Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Sytuacja w kraju spowodowała, że odwołano wszystkie imprezy sportowe w tym maratony MTB. Na portalu pojawił się bardzo fajny wpis o tym, że to właśnie teraz jest czas na zwiedzanie, bo za rok znowu będzie ileś tam startów do zaliczenia. Właśnie. Będzie. Tylko czy my, organizatorzy, czasem nie poszliśmy w złą stronę? Moje obserwacje maratonów zaczęły się w 2014 roku, potem przyszła organizacja zawodów: najpierw czasówek, potem XC, a w końcu i maratonu. Przez te lata obserwowałem zmianę jaka następuje, w moim odczuciu zmianę na gorsze. Wzrastająca popularność maratonów spowodowała, że zawodnik stał się klientem usługi w postaci wyścigu. I sam wyścig przestał być istotny. Zaczęły rosnąć koszty organizacji maratonów, przede wszystkim koszty okołomaratonowe, które są według mnie, podkreślam według mnie zbędne.
Co powinien zawierać maraton? Fajną trasę, dobre oznaczenie, dobre bufety, świetne zabezpieczenie medyczne, fotografa i pomiar czasu. I tyle. Można jeszcze dodać jakieś drobne medale czy dyplomy. I naprawdę tyle. To są rzeczy na których kiedyś się skupiano. Dzisiaj dochodzi do tego cała otoczka – pakiet startowy przed sezonem (jak cykl robi jedna firma), pakiet startowy przed wyścigiem, medal na zakończenie imprezy, medal za generalkę, medal za zaliczenie wszystkich bufetów i czort wie za co jeszcze medal. A! I nagrody rzeczowe za miejsca na podium. Jak o czymś zapomniałem, to przepraszam. Koszty, koszty, koszty. Koszty, które spowodowały, że uczestnicy zaczynają patrzeć na rzeczy drugoplanowe jako istotne. Ok. Są firmy, które organizują zawody i z tego żyją i można im spróbować wybaczyć taką walkę o klienta. Tylko na miły Bóg, ten sam „pierdolec” dopadł wyścigi organizowane przez KGW z Pyszczałkowic Dolnych. Bo musi być. Naprawdę? Czy komuś naprawdę zależy na medalu za ukończenie wyścigu? Za przejechanie np. 25 km po płaskim? Serio? Potem wiszą takie, albo się walają po szufladach – śmieci bez wartości. Sam mam kilkanaście takich – i poza jednym, który dostałem z okazji 10 lat organizacji danego wyścigu żaden nie ma wartości, choćby sentymentalnej. Co innego zdjęcia, te zawsze są dla mnie ważne i po to w zasadzie jadę – to pokazuję dzieciom, a w przyszłości wnukom. Jaka jest wartość z puszki coli wręczonej na mecie? Żadna, a mnie po niej jeszcze przes*a.
Przez to, że organizator musi szukać kasy u sponsorów (albo u zawodników) na te pierdoły, zapomina o rzeczach ważnych. Przykład? Proszę bardzo. Zapytałem kiedyś moich znajomych, którzy organizują maraton o ilość zabezpieczenia medycznego. Dostałem odpowiedź – jedna karetka. Pytam jak to? No jedna i jeździła po trasie i pomagała. No ale wyście mieli maraton na pogórzu, ze stromymi ścianami i technicznymi singlami w lesie i jak tam wjedzie karetka jak ktoś się tam wywali? Cisza. Ale pakiet startowy przed wyścigiem kozak. Na moim wyścigu miałem karetkę z zespołem, drużynę GOPRu i zespół ratowników na quadzie z OSP na trasie. I jeszcze śmigłowiec z racji tego, że GOPR ma prawo ich wezwać. Ale w komentarzach w sieci dostało mi się, że nagród nie było dla zwycięzców. Bo ważniejsza jest zleżana opona niż fakt, że gdybyś leżał z wystającym obojczykiem, to czekałbyś max 15 minut na pomoc w dowolnym punkcie trasy (a nie 40 minut bo i takie przypadki znam).
W sporcie amatorskim chodzi o to, żebyśmy się cieszyli z faktu, że możemy w nowym miejscu pościgać się trochę. Żebyśmy to zrobili ze świadomością, że ktoś dba o nasze bezpieczeństwo, że jak się wywalisz, to Cię szybko ogarną. I potem na mecie, siedząc w cieniu remizy zjesz bigos z KGW albo coś innego dobrego. I tyle. Naszą wielką bandą na starcie mamy promować kolarstwo, mamy w ten sposób szukać talentów wśród dzieci – nie tylko własnych (i tak, dzieciom nagrody tak).
Maratony przez całą dodatkową otoczkę stały się bardzo, bardzo drogie. Wyścig robiony przez stowarzyszenia to minimum 50 zł, w firmach po 70 zł i to w przedsprzedaży, bo w dniu wyścigu zapłacisz nawet i 100 zł. Czteroosobowa rodzina to koszt najtaniej 200 zł, plus dojazd, powrót, żele, shoty i ewentualnie jakieś części. I tak x7 w sezonie. Nawet mi się sumować nie chce. No ale jak opłaty startowe to od 30 do 70% budżetu (gdzieś to ostatnio czytałem), to logiczne, że nie mogą być niższe. A jakby tak… jakby tak wywalić wszystko co zbędne, to może udałoby się zrobić zawody za 40 zł od głowy? Pewnie by się udało.
Co się da jeszcze zauważyć, to to że topnieje liczba uczestników w zawodach – mam na myśli cykle. Zmienia się proporcja zawodników – coraz mniej jeździ długie dystanse, a coraz więcej, te krótsze, bo szkoda zdrowia na rypanie o 60 km po górach. Jeszcze trochę i pokochają XC :P. Może to też jest kierunek? Krótka pętla – to i koszty stałe niższe, że bo wyścig trwa krócej.
Co będzie w 2021? Czy nagle się nie okaże, że urośnie nam bardzo grupa osób, które pokochają eksplorację terenu, które zamiast kolejnej maszyny do XC, kupią sobie fulla trailówkę czy, tfu, elektryka i zaczną po prostu cieszyć się jazdą. A zawody? Lać na zawody. Pewnie, jak będą 20 km od domu to pojadą albo pojadą ze dwa razy na sezon i tyle. Bo to się zrobiło cholernie drogie hobby. Cholernie drogie, bo gdzieś w tym całym ambarasie kolarz amator stał się łakomym kąskiem, o którego trzeba walczyć i z którego można wydoić jak najwięcej.
Mamy, jako organizatorzy (głównie Ci mniejsi), szansę na spokojne przemyślenie przez cały rok sprawy i określenie, co naprawdę jest ważne w naszym wyścigu, a co nie. Bo ja sam, niestety nie jestem bez winy i sam się niestety też trochę do tego przykładam.
Wszystkim tym, którzy organizują wyścigi i poczuli się trochę urażeni moim wpisem, musicie pamiętać jedną rzecz. Ogromnie, bezgranicznie Was szanuję za całość pracy włożonej w Wasze wyścigi i za Wasz wkład w rozwój sportu amatorskiego.
Do zobaczenia na szlaku – nie tylko na zawodach ?
COMMENTS