Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Trasa w Ełku to na pewno jedna z najlepszych w cyklu Mazovia MTB Marathon. Bardzo ciekawa, wymagająca, dynamiczna, z rewelacyjnymi, długimi, „dzikimi” sekcjami XC. Nie sposób się tu nudzić, a dobry wynik zawsze okupiony jest pustym bakiem i bólem.
Wyścig ten miałem potraktować lżej, łagodniej, nieco zachowawczo. Zależało mi oczywiście na jak najlepszym wyniku, lecz chciałem ukończyć rywalizację najmniejszym wydatkiem. W środę rozpoczynam główną imprezę na drugą część sezonu (Epicka Czwórka), więc każde wypoczęte włókno w nogach jest na wagę złota :) Taki był plan…
Plan, o którym zapomniałem zupełnie, kiedy na pierwszej sekcji singli odjechałem na kilkanaście metrów. Noga podawała świetnie, lekko, mocno. Drużynowy kompan, Kacper Cacko, świetnie „rozprowadził mnie” na wjazd w te ciasne nawrotki, więc po prostu wstałem z siodła i odjechałem. Tempomat ustawiłem na 95%, a na ok 20-tym kilometrze za mną nie było już nikogo. To mnie podpaliło do dalszej walki na solo, ale z drugiej strony załamałem się swoją niekonsekwencją (patrz wyżej: PLAN :) ).
Znałem tą trasę ze wcześniejszych lat, więc wiedziałem, ze nie mogę jechać prawie całego dystansu na pełnię możliwości, bo najzwyczajniej mnie na to nie stać. Ta trasa w tych warunkach (wiele sekcji błota i trzymającej nawierzchni) wystawia bardzo wysokie rachunki za prąd. Prąd, którego trochę zaczynało mi brakować, a za moimi plecami, na odcinkach już bardziej płaskich i wietrznych pojawił się Kamil Kuśmider. Wiedząc, że jest w rewelacyjnej dyspozycji a mi przyda się chwila jazdy na kole, ucieszyłem się z faktu połączenia sił. Współpraca nie trwała długo, na drugiej pętli „trasy XC” Kamil zyskał kilkanaście metrów przewagi i wykorzystał ją do samotnego, stopniowego odjazdu. Próbowałem utrzymywać rywala w zasięgu wzroku, niestety w pewnym momencie musiałem już odpuścić.
Na ok. 50-tym kilometrze przyszedł kryzys. Długa, lekko wznosząca się ścieżka po wilgotnym piachu i trawie… Paskudne uczucie jazdy po gumie balonowej. Nagle za moimi plecami pojawił się Piotrek Truszczyński i Damian Perkowski. Utrzymałem im koła do ostatnich kilometrów wyścigu, lecz nie było już mowy o poprawie pozycji.
Przeceniłem swoje możliwości i nie doceniłem trasy. Liczyłem trochę na jeden z tych dni, kiedy udawało mi się odjeżdżać z sukcesem na 50 czy 60 kilometrów, ale to nie był ten dzień… :)
Tak czy inaczej, kto nie ryzykuje…
Na szczególna pochwałę zasługuje organizacja – tego dnia wszystko było bardzo sprawne, punktualne, szybko zrobione i ogarnięte. Trasa, mimo długich, „dzikich” sekcji pokręconych jak moje kiszki po wyścigu była oznaczona wzorowo.
COMMENTS