Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!
REKLAMA
Zawsze fajnie jest pościgać się na trasach Cyklokarpat. Nie inaczej było w inauguracyjnym tegoroczny cykl Przemyślu. Dodatkowo pogoda w tym roku wyjątkowo postanowiła nas oszczędzić i odpuścić z deszczem. Na szczęście błota nie zabrakło, i dobrze! ;)
Po pechowym dla mnie maratonie w Wietrznie, do Przemyśla jechałem nabuzowany jak na mistrzostwa świata… ;) Obsada na dystansie mega wyglądała godnie, co było gwarantem solidnej porcji ścigania. I tak też było. Już od pierwszego podjazdu uformowała się czołowa 4-ka zawodników, którzy ostatecznie walczyli o zwycięstwa na obu dystansach. Tempo grupie nadawał oczywiście nasz czerwony od stóp do głowy Bart, który już na początku chciał pokazać rywalom z najdłuższego dystansu, że co najwyżej mogą między sobą bić się o drugie miejsce, bo pierwsze już dawno zaklepane…! ;) Pozostałą część grupy ucieczkowej stanowili megowicze: Karol Rożek, Marcin Rydel i ja.
Wraz z upływem czasu Bartek i Karol zaczęli delikatnie odjeżdżać, a do mnie i Marcina dojechało kilku zawodników z peletonu. Na szczęście utwardzone płaskie nawierzchnie się skończyły i wjechaliśmy we wciągające, zasysające błotko! :) Już kilkaset metrów błotnej zabawy wystarczyło, by ponownie przetrzebić peleton. Marcin, który znał trasę, obiegał w ekspresowym tempie wszystkie większe kałuże, szybko wyprzedził Karola i dojechał/dobiegł do Bartka. Zyskali nad nami kilkanaście sekund przewagi, która się utrzymała przez cały czas spędzony w lesie. Las pokonywaliśmy myślę w połowie jadąc, a w połowie pchając rowery. Jako że stosunkowo dużo biegałem w terenie w zimie (także w błocie), to mi się podobało. ;) Wszystko co dobre jednak się kończy i w końcu wyjechaliśmy ponownie na utwardzone nawierzchnie trawiasto-szutrowo-asfaltowe, na których rozpoczęliśmy z Karolem pogoń za majaczącym gdzieś w oddali Marcinem. Po kilku km wspólnej jazdy na dłuższym podjeździe Karol wrzucił 6-ty bieg i niestety musiałem go pożegnać.
Cały czas czułem się jednak bardzo dobrze, noga podawała i walczyłem o jak najlepszy wynik. Wizja poprawy pozycji pojawiła się na długim szutrowym podjeździe, kiedy na zakręcie zobaczyłem Marcina, oddalonego o kilka sekund. Po kilku minutach podjazdu (myślę, że sporo powyżej progu) doszedłem do Marcina i spróbowałem mu mocno poprawić. Skubany się utrzymał, więc już nie forsując tempa rozpoczęliśmy wspólny finisz od mety, oddalonej o ok. 5 km.
Nie były to do końca przyjemne chwile… ;) Najpierw na zjeździe DH walczyłem ze skurczami ud, a następnie na ostatnim mega stromym podjeździe pod stok narciarski zaatakowałem by urwać rywala. Z dużym bólem, ale udało się wypracować kilkanaście sekund przewagi, które dowiozłem do mety.
Uff, wyszło fajne ściganie i niezły zapiek od pierwszego podjazdu po starcie do ostatniego przed metą. Bezpiecznie wygrałem swoją kategorię M3, do zwycięstwa open zabrakło mi nieco ponad minuty. Może następnym razem… ;)
COMMENTS