Krzysztof Łukasik (JBG-2 CryoSpace): „uwierzyłem w swoje możliwości” | Mistrzostwa Europy w maratonie MTB, Czechy

HomeSportKomentarze

Krzysztof Łukasik (JBG-2 CryoSpace): „uwierzyłem w swoje możliwości” | Mistrzostwa Europy w maratonie MTB, Czechy

Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.


Wspieraj Autora na Patronite

Postaw mi kawę na buycoffee.to

W niedzielę, 19 czerwca 2022, Krzysztof Łukasik odnosi najlepszy wynik w swojej sportowej karierze, ale także najlepszy w niespełna 20. letniej historii maratonów MTB, która zaczęła się w 2003 roku w Lugano, gdzie Maja Włoszczowska zostaje Mistrzynią Świata, a rok później w Wałbrzychu Wicemistrzynią Europy. W tym samym czasie Michał Bogdziewicz zajmuje wysoką, 7. lokatę. Nigdy jednak dotychczas żaden Polak nie stanął na podium i nie sięgnął po medal imprezy tej rangi w elicie!


Tegoroczne mistrzostwa Europy odbywały się w ramach dobrze znanej wśród maratończyków imprezy – Malevil Cup.  Mi nigdy nie było dane startować w tym wyścigu, w związku z czym bezpośrednio po intensywnym weekendzie w Jeleniej Górze, wraz z całym teamem przetransferowaliśmy się do Czech, aby sprawdzić co będzie nas czekać podczas samych mistrzostw. Muszę przyznać, że podczas objazdu trasa nie do końca przypadła mi do gustu – sporo przelotowych, otwartych odcinków, niezbyt dużo technicznych fragmentów. Niewykluczone, że na taką ocenę sytuacji wpływ miało zmęczenie oraz niezbyt dobra pogoda. 

Na szczęście, podczas samego wyścigu warunki były zdecydowanie inne. Termin imprezy zbiegł się z falą upałów, w rezultacie czego już na starcie, pomimo wczesnej pory, wysoka temperatura zaczynała dawać o sobie znać. To jest to, co tygryski lubią najbardziej! :) Jak to często bywa na wyścigach takiej rangi, bezpośrednio po starcie, w grupie panowała nieco gorączkowa atmosfera. Sytuacji sprzyjał fakt, że pierwsze kilometry przebiegały po mało wymagającym, iście mazowieckim terenie. Te kilka kilometrów pozwoliły mi po raz kolejny upewnić się w przekonaniu, że jazda w dużym peletonie nie jest dla mnie. Tym samym porzuciłem tlący się w mojej głowie jeszcze dzień wcześniej pomysł o starcie w szosowych Mistrzostwach Polski, odbywających się w moich okolicach.  

Pierwsze, delikatnie przesiewające stawkę wzniesienie pokonywaliśmy na 15 km. Wtedy po raz pierwszy zauważyłem, że na tle rywali wyglądam całkiem nieźle i nieco bardziej uwierzyłem w swoje możliwości. Zachęcony nieco tą sytuacją, na kolejnym, zdecydowanie dłuższym już podjeździe, do tematu podszedłem ambitniej i w dużej mierze to ja nadawałem tempo wyścigu. Nieśmiało przyznam, że w tamtym momencie czułem się szefem i w dużym stopniu przyczyniłem się do porwania grupy w której jechaliśmy. 

Następne kilometry były zdecydowanie spokojniejsze. Chyba wszyscy zdawali sobie sprawę, że przed nami jeszcze najtrudniejszy fragment wyścigu, włącznie z najdłuższym podjazdem zaczynającym się w niemieckim miasteczku Oybin. 

Przy okazji, podzielę się swoją szybką obserwacją – pogranicze czesko-niemieckie charakteryzuje się występowaniem wielu ostańców skalnych, które sprawiają, że cała okolica jest całkiem urokliwa, a miasteczko Oybin (Niemcy) wydaje się być dobrą bazą wypadową dla wycieczek pieszych lub rowerowych. Szkoda, że musiałem przez nie tak szybko przejechać.

Wracając jednak do meritum – to właśnie na podjeździe zaczynającym się w Oybin doszło do ostatecznej rozgrywki, w wyniku której w walce o koszulkę pozostałem już tylko ja wraz z Włochem z drużyny Wilier Pirelli. Kolejne kilometry  mijały nam zdecydowanie spokojniej. Szczerze muszę jednak przyznać, że po trzech godzinach rywalizacji zacząłem odczuwać czas trwania wyścigu. Kalendarz startów pierwszej części sezonu podporządkowany był raczej pod starty w  XCO, w efekcie czego przed ME zaliczyłem tylko jeden maraton trwający ponad 3,5h. W rezultacie, każda kolejna hopka wydawała się coraz bardziej wymagająca i spodziewałem się, że do ostatecznej rozgrywki może dojść na ostatnim podjeździe, 2.5km przed metą. Tak też się stało. Fabian Rabeinsteiner wstał tam w korby, a ja wiedziałem, że pozostaje mi jedynie minimalizowanie strat. Na szczęście wypracowana przez nas przewaga była na tyle duża, że bez większego stresu mogłem dojechać do mety, ciesząc się ze swojego wyścigu. 

I na koniec – do Czech jechałem z nastawieniem na poprawę wyniku sprzed 3 lat. Bardziej wnikliwa analiza na dzień przed startem wskazywała jednak, że może to nie być takie proste. Wszystko wyszło jednak dużo, dużo lepiej. :)

Jest jednak jedna rzecz, której można być niemalże pewnym – wysoka dyspozycja Pana Jacka. Szefie – chapeau bas! 


Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!


REKLAMA

COMMENTS

DISQUS: 0