Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Gdyby spojrzeć na kolarstwo górskie w królewskiej odmianie XCO 20 lat wstecz, a następnie porównać to z czasami współczesnymi, można odnieść wrażenie, że to dwa różne światy i tak samo różne dyscypliny. Rozwój technologii w ostatnich latach przyniósł mnóstwo rewolucji w rowerach, które stały się szybsze, bezpieczniejsze i w rękach (oraz nogach) najlepszych zawodników wywindowały osiągi na niebotyczny poziom. Mówi się, że nadal 90% sukcesu to sam kolarz i jego forma, ale trzeba przyznać, że przewagi sprzętowe jakie wniosły obecne rowery górskie wprost przyczyniły się do wzrostu poziomu trudności samych tras cross country.
Współczesne XCO usiane jest różnego rodzaju sztucznymi przeszkodami, a im jest ich więcej, tym większą uwagę kibiców przykuwa rywalizacja. Belki, rockgardeny z głazami wielkości telewizorów, oraz wszelkiego rodzaju uskoki i dropy, które wydają się być bardziej adekwatne do downhillu niż do wyścigowych rowerów z zaledwie 100 milimetrowym skokiem zawieszenia. Ewolucja technologiczna rowerów górskich rozpoczęła się od hamulców tarczowych, poprzez rewolucyjne zwiększenie wielkości koła do 29 cali, doprowadzając już niemal do naturalnego wymarcia rowerów hardtail na trasach Pucharu Świata. Największy wpływ na wzrost trudności tras i dodawanie technicznych elementów miały większe koła. Tu fizyki nie da się oszukać, łagodniejszy kąt natarcia na przeszkody, większy styk opony z powierzchnią i zwiększona przyczepność radykalnie zmieniły możliwości rowerów w pokonywaniu przeszkód. Są głosy, które twierdzą, że dodatkowo oprócz tych walorów duże koło podniosło właściwości amortyzacyjne klasycznej 26-tki jakby dodać jej dodatkowe 2 cm skoku zawieszenia.
Bezpieczeństwo = przyjemność z jazdy
Pozostawiając cyferki na boku, warto spojrzeć na elementy, które epokowo zmieniają podejście możliwości jakie daje rower górski. Zawsze zachodziłem w głowę jak zawodnicy w sposób bezpieczny wykonują skoki, dropy czy przejazdy przez rockgardeny. Wszak geometria wielu rowerów do cross country, szczególnie w odmianie hardtail to wciąż konstrukcje „kwadratowe”, którym bliżej parametrami do szosówki niż do roweru górskiego z prawdziwego zdarzenia. Odpowiedź na to tkwi pewnie w umiejętnościach technicznych samych zawodników, którzy potrafią przykryć niedostatki wynikające z konstrukcji sprzętu. Nieco lepiej sytuacja wygląda w rowerach full suspension, które zdominowały najwyższe szczeble rywalizacji. Tam cechy geometrii progresywnych są już o wiele bardziej widoczne, ramy są dłuższe, niższe niż HT, a kąt główki ramy łagodnieje z każdym sezonem.
Zmiany nadal bardzo opornie dzieją się w świecie rowerów hardtail, a te jako sprzęt do ścigania nadal stanowią (i zapewne będą) znaczącą większość w szeregach dziesiątek tysięcy amatorów. Trzeba sobie powiedzieć wprost, że większość producentów boi się odważnej progresywnej geometrii w segmencie HT i dlatego trzeba odznaczać się nienaganną techniką aby na współczesnych 29-erach jeździć szybko i bezpiecznie na poziomie amatorskim.
Zasadniczo większość rowerów HT segmentu XC/Maraton, nawet tych „kwadratowych” nadaje się do wykonywania niewielkich skoków, ale żaden nie jest stworzony do idealnie bezpiecznego lądowania. Brak tylnego zawieszenia, które mogłoby wybaczyć wiele nieudanych lądowań czy niedolotów, trzeba nadrobić odpowiednim balansem ciała. Dropy czy też strome zjazdy wymagają przeniesienia ciężaru ciała na tylną część roweru, co potocznie przywykło się nazywać wyrzucaniem tyłka „za siodło”. To właśnie siodło, a właściwie bezpieczny powrót na nie, staje się największym problemem. Takie siodło, choćby nie wiem jak lekkie, wykonane z karbonu, które w naszym budżecie pozostawiło niemałą dziurę, gdy wbija się w podbrzusze albo genitalia, może stać się prawdziwym przekleństwem i pozostawić tylko te niemiłe wspomnienia.
