także aspekt sprzętowy. Wiele osób postawiło na gravele i dziś czytając ich relacje, mało który powtórzyłby tę decyzję. Mimo to rowery z barankiem stanowiły pewnie około połowy startujących, ale przeważały grube 2-calowe opony, a nawet szersze. Jak wspominał Paweł Puławski, jego 38-milimetrowe gumy były najprawdopodobniej najwęższe w całej stawce, co było wyczynem wręcz karkołomnym. Zwycięzca, Sofiane Sehili, który na co dzień jest kurierem rowerowym w Paryżu, przejechał trasę 1145 km po Górach Atlas w niewiarygodnym czasie 3 dni 22 godzin i 35 minut. Zrobił to jadąc non stop, bez snu, z krótkimi tylko przerwami na odpoczynek. Dokonał tego na hardtailu z kołami 29 cali, ale ze sztywnym widelcem. Również drugi na mecie James Hayden, który dojechał do mety Marakeszu kilka godzin później postawił na rower górski, ale z amortyzatorem. Patrząc na trudności napotkane na trasie można sądzić, że mimo mody na gravele i ich wszechstronności, to jednak rower MTB ma wciąż przewagę na trudnych ultra dystansach w terenie.

Znakomity dokument obrazujący oblicze jednego z najtrudniejszych ultra maratonów – Atlas Mountain Race

Ultra po polsku

Nasze rodzime środowisko ultra może poszczycić się wieloma sukcesami, zarówno jeśli chodzi o organizację imprez jak i poziom sportowy zawodników. O ile Race Through Poland wyróżnia się skalą trudności, to jednak jest imprezą stosunkowo młodą. Jej pierwsza edycja odbyła się w 2018 roku. O wiele starszy, bo sięgającymi korzeniami do 2004 roku jest wyścig Bałtyk-Bieszczady Tour. Jak sama nazwa wskazuje trasa prowadzi znad morza aż do Bieszczad. Zawodnicy startujący ze Świnoujścia muszę pokonać całą Polskę aż do mety w Ustrzykach Górnych, w sumie 1008 km. Początkowo idea towarzyskiego rajdu rowerowego szybko przerodziła się w prawdziwą sportową rywalizację i dziś Bałtyk-Bieszczady Tour jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych wyścigów na scenie polskich ultra maratonów. W 2016 impreza zyskała rangę Pucharu Świata w kolarstwie długodystansowym, któremu patronuje Międzynarodowa Unia Maratonów Kolarskich.

Polskim ultra maratonem szosowym o równie długiej tradycji jest Maraton Rowerowy Dookoła Polski. Jak sama nazwa wskazuje trasa wiedzie dookoła kraju, możliwie najbliżej granic i łącznie liczy 3130 km. Start i meta zlokalizowane są przy latarni morskiej na Przylądku Rozewie, czyli najdalej wysuniętym na północ miejscu w Polsce. Limit czasowy na pokonanie tej morderczej trasy wynosi 10 dni. Co ciekawe, w formule pełnego dystansu rozgrywany jest on co 4 lata. W pozostałych latach odbywają się mniejsze edycje, których trasy o dystansie 1000-1200 km poprowadzone są wzdłuż wybranej granicy. Co ciekawe, w pierwszej edycji RMDP w 2005 roku wystartowało zaledwie dwóch zawodników, Daniel Śmieja i Wojciech Szymczak. Zajęło im to nieco ponad 9 dni. Od tamtej pory impreza zyskała już miano kultowej i stale zwiększana jest frekwencja, choć trzeba zaznaczyć, że jest to dystans dla absolutnie najlepiej przygotowanych rowerowych ultramaratończyków.

Wieloletnie tradycje mają także inne szosowe ultra wyścigi, takie jak: Maraton Północ-Południe, Piękny Wschód, Piękny Zachód, Tour de Silesia, czy Pierścień Tysiąca Jezior.

