Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
W minioną niedzielę wybrałem się na Gold Hill MTB Głuchołazy. Słyszałem od wielu osób, że to bardzo fajna impreza, która odbywa się po fragmentach trasy Pucharu Polski XC.
Na starcie zawodników było akurat. Tylu, że sektory wypełnione, ale bez specjalnego tłoku. Inaczej niż zazwyczaj, jakbym to nie był ja, ustawiłem się wzorowo, bo w drugiej linii w sektorze Mega. Widzę że jest kilku zawodników, z którymi rywalizacja będzie bardzo trudna. Jednak cytując klasyka: „Nie jesteśmy tu dla przyjemności”, nastawiłem się na walkę.
Pierwsze startuje giga, a my po trzech minutach. Początek oczywiście pod górę, ale w miarę spokojnie i na tyle, że postanowiłem wyjść na czoło, bo wiedziałem, że po wjeździe w teren, czekało na nas zwężenie i spora ilość błota, co na pewno spowoduje korek. Chciałem tego uniknąć i się udało, bo zameldowałem się tam na drugiej pozycji i wszystko zagrało wg planu…do czasu.
Krótka chwila nieuwagi spowodowała, że na stromym podjeździe najechałem na kamień. Koło tak uskoczyło, że musiałem zsiąść z roweru, bo ściana…. Czołówka ucieka :-( Szybki powrót na rower i pogoń za uciekinierami. Bez szans. Chłopaki tak ostro dali w korby, że nie udaje mi się ich dogonić. Pozostała na szczęście odrobina rozsądku, więc postanowiłem jechać swoje. Jestem na dość wysokiej pozycji (5-7mce) więc nie ma spiny. Po pierwszym cięższym podjeździe zaczęła się jazda po nierównym podłożu (kur#$dołkach) i trochę mnie to wybija z rytmu. Ratowało mnie tylko to, że jadąc na bezdętkach zalanych mlekiem Trezado, mogłem ustawić niskie ciśnienie, dzięki czemu opony dodatkowo tłumiły nierówności.
Dojechał do mnie Mateusz Żurawski, z którym ostatnio toczę zaciekłe walki na różnych zawodach. Kilka wymian uprzejmości i dalej do roboty, bo okazuje się, że nachodzi nas kolejna większa grupka. Zaatakowałem na asfaltowym podjeździe podkręcając zdecydowanie tempo. Waty się zgadzają i już po chwili pozostaję jedynie z Mateuszem. Tak jedziemy do końca rundy i po bufecie, który znajduje się na rozjeździe Mini/Mega pojawia się sztajfa jak cholera, ale noga ożywiona poprzednim atakiem nabrała chęci do roboty i po chwili odjeżdżam Mateuszowi. Taka sytuacja trwa jednak nie za długo, bo Mateusz się zebrał i na zjazdach odrabia straty, więc dalej tak sobie razem kręcimy – raz on z przodu, raz ja.
Na około 15km do mety na mijance widzę Bartka Ostrasza i już wiem, że do piątego mam około 8-9min starty….:/
Finalnie dojeżdżam 10s. za nim i jak się okazuje zwyciężam w kategorii wiekowej :)
Trasa jak obiecywali, okazała się fajna. Było wszystko, ściany w górę i w dół, a nawet ku#$idołki, które tak mnie…..
fot. Kasia Rokosz
COMMENTS