Dziedzictwo dyscyplin zjazdowych wkracza do świata XC
Rozwiązaniem na to są oczywiście sztyce regulowane sterowane bezpośrednio z manetki zamontowanej na kierownicy. W tym miejscu ktoś powie, że przecież to rozwiązanie do enduro czy allmountain, a nie cross country. Poza tym panie kochany, ile to waży, pół kilo dodatkowego balastu w wycieniowanym karbonowym sprzęcie, do którego ścigacz golinoga dokupił jeszcze tytanowe śrubki żeby zaoszczędzić 13 g, NIGDY! Każdy z takich radykałów powinien przeprowadzić prosty test. Wykonanie stromego zjazdu z siodełkiem na właściwej wysokości oraz drugiego takiego samego z siodełkiem opuszczonym nawet o 10 cm. Komfort pokonywania takiego zjazdu, dropa, czy przeszkody jest nieporównywalny nie tylko dla ciała, ale też dla psychiki. Nie trzeba się martwić czy uda się wrócić w odpowiednim momencie na siodło czy zostaniemy z karbonowym siedziskiem w podbrzuszu zaliczając spektakularne nieudane lądowanie. Oczywiście są zawodnicy, którzy dysponując dobrą techniką, radzą sobie bez tego elementu, ale skoro coraz więcej zawodowców jeździ ze sztycami regulowanymi, to znaczy że świadomość bezpieczeństwa i sprawniejszego pokonywania zjazdów na dobre zakorzeniła się w zawodowym kolarstwie górskim. Trzeba sobie powiedzieć wprost, tak zwane „myk-myki” są stworzone do cross country i kwestią czasu jest gdy staną się elementem seryjnie montowanym w rowerach do xc/maratonu.
Potwierdzeniem takiego stanu rzeczy jest obserwacja największego środowiska testowego, czyli Pucharu Świata. Nie trzeba długo szukać aby znaleźć flagowe dla nas przykłady, że jest to rozwiązanie słuszne w czasach gdy niska waga w kolarstwie cross country ustępuje coraz bardziej pola udogodnieniom wpływającym na bezpieczeństwo. Już w 2016 roku na Igrzyskach Olimipijskich w Rio de Janeiro, Maja Włoszczowska zdobyła srebrny medal korzystając w swoim Krossie Levelu ze sztycy regulowanej. Od tamtej pory dropper jest stałym elementem jej roweru na każdym wyścigu. Nawet na pozornie łatwiejszych trasach, a taką była ta Mistrzostw Polski XCO w Mrągowie w 2018 r., gdzie pomimo braku wielkich dropów czy uskoków, Maja również swój ostatni tytuł Mistrzyni Polski zdobywała z dropperem na pokładzie hardtaila.
Podobną orędowniczką tego rozwiązania stała się legendarna
już zawodniczka Pucharu Świata, Gunn-Rita Dahle Flesja. Norweżka niemal do
końca swojej zawodowej kariery wierna rowerowi hardtail, mówiła wprost, że sama
nie wie dlaczego tak późno zaczęła korzystać ze sztycy regulowanej i chce mieć
to rozwiązanie w każdym swoim rowerze do końca życia. Argumentacja jednej z
najbardziej doświadczonych zawodniczek w historii jest oczywista, więcej zabawy
na zjazdach ze znacznie wyższym poziomem bezpieczeństwa, a tym powinien kierować
się każdy amator we współczesnym cross country. W sytuacjach problematycznych,
gdy traci się przyczepność, balans ciałem w celu korekty toru jazdy jest
nieporównywalnie łatwiejszy i bardziej komfortowy gdy siodełko w tym nie
przeszkadza.
Podobnego zdania jest z pewnością cała czołówka, bo wśród pań to samo rozwiązanie w ubiegłym sezonie można było zobaczyć w rowerach HT Jolandy Neff oraz w fullach Aniki Langvad, Pauline Ferrand-Prévot czy mistrzyni świata Kate Courtney. Nieco większy konserwatyzm technologiczny panuje w męskiej elicie Pucharu Świata. Nino Schurter, Manuel Fumic, czy wysokiego wzrostu Mathieu Van Der Poel oraz Jaroslav Kulhavy, nadal startują na sztycach nieregulowanych. Taki stan rzeczy zapewne można tłumaczyć najwyższym poziomem umiejętności i rywalizacji, na którym panowie potrafią poradzić sobie bez takich udogodnień. Kwestią czasu jednak będzie jak droppery pojawią się również u nich z powodów marketingowych.
