Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
AMPy, to specyficzna impreza z ogromnymi dysproporcjami. Z jednej strony my – „profesjonaliści” na rowerach od sponsorów, z zapasowymi kołami, bidonem na każde okrążenie i w większości kręcący nosem na AMP-owe schabowe i mielone. Z drugiej strony normalni studenci, najprawdopodobniej pasjonaci kolarstwa, dla których to przede wszystkim przygoda, fajne towarzystwo i przy okazji jazda na rowerze w niecodziennym dla nich terenie.
Przyznaję, imponują mi. Jadą i walczą o jak najlepsze miejsca, mimo braków sprzętowych, mimo strachu na zjazdach, mimo tego, że trasa jest tak ciężka, że pchają rower pod górę i nierzadko potem go jeszcze sprowadzają. To oni są Kozakami na tej imprezie, bo oni muszą zrobić znacznie więcej aby pokonać chociaż jedno okrążenie.
Po sobotniej rywalizacji na czas było jasne, że w wyścigu głównym o zwycięstwo będą rywalizować Michał Topór, Stanisław Nowak i być może ja, jeśli zdrowie na to pozwoli ☹ Powiększone węzły chłonne szyi świadczyły, że organizm produkuje ogromne ilości limfocytów, które to zdolne są do wychwytywania oraz unieszkodliwiania wirusów i bakterii.
Noc przespałem normalnie i mimo braku dobrego samopoczucia stanąłem na starcie wyścigu głównego. Ustawiono mnie w pierwszym rzędzie i ruszyłem na gwizdek sędziego do bardzo długiego wyścigu na dystansie aż 8 okrążeń. Od razu objąłem prowadzenie i narzuciłem umiarkowanie mocne tempo, które pozwoliło utrzymać mi pozycja lidera na pierwszym podjeździe.
Pierwsze okrążenie było bardzo spokojne, na moim kole jechał Michał oraz Stasiek. Chwilę za nami Jakub Solarz i Michał Glanz. Potraktowaliśmy je raczej jako forma rozgrzewki oraz zapoznania z trasą po obfitych nocnych opadach deszczu. Na krótkiej, stromej ściance pod koniec rundy problemy z napędem miał Stanisław, chyba nawet musiał podbiec☹ Na szczęście szybko sobie poradził i na drugie okrążenie wjeżdżaliśmy już w trzyosobowym składzie.
Nadal jadę pierwszy, pokonujemy zawijasy po polu, bufet i długą polno-kamienistą drogę do góry. Troszeczkę podirytowany sytuacją ciągłego nadawania tempa delikatnie zaciągam na szczycie pierwszego podjazdu. Nie był to atak, a coś w stylu skoro mi ciężko, to wam też tak może przez chwilę być. Chłopaki bez problemu przetrzymali, ale w sumie, to bym się zdziwił jakby było inaczej. Teraz zjazd i chwila odpoczynku. Najpierw techniczny singiel w lesie, który kończy się nieprzyjemną wylotówką na trawers po stromym stoku narciarskim. Delikatnie do góry, nawrotka w prawo, zakręt w lewo, przelot przez las i kolejne serpentyny po stoku, bufet, przejazd przez strumyk i podjazd nr. 2 o nazwie „soo long”. Staram się jechać równo i mam przeczucie, że zaraz zacznie się dziać. Po około trzyminutowej wspinaczce na szczycie atakuje Michał, doskakuje mu do koła i wspólnie zjeżdżamy. Krótkie podjazdy w środku lasu jedziemy stosunkowo spokojnie, a ostatnią, bardzo sztywną ściankę pokonujemy w mega mocnym tempie nadawanym przez Michała. Kolejny atak przetrzymany. Zrobiło się ciężko, skończyła się wycieczka, a rozpoczęło się ściganie. Źle się czuję, ale przecież jadę w pierwszej grupie. Myślę czy nie zejść z trasy, bo w końcu jestem trochę chory…
Szybko jednak uznaje, że „dopóki mam medal”, będę jechał. Na wyścigach, to w sumie zawsze jest ciężko.
