Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Ile startów zaliczacie w sezonie? 10? 20? 30? Nieważne jak dużo, najważniejszy jest właśnie ten jeden. Bo z krajowym czempionatem tak już jest, że wielu oddałoby bez wahania wszystkie inne wyścigi sezonu dla tego jednego. Bo niby wyścig taki sam jak wszystkie – start, walka na trasie, meta – a jednak zupełnie inny. Po prostu Mistrzostwa Polski. W Warszawie zameldowaliśmy się już w środę wieczorem. Dobra rzecz, dzięki temu cały czwartek można było spokojnie poświęcić na zapoznanie z trasą skądinąd może i nie hardcorową technicznie, ale jednak bogatą w ciekawe elementy. Coś nowego i innego w polskiej palecie miejscówek. Są różne opinie na jej temat, mi akurat się podoba. Nie pozwala się nudzić, a to dla mnie najważniejsze. Na przykład największy drop – nikt nie musiał go robić, obyłoby się i bez niego, ale fajnie, że był dla samej frajdy polatania.
W piątek spokojne przygotowania, jedno kółko dla odświeżenia trasy i jesteśmy gotowi na pierwsze zmagania- wyścig sztafet. Dla mnie to już trzeci raz i dotąd zawsze kończyłem go z medalem, ale dla reszty mojej drużyny to debiut w tej konkurencji. Nic dziwnego, że dało się wyczuć delikatną tremę :) Zostałem rozstawiony na pierwszej zmianie, co akurat było dla mnie nowością, bo jak do tej pory zawsze „wykańczałem” całą pracę. Nie ma jednak sprawy, trzeba zrobić swoje i tyle. Po starcie długa i płaska rozbiegówka – tego nie lubię co zresztą było widoczne i do pierwszego podjazdu dojeżdżam w granicach okolicach dziesiątej pozycji. Jednak na szczycie znalazłem się już na 4-5 miejscu, a całą zmianę zakończyłem jako trzeci z minimalną stratą do drugiego zespołu. Nadeszła kolej na Michała, a później Gabrysię. Jako ostatni jedzie Staszek z ponad minutową stratą do trzeciego miejsca i prawie dwuminutową do drugiego zespołu (dużo drużyn wybrało odmienne kolejności ustawienia zawodników co zapewniło emocje i ciekawe widowisko do samego końca).
Oglądamy na telebimie jak z każdą chwilą nadrabiamy straty. Uda się czy nie? Już mamy trzecie miejsce, jest medal, ale czy będzie srebro? Staszek przyjeżdża na metę kilka sekund za Olą Podgórską, widać, że dał z siebie wszystko, tak jak i my wszyscy. Niby jest niedosyt, ale jednak mamy medal, jesteśmy trzecią drużyną w kraju, będąc jednocześnie jedną z najmłodszych w stawce. Zdecydowanie udane otwarcie weekendu :)
Sobota to już ostatni trening w tej części sezonu i spokojne wyluzowanie przed najważniejszym startem. Wszystko dopięte na ostatni guzik, żadnych niepotrzebnych nerwów, teraz tylko dać z siebie wszystko. Rozjazdówkę po raz kolejny kończę na niezbyt imponującej pozycji, tak jak poprzednio, jednak już po pierwszym podjeździe jest zdecydowanie lepiej. Właściwie niemalże przez cały wyścig jechałem w okolicach 10 miejsca w Elicie, sam nadając sobie tempo, jako że nie udało zabrać się do czołowej grupy. W pewnym momencie dojeżdża do mnie Krzysiek Łukasik, widać jednak, że ta pogoń dużo go kosztowała, bo chwilę później odpada z powrotem. Na przedostatnim okrążeniu Maciek Jeziorski łapie z kolei gumę, co finalnie jednak nie przeszkadza mu, aby przyjechać na metę przede mną. Wyścig kończę zamykając pierwszą dziesiątkę w Elicie oraz jako czwarty młodzieżowiec. Trochę irytujące biorąc pod uwagę, że trzeci rok z rzędu „liżę podium” no ale cóż – co się odwlecze to nie uciecze ;)
Podsumowując, cała impreza udała się organizatorom całkiem dobrze, w czym z pewnością duży udział miała pogoda, sprzyjająca kibicowaniu. No właśnie, kibice. Trzeba przyznać, że takiego tłumu ludzi jak na wyścigach elity polskie cross country nie widziało od dawna, jeśli w ogóle widziało kiedykolwiek. Oprócz tego fajna transmisja online.
Mam jednak małe ALE. Bardzo spodobało mi się używane często przez komentatora sformułowanie „ursynowska rzeźnia”, osobiście jednak przypisałbym je nie do trasy jako całości, ale do samej rozbiegówki, która w naszym wyścigu zebrała dość pokaźne żniwo, o czym jednak dowiedziałem się dopiero później, oglądając film i zdjęcia z kraksy. Serio, jaki jest sens ustalania rundy rozbiegowej po polnej drodze usianej dziurami i koleinami, zmuszającymi wszystkich do jechania wężem w postartowym tłumie. W dodatku Elita jechała ją dwa razy, nie wiedzieć czemu, bo na pewno nie po to żeby się rozjechać, w sytuacji kiedy połowę zawodników ogranicza przełożenie. Nierówna nawierzchnia była również zmorą strefy serwisowej, gdzie naprawdę trzeba było się skupić, aby przy okazji chwytania żela lub bidonu nie wywinąć zamiast tego orła przez kierownicę (co niestety niektórych spotkało). Ogólnie jednak plusy wzięły górę nad pewnymi niedociągnięciami i Mistrzostwa Polski 2017 będę wspominał pozytywnie. Czy jednak były to najlepsze mistrzostwa w historii? Czy lepsze niż Sławno 2015 oraz Gielniów 2016, w których również brałem udział? Daleki byłbym od tego typu stwierdzeń.
Perfekcyjna za to była praca jaką wykonał cały nasz zespół w ciągu tych kilku dni spędzonych w stolicy. Jestem dumny, że mogę jeździć w tak wspaniałej drużynie, wspieranej równocześnie przez takie firmy jak Superior, SH+, Polar czy Trezado. Takiego połączenia zaplecza technicznego z kadrą ludzką nie doświadczyłem w mojej paroletniej przygodzie z kolarstwem jeszcze nigdy. Mistrzostwa, mistrzostwa i po mistrzostwach, a przed nami jeszcze spory kawałek sezonu. Wierzę, że będzie jeszcze lepszy niż do tej pory :)
COMMENTS