Amator donosi: „rzeź” zwana również „pure mtb” – Puchar Strefy MTB Sudety, Walim

HomeRelacje

Amator donosi: „rzeź” zwana również „pure mtb” – Puchar Strefy MTB Sudety, Walim

Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.


Wspieraj Autora na Patronite

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Majówka – świeże powietrze, słońce, ciepło, grill, kiełbaska, odpoczynek. Dla kolarza amatora tylko pierwsze trzy zazwyczaj się sprawdzają. Co się jednak stanie, jeśli pozbędziemy się też ciepła i słońca? Anomalie pogodowe na Dolnym Śląsku pomogły mi to sprawdzić. Jak co roku wybrałem się do Walimia, który i bez ekstremów w opadach i temperaturze stanowi zwykle jedno z większych wyzwań w sezonie. Niewiele lokalizacji oferuje 2000 m przewyższeń na 40 – 50 km, do tego z takimi zjazdami, że kierownicę zaciskać trzeba mocno.

Ponoć organizator rozważał odwołanie zawodów. Nie dziwię się. Walim powitał nas w niedzielny poranek widokiem ośnieżonych szczytów, nie tylko samej słynnej Wielkiej Sowy, ale i też pomniejszych pagórków ze wszystkich możliwych stron. W samej miejscowości, położonej na mniej więcej 450 m n.p.m. całą noc przed startem temperatura trzymała się na granicy zera stopni. Na okolicznych szczytach, czyli do 1000 m n.p.m. oznacza to mróz i śnieg – i to nie jakiś zeszłoroczny, ale prawdziwy, świeży, z datą produkcji „Maj 2019”. Zawody na szczęście się odbyły, ale z frekwencją znacząco mniejszą niż w Bardzie i rok temu w samym miejscu w tym samym terminie. Warunki odmówiły rekreacyjnej jeździe. Około 250 ukończyło tym razem, a 400 w 2018.

Na parkingu z zegarkiem w ręku do ostatnich minut odkładałem wyjście z auta, chyba nawet przesadnie, bo przed 11 panowało już „przyjemne” 6 stopni. No i najważniejsze, błoto i śnieg nie są takie straszne, jeśli w trakcie samych zawodów nie pada. Wystarczy się ciepło ubrać i uważać na stopy, bo te najłatwiej jest w takich warunkach przemoczyć i wychłodzić.

Punkt 11 ruszamy. Pierwszy asfaltowy podjazd, jedyny taki na całej trasie, znam doskonale, dokręcam tempo, bo wiem, że szybko zrobi się ciasno. Ekipa MTB Walim planując zawody szutrowe autostrady omija szerokim łukiem. Trasa już w pierwszej połowie momentami często bardziej przypomina XC niż maratony, szybko to weryfikuje technikę u mnie i u innych zawodników. I na sucho jest tu trudno, a przy przemoczonym podłożu momentami zaczyna się cisnąć na usta słowo „rzeź”, zwana również „pure mtb”. I tak, jestem fanem takich zmagań i na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech, chyba nawet szczególnie wtedy, gdy nie udaje mi się wejść w zakręt i chwytam się taśmy. Po raz kolejny na jaw wychodzi nieintuicyjna prawda – im trasa bardziej techniczna, tym, w porównaniu z szybkimi maratonami, upadki i błędy mniej kosztowne i ryzykowne. Daje to kopa do dalszej walki. Po każdym potknięciu, czuję, że wiem więcej o limitach moich, roweru i trasy. Z chirurgiczną precyzją staram się wybierać linie między korzeniami i kamieniami, minimalizując ryzyko poślizgu i pracy potrzebnej do przepchania roweru przez wyboje. Wychodzi raz lepiej, raz gorzej.

Startując nie byłem pewien na jaki dystans się ostatecznie zdecyduję, ale po 18 km i grubo ponad godzinie jazdy, czuję się nieźle, ciało rozgrzane, śniegu mało, więc uznaję że warto zaryzykować i zaatakować szlaki wokół Wielkiej Sowy. Od rozjazdu kończy się ściganie z innymi zawodnikami w środku stawki, a rozpoczyna walka z żywiołem i samym sobą – kondycją, motywacją i skupieniem. Niektórych stromizn nie udaje się niestety podjechać, ale zawsze ciągnę tyle i ile zdołam w siodle – technika, siła i doświadczenie jest tu kluczowe. Wspinamy się coraz wyżej, gdzie śnieg już w pełni przykrywa odcinki i dodatkowo kapie na nas z drzew przy podmuchach wiatru a tylko pojedyncze przetarcia – ślady opon i sporadyczne strzałki przypominają mi, że jadę w zawodach MTB a nie w szalonej eskapadzie w zimno i nieznane. Najbardziej stromy i wyczerpujący podjazd umiejscowiono w środku trasy i zakończono bufetem. Tutaj, przyznaję, lekko siada mi motywacja a i pojawiają się pierwsze oznaki poważnego zmęczenia. Zapominam czasem zrzucić biegów i nawet proste tylko zwyczajnie strome podjazdy rozpoczynam „z buta”. Po jakimś czasie dogania mnie grupka zawodników, ale jakoś nie jesteśmy skorzy do rozmów. Wszyscy walczymy. Część wyprzedza mnie bezpowrotnie, a na kilku udaje mi się „odegrać”. Na kamienistych śliskich zjazdach zaciskam zęby, przecieram okulary i śmigam odważnie w dół – ku mecie, ku nizinom, tam gdzie cieplej.

Jak co roku, na ostatnie 5 km MTB Walim oferuje opcję na wyprucie się z resztek sił. Kolejne slalomy góra – dół między drzewami, majowy biały puch jest już jedynie wspomnieniem. To grupowe testy nowo otwartego bike parku – po hopkach, po kładkach, na przestrzał przez tętniące potoki. Trasa na tyle jest w tym miejscu powykręcana, że kilkukrotnie mijamy się z zawodnikami kilka minut przed i kilka minut z tyłu w stawce. Większość towarzyszy będąc już na totalnej bombie, te zygzaki przeklinają. Ja skaczę z radości, dosłownie i w przenośni – następnym razem trzeba będzie mocniej przycisnąć w środku wyścigu. Ostatni podjazd po polance i dumny z siebie wjeżdżam na metę. A tam czekają ciasta, pączki, ciasteczka, dwie zupy – bez kolejek, bez kuponików, bez opłat – gościnność w Walimiu to podstawa. Bierzesz, ile chcesz. Rzadko mi się to zdarza, ale w tym przypadku już dzień po starcie nie mogę się doczekać przyszłorocznej edycji. Zawody MTB na piątkę z plusem. Jedyne co ucierpiało, to sprzęt, który trzeba teraz myć i wysmarować o wiele dokładniej niż zwykle, ale było warto. Za dwa tygodnie Strefa wybiera się na nieco mniej hardkorowe, ale równie legendarne trasy w Głuszycy. W dobie coraz bardziej popularnych singletracków – czasem rzeźbionych w terenie nieco na siłę, takie miejscówki i trasy, gdzie wyzwanie jest maksymalnie bliskie naturze, są ekstremalnie cenne.


Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!


REKLAMA

COMMENTS

DISQUS: 0