Idea przemierzania długich dystansów w duchu sportowej rywalizacji musiała także w Polsce przenieść się poza asfalty. Ultra maratony w terenie, wzorem światowych odpowiedników, szybko zyskały wielkie grono zwolenników również w Polsce. Nie bez znaczenia był tu także rozwój określonego segmentu rowerów, czyli graveli, które idealnie zaczęły wpisywać się w przygodowy charakter jazdy po nieutwardzonych nawierzchniach. Pierwszym naprawdę długodystansowym wyścigiem w terenie była Wisła 1200. Maraton, którego trasa rozpoczyna się na Baraniej Górze w okolicach źródeł Wisły, prowadzi możliwie najbliżej wzdłuż najdłuższej Polskiej rzeki aż do jej ujścia do Bałtyku i mety w Gdańsku. Niecałe 1200 km stało się wyzwaniem dla wielu zawodników i preludium do rozwoju dyscypliny terenowych ultra maratonów. Popularność graveli szybko przełożyła się także na powstanie interesujących imprez, których trasa stricte będzie odpowiadać definicji dróg szutrowych. Z uwagi na atrakcyjność i różnorodność geograficzną Polski bardzo szybko dostrzeżono potencjał „szutrowania” w formule samowystarczalnych ultra maratonów. Regiony z dużą ilością tego typu dróg dziś mogą poszczycić się swoimi popularnymi wyścigami jak choćby Poland Gravel Race na południu Polski, czy Great Lakes Gravel na Warmii i Mazurach.

Nazwiska zwycięzców i sportowej czołówki tych oraz innych wyścigów, dziś dla wielu osób są już znane. Wciąż jednak daleko im do popularności czołowych zawodników ze świata MTB czy kolarstwa szosowego. Falę „nadludzkich” osiągnieć i rekordowej jazdy w terenie zapoczątkował Zbigniew Mossoczy, który w 2018 roku zapisał się jako pierwszy zwycięzca Wisły 1200 z czasem 62 godzin, podczas których pokonał trasę blisko 1200 km wzdłuż królowej polskich rzek. Ultramaratończyk rowerowy i biegowy dołożył rok później także zwycięstwo Carpatii Divide, czyli długodystansowym wyścigu MTB. Do grona ścisłej czołówki zaczęli dołączać także kolejni uczestnicy z wyścigową przeszłością z szosy czy MTB. Dziś kolejne rekordy ustanawia Radek Gołębiewski, który zanotował całą serię zwycięstw zapisując na swoje konto dwukrotnie Wisłę 1200, a także triumfy w Pomorskiej 500, Great Lakes Gravel oraz Poland Gravel Race.

Kurier z Wrocławia

Historia Krystiana Jakubka, która posłużyła za preludium tekstu pojawia się nie bez powodu. Sofiane Sehili, zwycięzca Atlas Mountain Race jest na co dzień kurierem rowerowym w Paryżu  i najprawdopodobniej właśnie jego zajęcie stało się przyczynkiem do pasji i wielkich osiągnięć sportowych w świecie ultra wyścigów. Taka sama historia ze ściganiem łączy wrocławskiego kuriera rowerowego, czyli Krystiana Jakubka. Jak sam mówi, rower to jego pasja i praca. Bez wątpienia służbowe kilometry pozwoliły zbudować nieprzeciętną wytrzymałość, ale nie tylko one pomogły w budowaniu sylwetki ultra zawodnika. Krystian zawsze jeździł dużo i długo, dlatego „wycieczki” z trzycyfrowymi dystansami stały się naturalną formą treningu wytrzymałości.

Warto jednak podkreślić, że sylwetka sportowa Krystiana pojawia się właśnie na łamach portalu  o tematyce MTB, bo wrocławianin to od wielu lat związany jest  z rowerem górskim. Wiele razy startował w maratonach MTB, gdzie oczywiście stawiał zawsze na najdłuższe dystanse. Równolegle pojawiał się także w rowerowych wyścigach i rajdach na orientację. Tu Krystian nie ma sobie równych, zwyciężył dwukrotnie w 2019 i 2020 roku w największych zawodach rowerowych na orientację, czyli w Harpaganie. W samym 2019 roku jego kalendarz zamknął się na 27 różnych wyścigach.

Wszystko to przekłada się na roczne dystanse, których wiele osób nie przejeżdża nawet samochodem. Wrocławianin w 2019 roku pokonał imponujące 25 tysięcy kilometrów. Co ciekawe i warte odnotowania, był to dystans przejechany na rowerze MTB i to 26 cali, które wiele osób już postrzega w kategoriach historyczno-muzealnych. Jak widać nie sprzęt czyni zawodnika, a upór, determinacja w dążeniu do celu i przede wszystkim psychika. Doświadczenie pokazuje, że ten ostatni czynnik często jest kluczowy, bo na długich dystansach pierwsza zawsze poddaje się głowa.

