Filip Atłas (72D Windsport powered by OSHEE) – MTB Cross Maraton, Kielce

HomeKomentarze

Filip Atłas (72D Windsport powered by OSHEE) – MTB Cross Maraton, Kielce

Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!


REKLAMA


W sobotę wystartowałem w maratonie z serii Cyklokarpaty w Pruchniku. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że dzień później w Kielcach odbywa się kolejny maraton „Ligi Świętokrzyskiej”. Startowałem tam przez dwa poprzednie sezony i w tym roku podjąłem decyzję o przerwie. Kiedy dowiedziałem się o maratonie dosyć długo się wahałem, jednak lubię spontaniczne decyzje.

Po powrocie ogarnąłem rower, strój wylądował w pralce, a ja pojedzony starałem się chociaż trochę zregenerować po błotnej masakrze. Jechałem do Kielc z nastawieniem, że fajnie byłoby w końcu powalczyć o jakieś dobre miejsce. Jednak nie byłem pewien czy organizm zdążył się odpowiednio zregenerować, więc założeniem było jechać na tyle mocno na ile wystarczy sił. W miasteczku zawodów okazało się, że zapomniałem potówki i paska tętna, więc szykował się wyścig bez kalkulacji. Na temat trasy wiedziałem tylko tyle, że jest interwałowa, co bardzo mi odpowiada, oraz że dystans Fan ma około 37 km i prawie 1200 metrów w pionie. Na starcie dowiedziałem się jeszcze, że podjazdów jest sporo. Udało się również ustalić, że pozmieniały się kategorie wiekowe i z zeszłorocznego pierwszaka w U23, stałem się pierwszakiem w kategorii do 29 roku życia. Kolejna informacja, która wcale mnie nie zaskoczyła, to obecność Jakuba Okły, który jest liderem i faworytem na średnim dystansie, zarówno OPEN jak i w mojej kategorii. Naturalnie, trzymanie jego tempa stało się moim celem.

Plan na wyścig był prosty: wystartować mądrze, trzymać się Kuby, a później trasa zweryfikuje. Na starcie zauważyłem wielu znajomych, z którymi nie raz już rywalizowałem na różnych maratonach o miejsca Open i w kategoriach wiekowych, więc wiedziałem, że będzie się z kim ścigać. Tuż po starcie z grupy wyskoczył zawodnik z teamu Bike boys ale sił wystarczyło mu tylko do pierwszego długiego podjazdu. Na nim poprawił jego teamowy kolega, a na koło siadł mu Kuba, więc ja zrobiłem to samo. Straciłem kilka metrów, ale na kolejnych dwóch hopkach udało mi się nadrobić na zjazdach. Wiedziałem, że rywalizacja może być ciekawa bo jechaliśmy we trójkę, jednak w tym momencie mój łańcuch postanowił uatrakcyjnić ją jeszcze bardziej i spadł z zębatki. Kilka wyzwisk poleciało z moich ust, zatrzymałem się, nałożyłem łańcuch, a w międzyczasie minął mnie kolejny zawodnik.

Ruszyłem szybko za nim, wyszedłem na zmianę, niestety po chwili kolega został z tyłu. W ten sposób znów jechałem sam. Na początku zastanawiałem się, kiedy dojdą mnie następni zawodnicy. Jechałem swoim równym tempem i nikogo za plecami nie było widać. Jedyną rozrywką było powtarzane w kółko „lewa”, „prawa”, „dzięki”, podczas mijania zawodników z długiego dystansu, który wystartował 15 minut przed nami. Bardzo motywował mnie do walki doping wyprzedzanych zawodników, którzy starali się wspierać i nie utrudniać jazdy.

W połowie dystansu udało mi się ustalić, że prowadząca dwójka ma nade mną około 2 minuty przewagi i równo współpracują. Przyznam, że trochę mnie to zdemotywowało, bo ja byłem sam, więc było ciężej, ale z drugiej strony dodało mi chęci do walki, bo dwie minuty to wcale nie tak dużo. W głowie wszystko miałem poukładane, uważać na zjazdach, nie popełniać błędów i jechać z odrobiną rezerwy w razie gdy dojdą mnie zawodnicy z tyłu, regularnie pić i nie zapomnieć o żelu. Cały czas nie dawała mi spokoju piosenka „Małomiasteczkowy” Dawida Podsiadło, w której w refrenie jest „znowu jadę do ciebie sam”, więc ja również znowu sam jechałem do mety, nucąc ją pod nosem.

Na pomiarze czasu ok. 8 km przed metą zobaczyłem przed sobą zawodnika. Nie zdziwiło mnie to zbytnio, bo tego dnia wyprzedziłem wielu zawodników, z dłuższego dystansu. Jednak coś się nie zgadzało, bo byliśmy już za rozjazdem. Okazało się, że to jeden z rywali, który zaliczył kraksę. Niestety nie był on z mojej kategorii wiekowej. Wymieniłem z nim kilka słów i wyszedłem na prowadzenie. Zacząłem jechać wszystko na co było mnie stać, w nadziei, że uda mi się dojść Kubę. Na ostatnim podjeździe mignęła nam jego czerwona koszulka.

Na mecie, nie dość, że okazało się, że do pierwszego miejsca brakło tylko 15 sekund, to jeszcze z koła wyszedł zawodnik, którego ciągnąłem przez ostatnie 5 km. Mówi się trudno, nad rozwagą zwyciężyła młodzieńcza ambicja.

Jest to moje drugie w życiu podium OPEN, z czego jestem bardzo zadowolony. Jak okazało się plan był słuszny, wyszło dobre miejsce, chociaż jest mały niedosyt, bo kto wie jak by się potoczyła rywalizacja gdyby nie spadający łańcuch. Nie ma co gdybać, bo niczego nie jestem w stanie już zmienić.

Fajnie było przypomnieć sobie tereny Gór Świętokrzyskich. Bardzo lubię te interwałowe trasy i z wielką chęcią będę tu wracał, tym bardziej, że względem poprzednich lat przyśpieszona została dekoracja.


Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie także dzięki Tobie! Spodobał Ci się przeczytany tekst? Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i dzielić się pasją.


Wspieraj Autora na Patronite

Postaw mi kawę na buycoffee.to

REKLAMA

COMMENTS

DISQUS: 0