Polskie know how
Polska nadal nie jest potentatem technologicznym jeśli chodzi o sprzęt rowerowy, ale mamy swoje rodzime powody do dumy i rozwiązania na absolutnie światowym poziomie. Takim niewątpliwie jest sztyca regulowana zaprojektowana i wyprodukowana w Polsce przez zespół JBG2. Produkt stworzony przez polski profesjonalny team MTB to odpowiedź na potrzeby lekkiej sztycy, która pozbawiona będzie wszystkich wad produktów adoptowanych do XC z rowerów enduro czy trail. Wyróżnikiem jest z pewnością masa. Niestety wiele dobrych jakościowo dropperów wciąż waży zdecydowanie za dużo na potrzeby rywalizacji w XCO najwyższego poziomu. O ile dodatkowe kilkaset gramów w fullach do enduro czy all mountain nie ma żadnego znaczenia, o tyle na trudnych trasach XC, gdzie decydują często sekundy – już tak. Polska sztyca wyróżnia się przede wszystkim wagą i technologią. Wykonany z karbonu wspornik JBG2 DPS występuje we wszystkich dostępnych średnicach, tj. 27.2 mm, 30.9 oraz 31.6 mm. W najlższejszej wersji waży tylko 240 gramów, co plasuje ten produkt jako elitarny na skalę światową. Skok to 60 mm, więc wystarczająco na potrzeby ścigania w XC/Maratonie. Zaletą oprócz wagi jest tutaj także szczelność i odporność na warunki pogodowe oraz autorski system niwelowania luzów. Oczywiście jak każde rozwiązanie, również to nie jest idealne. Póki co nie stworzono wersji z offsetem, a elementem, który może skutecznie zniechęcić amatorów będzie niestety cena. Trzeba sobie powiedzieć wprost, zastosowana technologia, a co za tym idzie waga i wyrób z manufaktury na najwyższym poziomie jakości ma swoją cenę.
JBG2 DPS
Dokładnie rok temu na łamach portalu ukazał się osobny tekst z prezentacją rozwiązania:
Dropper dla każdego
Czy da się zatem znaleźć na rynku rozwiązania dla szerszego grona odbiorców? Dziś już z pewnością tak. Na wstępie trzeba też zaznaczyć – nie waga jest tu najważniejsza. Nawet dobrze wytrenowany amator nie pogorszy swoich osiągów jeśli dołoży do aktualnej masy roweru 300-400 dodatkowych gramów. Większość miłośników XC/Maratonu nawet nie będzie w stanie tego poczuć. W przeliczeniu jest to raptem pół litrowy bidon wypełniony do ¾ objętości. Niewiele, a komfort i bezpieczeństwo są nie do przecenienia. Na rynku można znaleźć wielu producentów, w tym kilku znanych, mających polskiego dystrybutora, co również powinno pomagać w przypadkach zgłoszeń gwarancyjnych. Godne polecenia i sprawdzone są sztyce Kind Shock, które można znaleźć w tańszych budżetowych odmianach. Klasyka to już Reverb od Rock Shoxa, a bardzo chwalone za dobry stosunek ceny do jakości są produkty Giant Contact czy Pro Koryak Dropper od Shimano. Dwa ostatnie typy to dostępność na poziomie 600-800 zł, a więc amatorzy mogą spoglądać na te produkty coraz bardziej przychylnym okiem.
Pro Koryak Dropper Post – jedna z najlepszych propozycji na rynku w przystępnej cenie. Według producenta waży 520 g w rozmiarze 30,9 mm. To raptem 200 g więcej niż większość sztyc seryjnie montowanych w nowych rowerach.
Więcej na stronie www.pro-bikegear.com
Giant Contact Switch – rozwiązanie Gianta również należy do budżetowych, ale we wszystkich testach wypada bardzo pomyślnie. Co najważniejsze, polska dystrybucja tak dużego producenta powoduje, że nie powinno być żadnych problemów z serwisowaniem mechanizmu.
Więcej na stronie www.giant-bicycles.com
Technologie i wady
Większość rozwiązań opiera się na hydraulicznym wkładzie wewnątrz sztycy, który jest uruchamiany mechanicznie za pomocą linki doprowadzonej do manetki na kierownicy standardowym przerzutkowym pancerzem lub w tym samym schemacie, lecz z przewodem hydraulicznym. O ile to drugie rozwiązanie znane choćby Rock Shox Reverb wydaje się topowoe, to praktyka pokazuje, że bywa zawodne. Zapowietrzanie układu czy problemy w niskich temperaturach to główne wady. Dużo prostszym i bardziej niezawodnym rozwiązaniem jest mechanicznie zwalniane opuszczanie. Jeżeli mechanizm jest dobrze zaprojektowany tj. np. nie zapycha się błotem, nie powinien sprawiać żadnych problemów. Na rynku znaleźć można dwa rozwiązania prowadzenia przewodu, zewnętrzne oraz wewnętrzne. W zależności od tego w jakiej ramie chcemy zamontować droppera.
