Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Malevil Cup to jeden z czeskich „klasyków”. Przyjechaliśmy z kolegami na miejsce dość późno wieczorem, bez wielkich przygotowań. Na szczęście spaliśmy w hotelu przy samym starcie. Muzyka na żywo, małe piwo, odpoczynek i do spania. Start następnego dnia odbywał się o 8:30, więc wymagana była całkiem wczesna pobudka.
Szybkie śniadanie, które przygotowałem sobie wcześniej: ryż z bananem i jogurtem, czyli dość lekko. Potem zrobiło się trochę nerwowo, bo nie mogłem znaleźć dobrej kawy (a to naprawdę ciężka sytuacja, bo nie wyobrażam sobie startu bez kawy!). Na szczęście udało się. Ufff… Do wszystkiego podchodziłem na luzie. Czułem, że nogi są dobre, a nie takie jak tydzień wcześniej w Jeleniej Górze…
Na starcie przekonaliśmy się, że obsada jest całkiem konkretna. Ruszyliśmy pomału, trochę jak na szosie. Jednak 100 km do pokonania to budzący respekt dystans – nie było się co ścigać od startu. Po 10 km stawka zaczęła się rwać. Przyjąłem strategię oszczędzania energii i nie pakowania jak nienormalny. Każde mocniejsze depnięcie i każda minuta powyżej progu jest na kredyt, który trzeba zwykle spłacić po 70 km, a ja wolałem w końcówkę wejść bez długów. Chyba nie wszyscy mieli takie założenia, bo na pierwszym podjeździe do przodu wyrwał Karol Rożek. Pomyślałem sobie: „ale z niego Contador”. Zniknął mi szybko z oczu… ale po chwili znowu się pojawił. Jednak nie Contador. Podjechał do mnie Darek Batek i zaproponował: „Halej, jedziemy”. To pojechałem.
Ostatecznie utworzyliśmy drugą grupę za czołówką i ta nasza grupa powoli topniała. Doganialiśmy pojedynczych zawodników, którzy odpadali z pierwszej grupy. Jechaliśmy we czterech, a z przodu było jeszcze czterech zawodników. Minąłem Adriana Brzózkę, który niestety został z pierwszej grupy przez defekt. Szkoda, bo jechał po podium.
Wszystko szło po mojej myśli, aż tu nagle zupełnie rozregulowała mi się przerzutka. Straciłem przez to minutę. Miałem sporo sił, więc szybko odrabiałem straty. Akurat podczas mojej gonitwy teren był lekko w dół, a mój full od Gianta leciał jak terenówka z Paryż-Dakar. Parę KOMów na zjazdach jest moich. Uwielbiam ten rower. Dogoniłem z powrotem tę moją grupkę… i poczułem, że w tylnym kole mam bardzo mało powietrza. Do mety było ostatnie 5 km.
Okazało się, że mamy jeszcze ostatni boks techniczny i miałem możliwość zmiany koła. Skorzystałem, co ostatecznie nie było najlepszym pomysłem. Nowy XTR działa świetnie, ale wymiana koła nie jest najszybsza, bo sprężyny bardzo mocno dociskają łańcuch. I znów straciłem trochę czasu.
Na metę wjechałem jako ósmy. Tuż za mną dotarł Adrian, a przed nami Karol. To było naprawdę porządne ściganie, lubię Czechów za takie wyścigi. Noga sprawdzona przed kolejnym weekendem. Jest dobrze.
COMMENTS