Sztukę przezwyciężania kryzysów Krystian pokazał wiele razy. Tak było choćby we wspomnianym na początku Race Through Poland. Zanim zaczął się epicki deszczowy zjazd w ciemnościach i mgle ze Stogu Izerskiego, wrocławianin musiał poradzić sobie z kuriozalną usterką. U podnóża ostatnich zabudowań przed szczytem łapie kapcia. W pompce zakleszcza się rdzeń zaworu od dętki. Jest ciemno, zimno i mokro. Zaczyna szukać pomocy u lokalnych mieszkańców. W pewnym momencie pukaniem w okno zrywa na równe nogi sprzed telewizora i przyprawia prawie o zawał serca miejscowego gospodarza. Ten pożycza mu kombinerki, dzięki którym udaje się usunąć usterkę. Osiągnięcie punktu kontrolnego na szczycie staje się czymś bezcennym.

Próbę charakteru i radzenia sobie w awaryjnych sytuacjach Krystian przeszedł także na trasie ultra wyścigu górskiego Carpatia Divide, którego ponad 600-kilometrowa trasa wiodła przez pasmo Karpat z Ustronia do Mucznego w Bieszczadach. Przez pierwsze 7 godzin przemierzają trasę na pozycjach liderów wraz ze Zbyszkiem Mossoczym. W pewnym momencie przed Wielką Rycerzową kamień spod kół wpycha tylną przerzutkę w szprychy. Wózek złamany na pół, przerzutka niemal zmielona. Rywal nie ma jak pomóc, żegna się i jedzie dalej. Krystian siada na ziemi, patrzy na totalnie unieruchomiony napęd, wyciąga dwa batony na poprawę nastroju i dla uzupełnienia cukru.

W pewnym momencie przychodzi żal i bezradność, bo to dopiero początek trasy. Do przejechania wielkie góry, a jak to zrobić nie mając sprawnego napędu. Po paru minutach wstaje i stwierdza, że trzeba iść. Przemieszcza się jak na hulajnodze, zjeżdżając gdzie się da i dalej niosąc rower na plecach. Pyta każdego napotkanego na szlaku turystę czy ktoś może pomóc w znalezieniu przerzutki do roweru, tłumacząc, że jedzie na czele wyścigu. Dociera do miejscowości Soblówka, gdzie ktoś z mieszkańców kieruje go do dawnej, nieczynnej już lokalnej wypożyczalni rowerów. Tam spotyka się z uprzejmym gestem ze strony Panie Marty która pozwala wykręcić z własnego roweru  10-rzędową przerzutkę Shimano XT i daje Krystianowi. Wyjątkowy fart, że właśnie taka jest kompatybilna z jego napędem. Nie mogąc dostatecznie podziękować, oferuje zapłatę gotówką, ale Pani Marta nie bierze od niego ani złotówki. Prosi, żeby odesłać przerzutkę po wyścigu. Rusza dalej. Ostatecznie z czasem 75 godzin melduje się na drugim miejscu w klasyfikacji generalnej za Zbyszkiem Mossoczym. Kilka dni później, w ramach podziękowania kupuje zupełnie nową przerzutkę dodatkowo wyposażoną w sprzęgło i odsyła Pani Marcie.

Lej w ultra wyścigach po wybuchu bomby Covid-19

Jest marzec 2020 roku, pandemia koronawirusa Covid-19 ogarnia dosłownie cały świat.  Życie codzienne koncentruje się wyłącznie na obronie przed wirusem. Gospodarka światowa staje i pojawia się najpopularniejsze w negatywnym znaczeniu słowo roku, czyli „lockdown”. Zatrzymuje się również całkowicie świat sportu. Plany i kalendarze zawodników można wyrzucić do kosza. Odwoływane są kolejne wyścigi. Nie odbędzie się znany ze swojej trudności Silk Road Mountain Race. Podobne decyzje podejmują polscy organizatorzy. Majowy Race Through Poland definitywnie anulowany. Inni organizatorzy walczą o start swoich imprez poprzez zmianę formuły startu i podział na małe grupy, tak aby zachować zasady bezpieczeństwa sanitarnego. W wielu przypadkach się to udaje, ale wszystko odbywa się w dużym duchu niepewności. Nikt nie wie jak będzie wyglądać rzeczywistość za tydzień. Jeszcze w lutym, rzutem na taśmę przed „zamknięciem się” świata odbywa się wspomniany Atlas Mountain Race. Ten niesamowity wyścig zapisuje się od razu w historii ultramaratonów i staje się pierwszym i ostatnim, który odbył się jeszcze w dobrej, poprzedniej rzeczywistości. Dla wielu osób udział w wyścigu po Górach Atlas staje się marzeniem i celem na miarę największego sportowego wyzwania w życiu.

