Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Drewniany medal czy mówiąc wprost najgorsze miejsce w sporcie – tak często opisuje się 4. miejsce. Częściej to dramat, niż powód do radości. Zwłaszcza jeśli do medalu nie zabrakło sekundy, a jej ułamka. W kolarstwie torowym ułamek sekundy to wieczność, ale w przełajowym, gdzie wyścigi trwają nawet godzinę, to tyle co mrugnięcie okiem. Tak właśnie zakończyły się tegoroczne Mistrzostwa Polski dla Tosi Białek, którą po wielu dniach od zakończenia zawodów w końcu namówiłem na napisanie kilku zdań.
Komentarz postartowy:
Pewnie przeczytaliście już dziesiątki komentarzy po tych Mistrzostwach i macie ich pod korek jak jedzenia w Święta, ale może jeszcze wciśnięcie ten jeden kawałek serniczka, zresztą, jak to mówią, najlepsze na koniec.
Ale do brzegu, bo odpływam. Kojarzycie ten moment gdy w głowie jest tyle emocji, flashbacków, że paradoksalnie tworzą one ciężką do zniesienia pustkę? Tak właśnie mniej więcej czuję się jak zaczynam ten komentarz, zresztą nie wiem który już raz, trochę jak z postanowieniami noworocznymi, zazwyczaj korzystamy z pierwszej okazji żeby odejść, a w zasadzie uciec od ich realizacji. Kolejne te same początki, trochę jak w dniu świstaka, shit, znów to samo, wracam do brzegu.
W kwestii formalnej, Mistrzostwa Polski, raz w roku, wiadomo, jeden z głównych celów sezonu, trasa mocno średnia imo, ale taka sama dla wszystkich. Myślę że w dużej mierze rozstrzygającym elementem był podbieg do nieba, jednocześnie pełniący rolę mojej pięty achillesowej. Czy to przez niego przegrałam? Być może, chociaż jeśli już, to nie przez niego, tylko przez siebie, zwyczajnie nie byłam w stanie go wykonać w tym tempie co moje koleżanki.
Do Słubic, nie będę ściemniać, bo nie ma po co, przyjechałam wygrać. I mając w głowie wciąż nieukończone przez defekt zeszłoroczne Mistrzostwa, pragnęłam tego medalu w związku z powyższym podwójnie i znów muszę obejść się smakiem, bo nie tylko ja miałam takie zakusy.
I tutaj chwilę o dziewczynach, bo nie chce żeby wyszło że gdyby nie trasa, gdyby nie coś tam, to bym wygrała. Bo to BZDURA.
Zuza pojechała niesamowity wyścig, chylę czoła. Była tego dnia najszybsza, i prywatnie gdyby nie fakt że brałam udział w tym wyścigu, bardzo by mnie to ucieszyło, bo uważam, że zasłużyła na to, nie tylko tym sezonem, ale generalnie idącą wciąż do przodu karierą i (jeśli się mylę to przyjmę krytykę) wydaje mi się, że ma najdłuższy staż w elicie kobiet. Pomyślcie ile sezonów dziewczyna marznie i tapla się w błocie?! Ktoś chętny?
Ale nie tylko ona, bo podobne uczucia mam co do przegranego finiszu o trzecie miejsce, ja przegrałam, bo nie umiem finiszować, a może Malwina wygrała bo umie. Tak czy siak była lepsza i wraca z medalem czego jej bardzo gratuluję, ale też chapeau bas za finisz. Nadal nie obejrzałam powtórki, ale może kiedyś do tego dorosnę.
A teraz ta część historii bardziej moja, pewnie będzie mniej faktów, więcej emocji, ale w każdej chwili możecie iść pooglądać skoki czy transmisje z sejmu na YT. Przede wszystkim zebrałam się do napisania tego komentarza, bo uważam że jeśli pisałam ostatnio tyle o udanym wyścigu Belgii, to sprawiedliwe jest też napisać o tym nieudanym.
Za to wiem że mam sponsorów, którzy pomimo tego wyścigu są wciąż ze mną, przede wszystkim EQUESTA, dzięki której byłam w stanie ścigać się w tym roku i teraz uwaga, dzięki której, pomimo mojego niedzielnego wątpliwej jakości performance’u, pojadę na Mistrzostwa Świata. Tak, dzięki niej a nie Związkowi, dobrze słyszycie, choć chyba nikogo to już nie dziwi. Szkoda że nie zobaczymy na starcie koszulki Mistrzyni Polski na przykład, bo nie wszyscy mogą sobie pozwolić na taki wyjazd, co naprawdę mnie smuci.
PZKol co prawda wysłał na Mistrzostwa Polski pana, który powiedział kilka ładnych słów i jest prezesem czegoś tam czy innym dyrektorem, ale nie przekłada się to na finansowanie wyjazdu. I choć start z orzełkiem na piersi to zawsze zarówno obowiązek, jak i przywilej, to najchętniej wystartowałabym w klubowym kombinezonie, na którym występują logotypy tych, którzy naprawdę sprawili że do tych Czech pojadę.
