Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Ten weekend stanowczo nie miał należeć do rowerowych. Opiekowałem się sam dzieciakami przez większość soboty i niedzieli. Miałem pomysł, żeby poprosić organizatorów o przesunięcie startu Elity na 5 rano, ale nasza przyjaciółka Ania, uratowała wszystkich śpiochów i zastąpiła mnie w czasie ścigania. A że trasa wyścigu biegła znowu przez mój las, oczywiście nie mogło mnie zabraknąć.
O 13 wyskoczyłem z domu z zapakowanym samochodem i w kilka minut przemieściłem się na start. To ciekawe, bo na fragmentach tej pętli pojawiam się dość często, jednak kiedy wjeżdża tam Mała Liga, teren zmienia się nie do poznania a taśma decyduje o kolejności pokonywania przeszkód i wcale nie jest tak łatwo. Niestety, napięty grafik pozwolił mi na zrobienie jednego okrążenia, a (nie-)kontrolowane OTB na jednym z piaszczystych zakrętów przepompowuje mi olej z nóg do głowy.
Z tą lekcją stanąłem na starcie i zaplanowałem zdroworozsądkowo przepuścić kogoś na początek. Start. Niestety chętnych zbyt wielu nie było, więc już pierwsze kółko kończę z przodu. Trasa zachęca do szybkiej jazdy, pierwsza część sugeruje przelecieć singlem z dużą prędkością. Później zaczynają się podjazdy trwające około jednej minuty, które pokonujemy z maksymalną mocą. Na zjazdach możemy spędzić trochę czasu w przestrzeni, ale pod warunkiem, że tego chcemy i opanowaliśmy latanie. Dla mniej zaawansowanych, wszystko można było przejechać lub objechać wytyczoną przez organizatora dłuższą pętelką.
Po 20 minutach wyścigu już wiem, że to nie mój dzień. Pierwszy „upał” i szybko się męczę na podjazdach. Na kole siedzi mi Paweł Król z Warszawski Klub Kolarski i nie wygląda jakby chciał odpuścić. I wtedy dzieje się to, co często decyduje o nieprzewidywalności zawodów. Mój bidon ląduje „gdzieś” w krzakach i znika (tak, był ładny i z #tune). Mam przed sobą 40 minut wyścigu bez wody. Pod górę niby lżej, ale kiepskie to pocieszenie. Odpalam żela i postanawiam, że bez walki się nie poddam. Widzę, że rywal ma do mnie kilkanaście sekund straty, jadę możliwie jak najbardziej równo. Nie udaje mi się uciec, ale dystans również nie maleje. Taki plan miałem na resztę dystansu, ale na przedostatnim okrążeniu organizatorzy uruchamiają bufet. To zmienia wszystko, nareszcie zbieram wodę, ożywam, dokręcam na każdym zakręcie i odzyskuję wigor w jeździe do góry. Finalnie wjeżdżam z bezpieczną przewagą na metę.
Organizatorzy Małej Ligi naprawdę są gotowi do pomocy zawodnikom. Po ostatnim starcie, pojawiło się sporo głosów jak startować poszczególne kategorie i jakie odstępy czasu powinni mieć zawodnicy. Tym razem Elita startowała pierwsza a z minutowymi odstępami Masters I i na końcu Junior. Nie mi wypowiadać się o tym co z tyłu, ale dla mnie oznaczało to wyprzedzanie już mocno podzielonych zawodników, a nie całych peletoników przy końcowych kilometrach. I za to zdecydowany plus!
Dziękuję bardzo rywalom za walkę na trasie oraz sponsorom, bez których by mnie tu nie było.
COMMENTS