Bartosz Borowicz (Cozmobike Team) – Epicka Czwórka, Bielawa

HomeKomentarze

Bartosz Borowicz (Cozmobike Team) – Epicka Czwórka, Bielawa

Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!


REKLAMA


Wyścig etapowy MTB w Bielawie wydawał mi się idealną propozycją dla mnie. Cztery etapy na wymagających trasach, zapowiadająca profesjonalizm oprawa, długa lista mega sponsorów i partnerów no i moje rodzinne miasto – musiałem tam być. Dzień przed rozpoczęciem „E4” podjechałem nad zbiornik Bielawski by na spokojnie odebrać pakiet i zobaczyć miasteczko sportowe, rozeznać się w terenie.

Na miejscu niewiele się działo, niewiele było, ale przecież epickie cztery dni miały rozpocząć się następnego dnia. Grunt, że udało się od sympatycznej obsługi odebrać pakiet, który zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Świetnie opracowany i wydany race book oraz profile na rower. Ktoś tu się postarał. Do kompletu pamiątkowa koszulka i wejściówka do walimskich sztolni. Dużo? Mało? Odbierałem bogatsze pakiety, ale czy to aż tak ważne? Dla mnie najważniejsze miało rozpocząć się następnego dnia.

Dzień pierwszy.

W miejscu startu pojawiłem się z ponad godzinnym zapasem. W sam raz na znalezienie miejsca parkingowego, ogarnięcie gratów, rozgrzewkę i ustawienie w sensownym miejscu w sektorze.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy już dojeżdżając do zbiornika, okolica świeciła pustkami. Parking prawie pusty, cisza, spokój, dookoła kręciło się może ze trzech zawodników. Dopiero po dłuższej chwili parking pomału zaczął się zapełniać, panował luz i wszystko zdawało się dziać w zwolnionym tempie.

No tak… Jestem przyzwyczajony do startów, gdzie już 1,5 h przed strzałem wszystko dookoła wiruje jak w ulu, jest spina, oczekiwania itd. Bardzo tęskniłem za taką „wyluzowaną” atmosferą. Tego mi trzeba!

3, 2, 1, start!

Na starcie kilka mocnych nazwisk, parę znajomych twarzy z różnych cykli. Od początku tempo nieco mocniejsze niż się spodziewałem. Po kilku kilometrach od razu było wiadomo jak będzie się układać rywalizacja.

Pierwszy etap zaskoczył mnie pod kilkoma względami. Po pierwsze trudność techniczna. W tym roku nie mam przejechanych wielu górskich kilometrów, więc spodziewałem się pewnych trudności technicznych, jednakże takowych dla mnie nie było. Trasa była jednak bardzo ciekawa, zróżnicowana, zawierała wymagające podjazdy, zjazdy. No i te single pokonywane w górę i dół. Ogólnie dla mnie bardzo fajna propozycja. To, co rzuciło mi się dość szybko w oczy, to znakowanie trasy. Było kilka miejsc dość nieoczywistych, ale jeszcze wtedy nie odebrałem tego jako problem.

Pierwszy etap miał mieć… No właśnie, sami organizatorzy nie byli zgodni, bo race book mówił o 54, strona www i profil o 56 km. 2 km różnicy to nie tragedia, ale 10 km? Robi różnicę. Tak, pierwszy etap w magiczny sposób przedłużył się o 10 km. Mi osobiście popsuło to nieco wykończenie taktyczne tego etapu, ale przede wszystkim zapewniło niezłe odwodnienie.

Niestety bufety, o ile możne je było tak nazwać, były tragiczne. Po pierwsze znajdowały się tego dnia w miejscach zupełnie innych niż zapisano, po drugie jeśli samemu się nie „upomniało” to można było przejechać obok bez żadnej reakcji. Jeśli więc nie zorientowałeś się, że stojący przy trasie samochód z opartymi o niego trzema osobami to bufet, to mogłeś mieć problem.

Dzień drugi.

Pierwsze koty za płoty. Wczorajsze niedociągnięcia wyrzuciłem z głowy, uznając, że były to po prostu potknięcia pierwszych godzin.

Niestety, drugi dzień nie przyniósł poprawy. Trasa równie fatalnie oznaczona. Całe szczęście sam jej charakter i „epickość” się bronił. Przynajmniej do 35-tego kilometra (dla mnie), bo dobiłem oponę i zaliczyłem DNF…

Po powrocie do miasteczka sportowego próbowałem zorientować się „co dalej”, jak będzie wyglądać rywalizacja dla osób takich jak ja (z DNF’em lecz możliwością dalszej jazdy). W regulaminie brak takich zapisów, podobnie jak brak jakiejkolwiek osoby decyzyjnej w pustym od 1 dnia biurze zawodów. W końcu udaje się kogoś znaleźć i dowiedzieć, że jak najbardziej mogę startować dalej, być branym pod uwagę w wynikach i dekoracjach poszczególnych etapów, ale poza generalką, co oczywiste.

Dzień trzeci.

