„W cyclocrossie zakochałem się po uszy” – Marcin Górnicki (Runo.design/Syrenka CX) | Mistrzostwa Polski w kolarstwie przełajowym | KOMENTARZ POSTARTOWYfot. Piotr Łabaziewicz

HomeSportKomentarze

„W cyclocrossie zakochałem się po uszy” – Marcin Górnicki (Runo.design/Syrenka CX) | Mistrzostwa Polski w kolarstwie przełajowym | KOMENTARZ POSTARTOWY

Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!


REKLAMA


Przełaj jak dobre błoto, jak tylko chwyci, to nie puszcza i wciąga jeszcze mocniej. Dobitnie o tym przekonał się m.in. Marcin Górnicki, który w ostatnich latach, a szczególnie w mijającym sezonie, złapał zajawkę na cyclocross. Wszystko za sprawą lokalnej inicjatywy Syrenka CX, która wyrosła na jedną z najbardziej rozpoznawalnych w skali kraju. Zwieńczeniem tego sezonu był w start Marcina w wyścigu towarzyszącym Mistrzostwom Polski w kolarstwie przełajowym.


Komentarz postartowy:

Przełaje mają chyba to do siebie, że jak już się w nie wpadnie niczym śliwka w kompot to ciężka jest droga do wydostania się. W każdym razie przyznać muszę, że za sprawą ustawek i wyścigów warszawskiej inicjatywy Syrenka CX w tej odmianie kolarstwa zakochałem się po uszy. Dobra dyspozycja i wysokie lokaty na Syrenkowych wyścigach, a także na Owocowym Przełaju zachęciły do postawienia kropki na i w postaci pierwszego mojego startu na przełajowych Mistrzostwach Polski. Zmotywowany, z początkiem roku powiedziałem sobie, że będę przestrzegał diety (co mi się udało) i sumiennie trenował, co niestety zaburzyło przeziębienie w pierwszym tygodniu stycznia. Czasu do wyścigu było już niestety mało i po cichu liczyłem, że nie odbije się to zbytnio na mojej dyspozycji. Na domiar złego w okresie Świątecznym na jednej z edycji Syrenkowego Pucharu Tłustego Karpia przeciąłem oponę, czasu na wymianę i ogarnięcie sprzętu nie było, więc przełaj poszedł w odstawkę i wszystkie jazdy już do Mistrzostw były realizowane na fullu MTB. Jednak… nie ma tego złego. ;)

Do Zielonej Góry Syrenkobusem dotarliśmy w piątkowe popołudnie, na styk tak naprawdę przed pilotażowym startem sztafet mając możliwość wjechania na trasę i przejechania zapoznawczych kółek. Trasa bardzo przypadła mi do gustu. Mniej więcej kojarzyłem ją z wyjazdu z Warszawskim Klubem Kolarskim sprzed roku, ale wtedy byłem w innej roli i nie miałem roweru. Odpoczynek, przygotowanie sprzętu, obowiązkowo pizza i można było iść spać. Przez noc trasa troszkę podeschła, było już zdecydowanie mniej błota, co dla mnie było w sumie na minus, bo im trudniej tym dla mnie łatwiej. Około 11 ruszyłem na rozgrzewkę z Marcinem Szewczykiem z Ośki Warszawa, kolegą, a jednocześnie bezpośrednim rywalem. Na starcie ustawiony zostałem w pierwszej linii, skrajnie po lewej. Wiedziałem, że trzeba dać ogień od samego początku, bo a) zaraz miałem delikatne zwężenie b) pierwszym trudnym elementem na trasie była kilkunastometrowa piaskownica i wiedziałem, że od jej przejechania zależy naprawdę wiele.

Ruszyliśmy, a ja już mam problem z wpięciem. Jadę jak w transie słysząc jakby za mgłą doping kibiców i skupiając się tylko na trasie wyznaczonej taśmami. Na piasek wjeżdżam na 4 pozycji. Dwóch rywali przede mną na ostatnim metrze sczepia się i wyhamowuje całą resztę. W myśl powiedzenia „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta” wskakuję na 2 pozycję widząc, że prowadzący zdążył już sobie wypracować naprawdę sporą przewagę. Za chwilę słyszę za plecami, nie wiem czy to od zawodnika na kole czy od jakiegoś kibica, że to nie jest wycieczka… Robię co mogę, ale początek kosztował mnie naprawdę sporo sił i czuję mocny zapiek w udach. Staram się robić swoje i jechać mocno skupionym, ale oczywiście mniejsze błędy się zdarzają. Wszystkie rundy jadę w miarę równo: eliminując najdłuższą startową pozostałe jadę w przedziale 9:42-9:55.

Na bodajże 2 rundzie mój podkastowy kompan Kufel krzyczy, że brakuje mi 20 s do medalu. Daje mi to niesamowitego kopa, bo gdzieś później jadę nawet na 2 pozycji. Najwięcej niestety tracę i (to dla mnie spora nauka) na błotnistych zbiegach i podbiegach. O tyle o ile pierwszy zjeżdżam to później zabrakło chyba „researchu” na treningu i wydaje mi się, że a) wybierałem kiepską linię b) trzymałem rower oburącz, zamiast wrzucać go na ramię (co nauczony doświadczeniami z ZG pomagało na ostatniej edycji Syrenki CX, gdzie ponownie zająłem 4. miejsce).

Na ostatnią rundę wjeżdżam z solidną przewagą nad 4 zawodnikiem. Pozycja medalowa cieszy, ale do końca wyścigu jeszcze trochę i… tu nie potrafię znaleźć powodu, dla którego „troszkę” odpuściłem. Czy to radość spowodowana dobrym stylem jazdy, czy satysfakcją z 4 miejsca? Ale… ja ostatnio ciągle jestem czwarty, a tu była okazja na fajne zakończenie debiutu. A może przygasił mnie doping mojego rywala? Tak czy siak, na metę wjeżdżam na 4 pozycji tracąc do najniższego stopnia podium 3 sekundy.

Mimo wszystko sportowej złości nie było, było zadowolenie z wyniku i faktu, że bez defektu i jakichś kontuzji. Smutno mi, że przełajowy sezon dobiega końca, ale… na pewno widzimy się za rok, bo tak jak napisałem we wstępie, przełajowa cykloza jest nieuleczalna i z każdym startem czy ustawką postępuje jeszcze mocniej.


Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie także dzięki Tobie! Spodobał Ci się przeczytany tekst? Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i dzielić się pasją.


Wspieraj Autora na Patronite

Postaw mi kawę na buycoffee.to

REKLAMA

COMMENTS

DISQUS: 0