Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
“RRRR!” czyli największy przejaw dzikości i ostatnie zmagania na etapie wieńczącym rowerową przygodę roku w Szklarskiej Porębie. Ten dzień zapewnił mi niezłą, emocjonalną huśtawkę i raz po raz zmieniała się moja postawa do wyścigu. Był przypływ energii i entuzjazmu, ale i nagłe uczucie rezygnacji, gdy wdrapywałem się po schodach po bagaże w trakcie wymeldowania z naszej bazy. W nogach czułem zmęczenie, ale po dwóch kawach choć głowa wróciła do normy. Należało jakoś wypchać tę dziurę oczekiwania na ostatni etap. Kocyk, miejsce przy strumyku i gleba, żeby trochę rozprostować ciało.
Pomimo gorszej dyspozycji, już na starcie chciałem dać z siebie wszystko, dlatego też ustawiłem się tuż za linią sektorową. Na podjeździe udało się utrzymać silnej grupy i towarzyszyć jej aż do trzeciego bufetu. Po drodze dużo fantastycznych zjazdów, gdzie można było włączyć tryb „flow” i upajać się licznymi walorami karkonoskich szlaków. Zapomniałem na chwilę o tym, że w nogach mam już sporo kilometrów i cieszyłem się każdą chwilą spędzoną na rowerze. Potem… „mamy kryzys, kryzys, kryzys”, bo zaczął się długi,monotonny szutrowy podjazd, gdzie nie było widać nic oprócz ciągnącej się pod górę ścieżki. Na szczęście nie byłem sam, bo ktoś usiadł mi na kole i można było nadać większe tempo, sprawdzając na ile wytrzymały jest mój rywal :P Po 34 kilometrze było już tylko łatwiej, może za wyjątkiem fragmentu, który był poszarpany licznymi garbami, gdzie nijak nie mogłem się rozpędzić kombinując z ustawieniem amortyzatora, tak aby płynniej pokonywać te kocie łby.
Uff, udało się, przyszedł czas na szutry i ostatnie podjazdy. Slalom pomiędzy zawodnikami z dystansu FUN, pokrzykiwanie „lewa”, „prawa”,” nie zatrzymam się!” i walka na ostatnich metrach z zawodnikiem, którego nie mogłem zgubić. Ale to było dobre! Utrzymałem pozycję i musiałem dać upust emocjom. Moje ulubione spartańskie „Auuu!” znów rozbrzmiewało na mecie, bawiąc innych ludzi.
Zostałem FINISHER’EM!
Kolejny etap za mną, kolejna lekcja samoświadomości i samopoznania. Niesamowite doświadczenia bólu, radości i przedziwnych emocji, które zmieniały się bardzo dynamicznie. Zrealizowałem wiele celów: osiągnąłem satysfakcjonujący wynik, styrałem się, ale przede wszystkim powiadomiłem swoje ciało, że takie intensywne, długotrwałe kręcenie na rowerze jest czymś zupełnie normalnym. Chęć do roweru wcale nie minęła, wręcz poczułem coś w rodzaju uskrzydlenia i wciąż narasta we mnie zapał do jazdy i spotkań z tak fantastycznymi chwilami.
Dziękuję Organizatorowi za możliwość spróbowania swoich sił i uczestniczenia w wyjątkowo magicznej dla mnie etapówce. Karkonosze, Izery to miejsca, które dla mnie przywołują najwięcej wspomnień i zawsze chętnie tu wracam. Jest to czymś w rodzaju drugiego domu i nawet, gdy przeżywa się każdy dzień tak samo intensywnie, to mogę odnaleźć tu spokój. Podsumowując te cztery dni, śmiało określam je jako droga do samospełnienia. Wytężanie mięśni do granic możliwości, różne wewnętrzne doznania podczas wyścigu to sposób na kształtowanie osobowości, na pewien „umysłowy relaks”. Tego mi trzeba było!
Podziękowania należą się także za poziom tych zawodów, za kulturę jaką darzyli mnie inni zawodnicy i za wspaniałą atmosferę. Będzie to kolejny zapis w kartach mojej historii i przekaz dla innych, że warto uwolnić swoją wewnętrzną „dzikość”, gdy tylko nadarzy się taka okazja. To był mój czas!
Teraz mam w zasięgu wzroku kolejne zmagania, gdzie także główną rolę będą odgrywać tu dwa kółka i myślę, że u każdego Finisher’a pozostało coś w rodzaju: chcę więcej, bardziej, mocniej. Rowerowe szaleństwo nie ma końca :P Jedziemy dalej!
COMMENTS