Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
W ubiegły weekend udało mi się zwyciężyć w niezwykle ciekawym wyścigu. Zacznę od trasy, bo to ona jest bohaterem tego weekendu. Wzgórza Strzelińskie na których rozgrywano imprezę to absolutnie jedne z ciekawszych i najmniej popularnych jednocześnie terenów pod MTB na Dolnym Śląsku. Lokalnie działający pasjonaci wzbogacili tamtejszą infrastrukturę geologiczną, która sama w sobie oferuje sporo fajnych szlaków, o sieć singli przygotowanych pod kątem jazdy rowerem. W skrócie trasa wyglądała tak: płaskawy, łatwy dojazd oraz powrót i genialna interwałowa, wymagająca fizycznie i technicznie pętla po Wzgórzach Strzelińskich. Dużo zmian tempa, dużo podjazdów, dużo dobrej zabawy.
Jako, że rywali tym razem na wyścigu nie było tak wielu jak na Bike Maratonie, gdzie regularnie się ścigamy, to dość szybko wyklarowała się korzystna dla naszej drużyny sytuacja. Wraz z Marcinem Kawalcem jechaliśmy na czele wyścigu popędzając co nieco pilota na motorze, gdy na zjeździe akurat prowadził Marcin… Oj tak, jazda za takim wirtuozem techniki to czysta przyjemność, nie wiem czy blokowałem Kawala czy nie, ale faktycznie wyglądało to tak, że po oderwaniu się od reszty stawki jechaliśmy równym, mocnym tempem, płynnie, bezpiecznie i dość szybko. Zmienialiśmy się na prowadzeniu, współpracując sobie płynnie, podczas eksplorowania każdego metra tej świetnej trasy! Mam więc nadzieję, że Marcin się nie śmieje gdy to czyta, bo ja jechałem swoje, czyli wolno i bezpiecznie, a gdy tylko on prowadził, to na wąskich singlowych zjazdach musiałem wytężać koncentrację na 100% :D
Znamy się nie od dziś, Marcin wie, że ja finiszuję dość sprawnie, ale, albo nie miał ochoty, albo miał, ale myślał że nie da rady. Tak czy inaczej Marcin na pewno wiedział, że jeśli mi nie odjedzie gdzieś w terenie, to finisz raczej będzie mój. No i nie odjechał. Śmialiśmy się już po drodze do mety, Marcin pytał: “i co Wuja, będzie finisz?” Na co ja odpowiadałem: “…no będzie” – z uśmiechem od ucha do ucha. Jako dobrzy koledzy nie robiliśmy jednak jaj i praktycznie do ostatniego kilometra jechaliśmy zgodnie współpracując. Końcóweczka to lekkie czarowanie, i torowy finisz z 16 do 50 km/h na krótkiej prostej.
Wygrałem!
Fajnie, ale jeszcze lepsze było to, że mogłem pokonać te wyśmienite ścieżki z zawodnikiem, który jest dla mnie wzorem płynności jazdy. To dobra lekcja!
Fot: Anka Aries Baran, Magdalena Szott
COMMENTS