Gracjan Krzemiński (Mitsubishi Materials MTB Team) – Maraton MTB im. Artura Filipiaka, Zieleniec

HomeKomentarze

Gracjan Krzemiński (Mitsubishi Materials MTB Team) – Maraton MTB im. Artura Filipiaka, Zieleniec

Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!


REKLAMA


„Jeszcze tylko 4 minuty i odpoczniesz ! Jeszcze tylko 4 minuty!”. Serce wali mi jak oszalałe, ledwo nadążam zasysać powietrze, a mięśnie nóg pieką niemiłosiernie. W dodatku rywale, którzy według mojego planu mieli być już gdzieś z tyłu, ciągle są tuż za mną. Nawrót w lewo, małe wypłaszczenie i widzę jak Mikołaj minimalnie mnie wyprzedza. „Jeszcze tylko 3 minuty! Musisz mieć przewagę!”. Jest ciężko, czuję, że się duszę. Dla niepoznaki zrzucam jeden bieg niżej, wstaję w korby i z powrotem wysuwam się minimalnie do przodu. Teraz piecze mnie już wszystko, od szyi w dół. Ledwo trzymam kierownicę. I nagle widzę, że mam 2 metry przewagi. „Jeszcze tylko 2 minuty, Gracek jedź !!!” – powtarzam w myślach – „Musisz mieć przewagę !!!”

Otwarte Mistrzostwa Dolnego Śląska im. Artura Filipiaka. Organizowane przez mój pierwszy klub – Klub Kolarski Ziemi Kłodzkiej. ZAWSZE chciałem tutaj wygrać. ZAWSZE ! Od lat. A im bardziej chciałem, tym bardziej mi nie wychodziło. Od rana z ironicznym uśmiechem wszyscy pytają, czy znam trasę, jak moje kolana, jaki stan opon… Bo to właśnie tutaj, zaledwie 20 km od mojego domu, na znanych mi trasach, zdarzały mi się rzeczy, które normalnie mi się nie zdarzają… w ogóle, rzadko komu się zdarzają…

Ale dziś będzie inaczej! Kilka dni wcześniej objechałem trasę, założyłem nowe opony, zalałem świeżym mlekiem, koła wycentrowane, pedały podkręcone na maxa, tak by nie puściły przypadkiem bloków. Ładowanie węglowodanami też było, a od bidonu w ostatnich dniach nie oddalałem się dalej niż na 3 metry. I mimo, że forma (a raczej moja masa ciała) w tym roku daleka od idealnej, dziś będzie inaczej !!!

Wszystko czego potrzebuję to jedynie kilku sekund przewagi na szczycie pierwszego, 3 kilometrowego podjazdu. Mam już 2 sekundy! I jeszcze ok 2 minut do zjazdu. Wiem, że jeśli rozpocznę z tą minimalną przewagą zjazd, to na dole te kilka sekund zmieni się w sekund kilkanaście. A ja na dość mocno zmienionej (do lat poprzednich) trasie będę tę przewagę powiększał. Muszę tylko wytrzymać i ciągle mocno jechać… A wygrana będzie moja.

Udało się. Kilkuminutowy zjazd poszedł gładko. Teraz czeka mnie seria trzech krótkich podjazdów, które muszę pojechać „w trupa”. Każdy zajmie mi ok 1-2 min bardzo mocnej jazdy. Na samą myśl mnie zatyka. Nie chcę tego. Wiem, że będzie ciężko. Wiem, że będzie bolało. I wiem, że w głowie pojawią się myśli typu ” odpocznij, w razie czego przyśpieszysz w końcówce”. Ale muszę to zrobić, muszę zmusić się i te trzy odcinki przejechać mocniej niż by tego chciały moje mięśnie i głowa. Rywale będą tam nieco oszczędzać nogę, nie znając dokładnie trasy i spodziewając się dłuższego podjazdu. Więc to szansa na kolejne cenne sekundy, które przybliżą mnie do upragnionej koszulki.

„Jest dobrze” – myślę sobie kiedy jest już po wszystkim. Mam kilkadziesiąt sekund przewagi, w dodatku goni mnie jedynie Mikołaj Jurkowlaniec a nie cała grupa. „Jest podwójnie dobrze :)”. Szybki i piękny singiel w dół, przejazd przez drogę i zaczyna się… główna atrakcja dnia. A raczej połowa atrakcji bo na drugiej pętli będzie powtórka.

