Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Zamknijcie na chwilę oczy i pomyślcie o jakimś dowolnym wyścigu w jakim braliście udział. Który przyszedł Wam na myśl pierwszy? Jeden z tych „szablonowych”, gdzie wszystko poszło tak jak się spodziewaliście, być może zrobiliście dobry wynik i który przejechaliście bez problemu, czy może taki, który był dla Was prawdziwym wyzwaniem? Ale zostawmy już ten wstęp i przejdźmy dalej.
Cyklokarpaty w Dukli organizowane są już któryś rok z rzędu i chociaż ja sam miałem przyjemność ścigać się tutaj dopiero po raz pierwszy, to wydaje mi się, że wśród społeczności ma opinię dość „błotnistej” miejscówki. Jeśli mam rację, to tendencja została podtrzymana i tegoroczna edycja zapewniła wszystkim naprawdę solidną porcję naszej ulubionej brązowej mazi.
Pierwsze kilka kilometrów trasy wiodło po asfalcie, jednak natychmiast po zjechaniu z niego, okazało się, że nie da się jechać, ba, właściwie to nie da się nawet pchać roweru, bo niesamowicie lepka glina zablokowała wszystkim koła już po kilkudziesięciu metrach. Tak więc duża część pierwszego podjazdu upłynęła na spacerku z rowerem na plecach, co trzeba przyznać dość dobrze podziałało na moje wyobrażenie o reszcie wyścigu. Na szczęście jednak okazało się, że to tylko straszak i reszta trasy (wprawdzie z wieloma miejscami, gdzie trzeba było na chwilę zsiąść) jest w większości przejezdna. Pierwszą godzinę jazdy spędziłem w towarzystwie Kuby Solarza oraz Sebastiana Opoki, jednak wkrótce później na jednym z podjazdów udało mi się odjechać i już do samej mety jechałem samotnie.
Statuetka z Cyklokarpat (jak zwykle bardzo ładna i oryginalna) jest zdecydowanie bardzo przyjemnym uzupełnieniem w dorobku, tym bardziej że 2 tygodnie wcześniej w Koninkach kłopoty ze zdrowiem uniemożliwiły mi ukończenie wyścigu. Co się zaś tyczy samej trasy- określiłbym ją jako bardzo kontrastową. Z jednej strony obfitowała w trudny teren, spotęgowany warunkami pogodowymi, czego przykładem jest na przykład niesamowicie kręta sekcja poprowadzona jednym z górskich grzbietów. Po raz pierwszy w życiu natknąłem się też na tabliczkę z napisem „Zejdź z roweru” (którą oczywiście zignorowałem) na jednym ze zjazdów. Z kolei podpierając się w jednej z kałuż, noga wpadła mi aż po samą pachwinę. Z drugiej strony asfaltowe odcinki były zaskakująco długie (niektóre po 6-7 km jednym ciągiem), co pozwalało zdobyć trochę kilometrów „za darmo” i spowodowało, że końcowa średnia prędkość była wciąż bardzo przyzwoita.
Jak to już w takich warunkach bywa, ilość DNFów i defektów była dosyć spora, mi jednak tym razem się upiekło, przez co tym bardziej bawiłem się świetnie, w czym ogromną zasługę ma niezawodny sprzęt od Superiora.
Gratulacje dla wszystkich, którzy przetrwali tę błotną próbę. Następne Cyklokarpaty dla odmiany mogą być już suche :)
COMMENTS