W międzyczasie zjechaliśmy do mety i rozpoczęliśmy kolejne, już trzecie okrążenie. Michał dokłada i jedzie coraz szybciej, ja przetrzymuje kolejne jego mocniejsze pociągnięcia i tak nam mija całe okrążenie. W głowie różne myśli, ale bardziej w stylu walki o przeżycie niż o zwycięstwo.
Czwarte okrążenie należy do Michała. Robi ze mną co chce. Znowu atakuje na szczycie pierwszego podjazdu i zyskuje kilka sekund. Skupiam się jak tylko mogę i odrabiam na zjeździe. Kolejny podjazd i tutaj znowu mi odjeżdża. Na kilkudziesięciu metrach tracę do niego ponad dziesięć sekund. Na początku jest ciężko, potem łapię swój rytm i pracuję aby minimalizować straty. Czasem go widzę, czasem nie. Przejeżdżam całą drugą część trasy samotnie. Wydaje mi się, że Michał już definitywnie odjechał, a mi pozostaje obrona drugiego miejsca.
Wyjeżdżam na prostą startową, a tu się okazuje, że zawodnik na Synonymie jest całkiem blisko. Po chwili jedziemy razem – dobrze, że Michał jechał bardzo wolno ten płaski odcinek.
Połowa wyścigu za nami. Na piątym okrążeniu dzieje się to samo co na poprzednim. Michał atakuje i odjeżdża, a ja już z spokojniejszą głową jadę swoje – w końcu jak raz mi się udało go dogonić, to i dam radę zrobić to ponownie.
Zbliżam się, a on znowu dokłada. Zdecydowanie tego dnia ma pod nogą. W końcówce najdłuższego podjazdu dojeżdżam do lidera i od razu obejmuje prowadzenie. Michał bez problemu zaczyna jechać za mną. Zjeżdżamy spokojnie do mety. Sam sobie daje ochrzan, że bez sensu obejmowałem to prowadzenie. Myślę, że zaraz Michał zaatakuje i tym razem pewnie porządnie, bo zza mojego koła. Prowadzę cały pierwszy podjazd, a gdy zaczyna się wypłaszczać, słyszę jakby nieco cięższy oddech u Michała. Bez zastanowienia zrzucam 2-3 ząbki niżej i wstaje w pedały. Nie oglądam się za siebie i cisnę. Tuż przed zjazdem badam sytuacje i okazuje się, że Michał został. Trochę w to nie wierzę. Boje się, że to ściema, albo po prostu chwilowa słabość i zaraz odrobi.
Tylko, że jak już zaatakowałem, to trzeba jechać ? W dół lecę całym piecem i robię na nim swój osobisty rekord. Kolejny podjazd równo i mocno. Czasami się oglądam, ale nie widzę Michała. Kończę szóste okrążenie i dostaje informacje, że przewaga wynosi około 30-40 sekund. Całkiem sporo sobie myślę – może jednak się uda.
Z każdym metrem siódmego okrążenia wierzę w zwycięstwo coraz bardziej. Jadę mądrze, równo i bez błędów. Jestem z siebie bardzo zadowolony. Na ósme okrążenia wjeżdżam słysząc „spokojnie i ostrożnie, bo już wygrałeś”. Tak więc jadę. Sporo dłużej niż poprzednie okrążenia, ale spokojnie i bez szarpania. Po ponad 98 minutach ścigania, przenoszę mojego Speca przez metę w geście zwycięstwa! Jestem bardzo szczęśliwy. Mimo choroby i innych przygód w ostatnim czasie, w końcu zaczyna być szybko i po staremu! Po prostu czasem, dobrze jest zaskoczyć samego siebie.
Razem z Klaudią udało nam się wywalczyć aż 4 medale dla naszego AWF-u im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Warszawie.
Dziękuję również moim sponsorom: Specialized, Hurom, Airbike, Skleprowery.pl, AbsolutBlack za wsparcie oraz mojemu Trenerowi Wojciechowi Marcjoniakowi.
COMMENTS