Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Nie miałem pomysłu na spędzenie niedzieli po Mistrzostwach Polski w maratonie MTB, a jak nie wiadomo co robić, to najlepsze są spontaniczne decyzje. Zaraz po tym jak skończyłem rozpaczać, że nie będę obecny na Mała Liga XC i ich pierwszym maratonie, obrałem kierunek na Piwniczną. Akurat tam jechała paczka przyjaciół a o serii DARE2b MTB Maraton Piwniczna Zdrój. słyszałem już tak wiele dobrego, że nie mogłem odpuścić. Niestety, mój widelec nie bardzo działał, jedynie zaproponował mi ok 3 cm skoku, ale nic to, spuściłem powietrze z przedniego koła i tak uzbierałem 5-6 cm skoku. Musi wystarczyć :D
Uwielbiam swojego busa VW T5 i leniwe, górskie poranki. W piżamie wsiadłem do auta, leniwie dowlokłem się na parking przepięknej doliny w której leży Ski Hotel. Na miejscu Mati Bieleń pytał czy nie miałem lepszego pomysłu na rozjazd po wczorajszych wyczynach.
Procedura startowa przebiegła wzorowo, każdy rwał do przodu, jakby to był eliminator a nie maraton na 4 godziny. (Przy okazji, jako bardzo aktywny użytkownik pomiaru mocy życzę wszystkim rywalom oraz sobie, pokonania ostatniego podjazdu z podobną mocą co pierwszy, zwłaszcza tym jeżdżącym w MTB) :)
Od początku wiedziałem, że trasa w Wiśle to był pikuś przy tutejszej. W Beskidy przyjechałem walczyć z własnymi słabościami. A główną z nich były trudności pokonywania podjazdów w strefie progowej. Do wjechania mieliśmy około 40 minutowy fragment drogi od Rytra na sam szczyt, pokonywany dwukrotnie. Myślę, że to tam rozstrzygały się losy wyścigu. Pierwszą rundę rozpocząłem wraz z Mateuszem Bieleniem i wypracowałem przewagę podjeżdżając szybciej. Zatrzymałem się na bufecie napełniając bidony i następnie ruszyłem do zjazdu. Niestety, przebite koło już miało mnie wykluczyć z rywalizacji, kiedy przypomniałem sobie o systemie Sahmurai Sword w mojej kierownicy. Szybka aplikacja sznurka uszczelniającego i jadę dalej. Utrzymał się! Jednak Mateusz dogania mnie na końcówce zjazdu. Na uphill „drugi raz” wjeżdżamy wspólnie i znowu postanawiam pojechać podobnie jak za pierwszym razem i jeszcze bardziej równo. Na szczycie znów mam sporą przewagę, tankuję bidony, a na zjeździe niespodzianka – widelec odblokowuje się. Noga kręci się coraz lepiej, jestem nawodniony i zdeterminowany żeby wygrać. Do mety na każdym pojeździe dodaję kolejne cenne sekundy.
Wygrywam edycję w Piwnicznej!
Muszę napisać, że trasa zaproponowana przez organizatora była przepiękna, zaprojektowana przez kogoś, kto ją przejechał, wycisnął z niej 110% możliwości i zaprowadził nas w najpiękniejsze miejsca Beskidu Sądeckiego. Nagrody, piękne zdjęcia i wygrana, czegóż można chcieć więcej?
COMMENTS