Zdrowotne skutki wirusa stają się dramatem tysięcy ludzi, a gospodarcze efekty odczuwa już niemal każdy. Trudno znaleźć branżę, która nie ucierpiała, dlatego problemy finansowe stały się codziennością. Gdy firmy zwolniły obroty, spadła też liczba zleceń dla firm kurierskich, co Krystian Jakubek odczuwa do dziś. Wszystkie starty finansował do tej pory sam, wyłącznie z efektów własnej pracy, a jeżeli jej nie ma, to ginie również perspektywa na sportowe cele. Rozmawiam z Krystianem kilka razy o sytuacji, planach i przede wszystkim o wielkim marzeniu wystartowania w Atlas Mountain Race. Niestety był pełen obaw, że zwyczajnie nie zdoła uzbierać wystarczających funduszy i plany trzeba będzie włożyć do szuflady.

Tuż przed publikacją tekstu pojawia się oficjalna informacja – Atlas Mountain Race 2021 zostaje przełożony na październik. Organizatorzy liczą, że do tego czasu pandemia znacząco spowolni i życie zacznie wracać na normalne tory. Decyzja wydaje się słuszna, a Krystian również potwierdza, że chce zostać na liście startowej, na której już wcześniej pojawiło się jego nazwisko przy pierwotnym terminie w lutym.

Zmiana daty jednak nie powoduje, że wyjazd stanie się dużo łatwiejszy. Pytam o szczegóły planu, czy nastawia się na start swoją zasłużoną Koną 26 cali?  Krystian z uśmiechem odpowiada: A na czym innym miałbym wystartować? Jadę na tym co mam i nie jest to problemem. Fakt, nie raz udowodnił, że jak się ma w nogach i w głowie, to nawet 26 cali z poprzedniej epoki zdaje egzamin.

O ile przygotowania fizycznego i psychicznego na najwyższym poziomie nie brakuje u Krystiana, o tyle trudności piętrzą się gdy podsumowujemy koszty tej fantastycznej sportowej przygody życia. Wielokrotnie wyższe niż w przypadku startów w kraju. Mimo nieco bardziej odległej perspektywy czasowej startu, wciąż są zbyt wysokie aby Krystian mógł je udźwignąć wyłącznie z prywatnych środków. Po sprawdzeniu różnych opcji, obaj mamy świadomość, że pomóc może jedynie zbiórka społeczna. Celem pomocy, do której powoli zaczyna się przekonywać, jest wsparcie wielkiego projektu sportowego. Walka o podium w jednym z najtrudniejszych ultra maratonów na świecie – Atlas Mountain Race. Absolutne marzenie brzmiące jak realistyczny plan.

Wywiad z Krystianem, który ukazał się na kanale MikroPrzygody, gdzie opowiada o kulisach rywalizacji w ultra wyścigach

Długo milczy, ale ostatecznie zaczyna dojrzewać do decyzji. Potrzebna kwota jest niemała, ale mając świadomość jak wielu jest ludzi z pasją do szeroko pojętego kolarstwa w Polsce, wyjście z inicjatywą cegiełek wsparcia sportowego celu staje się racjonalne. Skromność i honorowe podejście to jedna z najmocniejszych cech Krystiana, może dzięki temu nie skupia się na robieniu szumu wokół własnej osoby, tylko na czerpaniu prawdziwej i czystej przyjemności z jazdy na rowerze. Ta przerodziła się w sport na poziomie absolutnie wyczynowym. Jednocześnie możliwość społecznego wsparcia sportowej inicjatywy to szansa na pokazanie szerszemu gronu fascynującego świata wolności, jakim bez wątpienia są wyścigi ultra.

Poniżej znajdziecie zbiórkę, w której możecie dołożyć cegiełkę do tego ambitnego sportowego celu. Krystian obiecał upominki ze swoich ultra startów dla osób, które wesprą jego występ w Atlas Mountain Race. Szczęśliwcy będą mieli na przykład okazję odbyć z nim wspólny trening, gdzie z pewnością opowie jeszcze więcej ciekawych historii z ultra kolarskiego świata, a tych Krystian ma setki. Ich łączenie w jedną opowieść wciąga jak dobra książka. Szczegóły znajdziecie w zbiórce, a redakcja #mtbxcpl daje swój znak jakości i rekomendację dla tego dzielnego ultra kolarza (nie tylko) górskiego :)


Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie także dzięki Tobie! Spodobał Ci się przeczytany tekst? Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i dzielić się pasją.


Wspieraj Autora na Patronite

Postaw mi kawę na buycoffee.to

REKLAMA

COMMENTS

DISQUS: 0