Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Rawa Mazowiecka ma coś w sobie, co przyciąga mnie do niej prawie co roku. Nie do końca wiem co, bo przecież jest wiele ciekawszych i trudniejszych tras.
Na pewno jest bardzo wymagająca kondycyjnie, jeśli na kresce stanie mocna konkurencja. A ta pojawia się tu co roku. Trasa jest bardzo szybka, ale trzeba jej okazać trochę szacunku, bo w drugiej połowie może już upodlić interwałowymi fragmentami, zmienną nawierzchnią, korzeniami itd.
Ale tak naprawdę chodzi chyba o sam przebieg tutejszych wyścigów Mazovii. Każda edycja w Rawie, w której startowałem do tej pory, była nie tylko szybką gonką. Tu już zawsze jest czas klarowania generalki, duża część zawodników zaczyna pilnować swoich bezpośrednich konkurentów, jeździć inaczej. Przestaje się liczyć „jedynie” moc i szybkość, w powietrzu unosi się wręcz klimat wyścigów szosowych, gdzie przewagi, odjazdy i zrywania nie dokonują się tylko na singlach, korzeniach i błocie.
Tegoroczna edycja, zgodnie z ogólną zmianą dotyczącą maratonów Cezarego Zamany w tym sezonie, była krótsza niż w latach ubiegłych. Na dystansie PRO liczyła 60 km. Nie jestem fanem skracania najdłuższych, koronnych dystansów, bo wiele z naprawdę dobrych i mordujących tras (mimo iż położonych daleko od gór) straciła swój pazur i realną trudność. W przypadku Rawy Mazowieckiej nie odczułem tej zmiany, bo wyścig i tak był soczysty, a dodatkowe 10 km raczej niewiele zmieniłoby w wynikach.
Praktycznie od samego startu inicjatywę w bardzo licznym peletonie przejął mój teamowy kolega Kacper Cacko. Trzymałem się go o blisko, bo wiedzieliśmy, że niedługo po starcie zaczynają się połacie piachu, wąskie ścieżki, trawy, torfowiska i inne elementy, które potrafią narobić niezłego zamieszania w licznej grupie. Lepiej było być z przodu. Kacper dość szybko postanowił też poprawić i odjechał na kilkaset metrów z dwoma zawodnikami.
Akcja nie zapowiadała sukcesu, ale tak jak wspominałem, teraz już duża część zawodników mogących myśleć o kasowaniu ucieczek inaczej rozgrywa wyścigi, więc grupka utrzymywała niewielką przewagę. Ja kibicowałem Kacprowi z 2 czy 3 rzędu peletonu, pilnując czołówki.
W końcu musiał nastąpić atak najmocniejszych, była to kwestia czasu. I tak też się stało. T. Majewski oddał kilka bardzo mocnych ataków, później, korzystając z trudniejszego terenu poprawił P. Truszczyński. W jego wypadku wiedziałem, że atak będzie raczej skuteczny, więc rzuciłem wszystko w nogi, by utrzymać koło. Szybko doszliśmy do jadącego już samotnie Kacpra. Byłaby to dobra okazja do odjazdu we trzech, ale akurat Kacper musiał dospawać po wizycie w błocie, mi się „nie opłacało”, a Piotrek dopiero co skończył swoją zmianę zostawiającą cały peleton daleko z tyłu.
Po chwili dołączyli do nas A. Mioduszewski i T. Majewski. W takim składzie kontynuowaliśmy już jazdę do końca wyścigu.
Niesamowitą dyspozycję pokazał K. Cacko z COZMOBIKE TEAM, który w zasadzie wykonywał zdecydowanie największą pracę na rzecz naszej grupy. Nadawał na tyle mocne tempo, że nikt z kolegów nie przeprowadził udanego ataku.
Jednym z moich ulubionych finiszów spośród wszelkich wyścigów, w których kiedykolwiek brałem udział, jest ten w Rawie właśnie.
Składa się z trzech fragmentów, wymagających zupełnie innego potraktowania. Najpierw full gaz na ścieżce biegnącej wzdłuż zalewu, by wjechać jako pierwszym na ostatni, wąski, kręty singiel leśny. Tu pełne skupienie, bo łatwo o błąd techniczny niweczący ponad 60 km wysiłku… Następnie wylot na krótki szuter, zakręt 90* i długa prosta asfaltu, gdzie trzeba rzucić w nogi wszystko, co pozostało.
Może nieskromnie napiszę, ale wraz z Kacprem udało nam się to rozegrać praktycznie bezbłędnie. Trochę ryzyka było, bo daliśmy pełen palnik już na początku wspomnianej ścieżki. W jej połowie poszła poprawka, wjechanie na singiel na pierwszych pozycjach uznaliśmy podczas „studiowania” końcówki za priorytet. Opłaciło się, bo na singlu nie było możliwości wyprzedzenia, a potem wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Na ostatniej prostej wyszedłem zza Kacpra, dałem z siebie absolutnie 100% (nie miałem pojęcia co dzieje się za naszymi plecami, nie było czasu na oglądanie i czarowanie) i przekroczyłem linię mety jako pierwszy. Co cieszy mnie równie mocno, Kacper wjechał zaraz za mną, co dało 1 i 2 miejsce Open dla COZMOBIKE TEAM :)
Długo czekaliśmy na możliwość takiej jazdy. Rozegrania wyścigu, zrobienia czegoś innego niż gonienie od punktu A do punktu B na full. W tym roku na Mazovii niestety spora część wyścigów tak właśnie wygląda, bo nawet te najtrudniejsze trasy są ciut za krótkie, żeby można było coś wymyśleć.
Tak czy inaczej, wyścig możemy uznać za bardzo dobry, „soczysty”. Tak, trasa na pewno mogłaby być jeszcze podrasowana, cięższa, trudniejsza i bogatsza w cięższy teren. Biorąc pod uwagę bliskość od Warszawy i okolic, mogłaby to być „perełka”. Trasa dobra dla każdego – lubiącego interwały, trochę szybkości i emocjonujące finisze.
COMMENTS