Niemal sześcio-kilometrowy podjazd, początkowo szutrowy, w dalszej części po łące z ostatnim kilometrem o nachyleniu przekraczającym 20% najeżonym korzeniami i kamieniami. Na treningu zajął mi on około 30 minut. Nastawiam się na 25 min walki, więc zaczynam spokojnie. Z każdą minutą jednak idzie coraz ciężej, choć staram się kontrolować umysł i ciało. Staram się uśmiechać, myśleć że jest przyjemnie i wykorzystać inne psychologiczne sztuczki. Tyle przeczytanych książek o psychologii sportu nie może przecież pójść na marne. Myślę o tym jak pojadę na wakacje i będę jeździł dla frajdy po górach, pił kawę, zajadał ciastka i chłodził się w jeziorku. Patrzę na drogę w dole i konie przy drodze. Nawet „kici-kici” do kota zagadałem. Oddycham przeponą, rozluźniam wszystkie mięśnie rąk. I nic. Kompletnie nic! „Do dupy takie sztuczki, ani nie jadę szybciej ani mniej nie boli” – myślę.

Jakoś wgramoliłem się na szczyt. Teraz kawałek granicznym singlem, gdzie przed kilkoma dniami walnąłem takiego „fiflaka” w jagody, że nie mogłem się z nich wygramolić. Jadę… Jadę po moją koszulkę…

I nagle czuję !!! Raz! Po chwili ponownie! Na kolejnej przeszkodzie jeszcze mocniej, tak, że aż fala bólu rozchodzi się po moim kręgosłupie. Nie dopuszczam do siebie tej myśli, ale każda kolejna przeszkoda pokazuje mi, że nie jest dobrze… W tylnym kole spadło ciśnienie i co chwilę dobijam obręczą w jakiś korzeń. Przy mocniejszych skrętach czuję, jak opona zawija się i próbuje spaść z obręczy. Tylko nie to !!! Tylko nie kapeć! Nie tutaj! Nie teraz!

A było tak pięknie !!! Myślałem, że przez te wszystkie lata wykorzystałem już limit pecha na tej trasie, że te wszystkie kapcie, zerwane łańcuchy, pomyłki na trasie i zwichnięcia kolan wyczerpały złą pulę. Nie wiem co robić. Zakładać dętkę czy jechać dalej. Jadę…

Szybki zjazd w kierunku mety i druga pętla. W zakręty wchodzę ostrożnie, by opona nie spadła z obręczy. Jadę zachowawczo. Co chwilę zerkam na tylne koło. Wygląda na to, że po niewielkim spadku ciśnienia opona uszczelniła się i trzyma powietrze. „Wytrzymaj jeszcze trochę” – mówię w myślach tym razem nie do siebie a do opony.

Jadę zachowawczo myśląc tylko by dotrwać do ostatniego podjazdu. Tam może mi to koło nawet odpaść, wiem, że pobiegnę równie szybko co pojadę. Dojeżdżam…

Nie wiem ile straciłem na ostrożnej jeździe, nie wiem czy przewaga się powiększa czy zmniejsza. Męczę ten podjazd choć wcale już nie mam ochoty. Pilot na motocyklu co chwilę zatrzymuje się i patrzy czy przypadkiem znów się gdzieś nie zgubiłem. Pewnie mu nagadali, by mnie pilnował bo zawsze tutaj cos odwalę. Co chwilę zerkam do tyłu czy rywale mnie nie doganiają, choć strasznie boję się ich zobaczyć. Macham pilotowi by zaczekał… Patrzy na mnie myśląc pewnie, że będę chciał się go złapać. Po chwili rozmowy zostaje by zmierzyć przewagę nad goniącym zawodnikiem. Mam ponad 3 minuty przewagi… Dojadę !! Wiem, że dojadę…

… Gratulacje od kolegów. Wydają się cieszyć z tego zwycięstwa bardziej niż ja. Dobrze wiedzą jak to zawsze tutaj wyglądało. Jak bardzo zawsze chciałem tu wygrać.

Kilka dni przez wyścigiem koleżanka zapytała mnie która z wygranych miała dla mnie największą wartość. Po chwili zastanowienia stwierdziłem, że nie wiem co odpowiedzieć. Dziś bym już wiedział…


Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie także dzięki Tobie! Spodobał Ci się przeczytany tekst? Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i dzielić się pasją.


Wspieraj Autora na Patronite

Postaw mi kawę na buycoffee.to

REKLAMA

COMMENTS

DISQUS: 0