W tym miejscu dochodzimy do wad leżących u podstaw. Większość producentów, również renomowanych, w 2019 roku totalnie ignoruje kwestie sztyc regulowanych. Oczywiście nie jest to postawa roszczeniowa aby rower z każdego poziomu cenowego posiadał w seryjnym wyposażeniu droppera, ale aż ciśnie się na usta pytanie – dlaczego ramy dopracowane wizualnie do niebios estetyki nie posiadają fabrycznych otworów do zamontowania tak ważnego elementu? Szczególnie w dobie szeroko dostępnych napędów 1-rzędowych, gdzie przednia przerzutka nie jest najbardziej porządanym elementem, wydaje się naturalnym, że można w sposób estetyczny poprowadzić tą samą drogą przewód, który będzie wchodził w rurę podsiodłową i pozwoli na bezproblemowy montaż sztycy regulowanej. Oczywiście są także wersje z zewnętrznym prowadzeniem przewodu, ale co z tego, skoro górne części ramy nie są w żaden sposób przystosowane do jego montażu. Nierzadkim widokiem zatem na profesjonalnych zawodach staje się przewód przyklejony „na okrętkę” taśmą izolacyjną do ramy za dziesiątki tysięcy złotych. Nie sądzę aby w nawet najbardziej wyrafinowanych procesach produkcyjnych zaprojektowanie dodatkowych otworów czy przelotek na montaż przewodu tak drastycznie zmieni cenę.
Canyon Grand Canyon Al SLX 9.0 SL – jedna z nielicznych propozycji seryjnego 29-era do cross country z seryjnie zamontowanym dropperem.
Na szczęście coraz więcej producentów dostrzega tę kwestię i w ramach można znaleźć dedykowane rozwiązania, choć wciąż jest to rzadkość, a znalezienie adekwatnej informacji w specyfikacji technicznej na stronie internetowej czy w katalogu graniczy z cudem. Nie ma co przebierać w tej kwestii w słowach, jeśli myśli się o tworzeniu nowoczesnych rowerów do XC, ten element jest obowiązkowy. Dla wszystkich producentów, którzy wciąż z klapkami na oczach przechodzą obok tego udogodnienia obojętnie – należy się duża żółta kartka!
Przysłowiowy prztyczek w nos należy się także producentom samych sztyc. Z niezrozumiałych przyczyn niestety na rynku w zasadzie nie występują droppery z offsetem. Wszystkie niemal konstrukcje mają tę wartość na poziomie 0 mm, co pewnie jest efektem walki o gramy. Wiadomo, że sztyce z offsetem są cięższe, więc świadomość dokładania dodatkowej masy do i tak posiadających sporą nadwagę wsporników nie będzie zachęcać klientów do zakupów. Jest to podejście co najmniej dziwne, bo jest mnóstwo ram, w których nie da się ustawić poprawnej i zdrowej pozycji (np. podczas profesjonalnego bike fittingu) nie mając do dyspozycji wersji z offsetem. Zdecydowanie jest to lekcja do odrobienia.
Postępu nie da się uniknąć. O ile wiele wynalazków jest projektowana w pewnym sensie na siłę przesuwając coś o 2 mm i tworząc tym samym sztuczny nowy „standard”, o tyle droppery to najlepsze co rowery cross country mogły otrzymać w ostatnich latach. Bez cienia wątpliwości dałbym sztycom regulowanym drugie miejsce zaraz po kołach 29 cali jako rozwiązaniom, które dokonały rewolucji w cross country. Jest to element, który wart jest wydanych pieniędzy o wiele bardziej niż nowy napęd z kolejnym przełożeniem. Gdyby kolarstwo górskie i trasy cross country wyglądały dziś tak jak 20 lat temu, można byłoby uznać droppery za zbędny gadżet. Jednak przy obecnym poziomie trudności dyscypliny, nawet w amatorskim wydaniu, ich wpływ na bezpieczeństwo jest nieoceniony. Wiele osób pewnie stwierdzi, że to kolejny sposób na wyciąganie pieniędzy, ja jednak uważam, że podczas zjazdów czy skoków, siodełko jest ostatnią rzeczą jaką chcę mieć w pobliżu krocza czy brzucha. Obniżenie siodełka nawet o 10 cm (w zupełności wystarczające w XC), potrafi radykalnie odmienić kontrolę nad rowerem, poprawić balans, ale przede wszystkim pozwala zachować komfort psychiczny, że po prostu nie nadziejemy się wystające siodełko. Dla osób nie zawsze mających pełne zaufanie do własnej techniki, do których sam się zaliczam, dropper wydaje się czymś z kategorii must have.
COMMENTS