Miał być etapem najdłuższym. Organizator postanowił jednak skompensować nadwyżkę z I etapu i postanowił skrócić ten etap o 10 km. Ostatecznie skrócono go o 5 km, co w ogóle uznałem za jakiś bezcelowy ruch. Po przejechaniu etapu cieszyłem się jednak z ominięcia jednego z podjazdów. Temperatura i charakter trasy i tak dały w kość dostatecznie.

Niestety, w moim wypadku i tak doszły ponad 2 km extra. Znów powiem o fatalnym oznakowaniu trasy. Przestrzeliłem strzępek taśmy na zjeździe, który zjechałem do samego końca… Do tego sympatyczni turyści, którzy zapewnili mnie, że jadę dobrze, że przed chwilą już też ktoś jechał, więc doping w swojej pomyłce miałem! :) Ta kosztowała mnie ponad 8 minut, stratę naprawdę dobrej pozycji i niezły zapiek w nogach (całą ścianę najeżoną kamieniami i korzeniami trzeba było wkręcić z powrotem)…

Co gorsza, na mecie okazało się, że i tak mogłem się tym nie przejmować, bo organizator zmienił zdanie i w wynikach mnie nie ma. Mogę sobie jechać dalej, ale w zasadzie dla własnej przyjemności. Oczywiście zawsze startuję dla przyjemności, no bo jak inaczej, ale póki co wyniki też są dla mnie istotne. Poza tym, ustalenia i decyzja były inne…

Po dłuższej chwili udało sie znaleźć kogoś decyzyjnego (biuro zawodów oczywiście opustoszałe notorycznie) i wyjaśnić sprawę. Zostałem zapewniony (i nie tylko ja), że na dekorację mogę przyjechać, będę normalnie brany pod uwagę w wynikach etapowych (mimo pomyłki trasy udało się wskoczyć na 2-gie miejsce w M2).

Przyjechawszy na dekoracje dowiedziałem się jednak, że po „naradzie” zmieniono zdanie, nara. Zero wyjaśnień, zero merytoryki, za to piwko i zabawa. Ogólnie spoko, też lubię, ale chyba nie tak to powinno wyglądać.

Dzień czwarty, ostatni.

Wiedząc już, że na pewno jadę poza wynikami, a „tylko” dla satysfakcji, mogłem „zluzować”, nie przejmować się coraz gorszą jakością szeroko pojętej obsługi czy usługi w ogóle. Postanowiłem dalej jechać swoje, trochę mniej kalkulować, wycisnąć z ostatniego dnia max.

Szkoda tylko, że przed startem analizowałem mapkę, profil i myślałem nad jakąś taktyką. Czas zmarnowany, bo na parkingu dowiedziałem się, że trasa została zmieniona… Podobno jakieś czynniki naturalne. To się zdarza, to są góry. Z drugiej strony, odkąd przyjechałem do Bielawy, żar lał się z nieba, pogoda była wymarzona… Zmiany tras są zazwyczaj podyktowane jakimiś wielkimi ulewami, obsunięciami, zalaniem, powalonymi drzewami… Wszystko inne zazwyczaj sprawdza się zawczasu. Tak czy inaczej, ja nie miałem nic do stracenia, najwyżej czas, który i tak do niczego się nie liczył.

Noga ostatniego dnia podawała naprawdę dobrze! Trasa ostatniego etapu miała być pierwotnie dość krótka, ale sądząc po przewyższeniach i profilu mega wymagająca. W moim odczuciu, po zmianie, była najprostsza i najszybsza, choć trochę wydłużona. Nie oznacza to, że mi się nie podobała, wręcz przeciwnie! Miała swoje „epickie momenty”.

Trudnymi momentami na pewno  były co najmniej dwa punkty, przy których ja stanąłem w miejscu. Nie po to, żeby nabrać odwagi, czy sprowadzić rower. Nie. Żeby rozszyfrować co osoba znakująca trasę miała na myśli… Niestety, mimo świadomości fatalnego oznakowania tras (trzeciego dnia sama organizatorka przyznała to w rozmowie…), nadal nic nie zrobiono w tej sprawie. Tym razem strzeliłem dobrze i przejechałem całą trasę bez pomyłki, jedynie z nieco gorszym czasem niż bym mógł.

Wielkie rozczarowanie. Chyba tak mogę podsumować Epicką Czwórkę 2018. Szkoda, bo trasy były naprawdę dobre, tereny świetne i z ogromnym potencjałem. Zaplecze Bielawskiego zbiornika jest genialne do przeprowadzenia takich imprez.

Najbardziej żałuję tego, że zamiast pisać sympatyczny „list” z propozycjami ewentualnych ulepszeń na przyszły rok, piszę przykrą relacje pełną krytyki. Zastanawia mnie też fakt, że pomimo wielu bardzo negatywnych opinii o tej imprezie, jest równie wiele bardzo pozytywnych. Ja nie wrócę na „Epicką” dopóki nie zmieni się organizator, lub nie nauczy się jak robić tego typu eventy.

Długa lista zacnych sponsorów i partnerów zapowiadała zupełnie inną jakość…


Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie także dzięki Tobie! Spodobał Ci się przeczytany tekst? Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i dzielić się pasją.


Wspieraj Autora na Patronite

Postaw mi kawę na buycoffee.to

REKLAMA

COMMENTS

DISQUS: 0