Ale tu gwiazdka, będę walczyć na 110% niezależnie od tego w co ubiorą mnie moi projektanci. Oczywiście teraz możecie powiedzieć, w sumie ja to zauważyłam dopiero w tym momencie, ale tak jest, że unikam tematu, kręcę się na około.
Więc teraz wchodzi on, cały na biało (barwy Realu Madryt, przypadek? nie sądzę, w sumie to by wiele wyjaśniało) – wyścig, bo w końcu jego miał dotyczyć ta niespecjalnie wysokich lotów wypowiedź.
I kurczę, to dziwne, ale dawno nie miałam takiego pozytywnego vibe’u przed startem, tak z jednej strony nie mogłam się doczekać już, z drugiej wiadomo stresik trochę plątał, ale prawda była taka że od rana się czułam jak na podwójnej dawce happy pillsów i wszystko szło, jak nie u mnie, zgodnie z planem, aż do startu.
Pozycja startowa dobra, potem było już tylko gorzej, dałam się zamknąć i na rundę wjeżdżam w okolicy szóstego miejsca i od początku muszę gonić. Ciekawe, co? Nowe, nie znałam.
Dość szybko kształtuje się czołowa czwórka, a przez pierwsze trzy rundy jest trochę przetasowań między nami, jednak w żadnym momencie nie jadę na czele tej lokomotywy, choć jestem w walce o medal. Gdzieś tak w połowie trochę wyraźniej kształtuje się sytuacja i już wiadomo kto prawdopodobnie (bo to sport i szczerze mówiąc do końca liczyłam, że może ktoś jakiś defekt czy coś oczywiście nikomu źle nie życzę ale wiecie…), w każdym razie ja byłam w tej dwójce, której prawdopodobnie koszulka już odjechała, ale hej! Medal w grze, żaden kolor nie hańbi! I jego brak też nie, ale tego jeszcze muszę się nauczyć.
Niestety stała się dziwna rzecz, tak jakbym przespała jedną z rund, zupełnie inny czas, inna jazda, jak do tego doszło, nie wiem. I pewnie tak, na tej rundzie przegrałam medal, ale jakiego koloru? To można spytać wróżbity Macieja, pewnie byłoby to równie adekwatne co moje wróżby z fusów. Jednakże na rundę do końca niespodziewanie jadę na trzeciej pozycji! I gdy już mi się wydaje że mam ten brąz, a z przodu gdzieś majaczy prowadząca dwójka (tak wiem, trochę mnie poniosło, niepoprawny optymizm), to wydarza się coś, co musiało mnie w końcu spotkać. Zabrakło przede wszystkim tego doświadczenia szosowego, unikam tej odmiany kolarstwo jak ognia, bo myślę że jest niesprawiedliwe, a poza tym nie za dobrze odnajduję się w tłumie i tego dnia zapłaciłam za to wysoką cenę.
Malwina odpaliła jakieś turbo super moce. Właściwie to wyglądało jakby dołączyła do Iniemamocnych i funduje mi piorunujący finisz, który daje jej medal, a mnie zabiera gdzieś gdzie nigdy nie lubię się znajdywać, ale w sporcie pewnie jeszcze kilka razy się znajdę. Zaraz po mecie padam i to ciężko określić, ale robi mi się nie ciemno, a biało przed oczami. Nie wiem czy to wykończenie fizyczne czy nagle ktoś mi zabrał marzenia, które już miałam przed oczami i stąd ta pustka.
Kolejne kilka dni…
Nie chcę się w to zagłębiać, bo nie widzę sensu, ale są dla mnie równie trudne ile nie trudniejsze co pierwsze chwile po wyścigu. Mam nadzieję że ten komentarz Was nie zanudził, o ile w ogóle ktoś dotrwał do końca, a mi pomoże po raz kolejny się podnieść i zawalczyć. Bo przede mną finał sezonu, nie byle jaki, bo najprestiżowszy z możliwych (chyba nie ma takiego słowa, ale wiecie o co chodzi), z nie byle kim, bo najlepszymi zawodniczkami tego świata i na trasie, gdzie zaliczyłam swój debiut w przełajowym Pucharze Świata.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że przełaj to sport błędów, w niedzielę popełniłam ich za dużo, ale mam nadzieję, że w Taborze popełnię ich tyle co w podstawówce, gdzie byłam niezłym kujonem.
Jeszcze raz gratulacje dla najlepszych i do usłyszenia!
Trzymajcie się ciepło,
Tosia
PS dziękuję za wszystkie słowa wsparcia, byliście boostem dla mnie do podniesienia się!
COMMENTS