Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
„Korzeni nie widziało niczyje oko,
A przecież to coś sięga bardzo wysoko,
Od drzew wybujało wspanialej,
Chociaż nie rośnie wcale.”
GIGA maraton w Jeleniej Górze stanowił dla mnie nie lada zagadkę. W głowie kłębiły się myśli: „co to będzie? , co to będzie?” Na pewno góry, góry i jeszcze raz góry! Czułem, że ogłoszony UCI maratonem wyścig będzie dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem, przede wszystkim dla mojego organizmu. Mieliśmy do pokonania przeprawę, która wiodła przez najbardziej „poszarpane” szlaki Karkonoszy. Bogactwo natury pozwoliło mi przeżyć przygodę życia. Dotychczasowe starty były namiastką tego, co mnie tu spotkało. Czułem się jak ten mały Hobbit, jakbym pierwszy raz wyruszył w nieznane mi tereny i poznawał najprawdziwsze oblicze gór. Zjazdy w okolicach Skalnika pośród dużych kamieni chyba najmocniej pozostały mi w pamięci. Nie miałem okazji tam wcześniej jechać i podobnie jak zawodnik jadący za mną, który przyjechał specjalnie z Gdyni, tylko po to żeby sprawdzić się na tej trasie, emocjonowałem się każdym pokonanym kamieniem. Po każdym takim zjeździe, których było aż kilka, potrzebowałem wykonać krótki stretching zarówno dłoni jak i pleców czy „spompowanych” mięśni nóg.
Nie koncentrowałem się zbyt szczególnie na podjazdach, nawet zapomniałem o Łopacie, której rok temu tak bardzo się obawiałem jadąc dystans Mega. Ale nie mogło być tak pięknie ? Mały kryzys przyszedł w okolicach 50. kilometra. Duchota w powietrzu coraz bardziej dawała się we znaki i zasoby wody miały się ku końcowi, gdyż po drodze zgubiłem jeden bidon. Długi, monotonny podjazd i atak myśli, które chciały popsuć mi zabawę był etapem, gdzie chyba najmocniej mogłem poznać swój organizm i nabrać jeszcze większej świadomości o sobie samym. Demotywatory, które chciały zepchnąć mnie z roweru, zabiłem jak małego głoda sięgając po kolejny żel energetyczny. Nie pozostawało mi nic innego jak wrócić myślami do trasy i pokonywać każdy kilometr z zaciśniętymi zębami, walcząc do samego końca. Wijąc się jak wąż przy podjeżdżaniu Łopaty odliczałem pozostałe metry do bufetu, gdzie mogłem uzupełnić braki i ruszyć ze świadomością, że to już ostatnie 27 km zjazdów i otwartych, polnych dróg do mety. Stale popijałem wodę, czując nieprzerwane pragnienie.
Po ostatnim zjeździe na otwartą przestrzeń budziło się we mnie coraz więcej pozytywnych myśli. Mijając 70 km czułem że zrobiłem już wiele, bo po raz pierwszy przejechałem taki dystans w górach w takim tempie i bez zsiadania z roweru. Do mety pozostała mi już samotna walka, bo mijałem tylko zawodników Mega. Udało mi się pokonać skurcze i nadać odpowiedni rytm jazdy. Na ostatnich 15. kilometrach stało się coś, czego spodziewałem się już dużo wcześniej patrząc na szare, mroczne niebo. Spadła na nas chmura deszczu, który tańczył niesiony silnymi podmuchami. Obudził się we mnie gniew, ale i jeszcze większa zaciętość do pokonania ostatniego już odcinka trasy, na którym już nie trzeba było praktycznie redukować biegów. Nieco przebudzony zimnym powietrzem i z chlapiącą wodą w butach przekroczyłem linię mety, która pojawiła się tak nagle, że nie byłem pewien, czy to naprawdę ona. Wykonałem niezłą robotę, poczułem ogromną satysfakcję i zbudowałem jeszcze większą pewność siebie po przejechaniu tak epickiej trasy. Chylę czoła organizatorowi za jej przygotowanie i dziękuję, że mogłem być uczestnikiem tego wydarzenia.
Wracając myślami do Łopaty wspominam te przeróżne odgłosy innych zawodników. Swój wysiłek uzewnętrzniali poprzez pojękiwania i wściekłość na rower, który nie chciał sam jechać ?. W takich sytuacjach wracam myślami do słów Tatromaniaka Krzysztofa Wielickiego:
„W górach musisz wykonać pewien wysiłek bez zapłaty. Jest to mistyka, szukanie czegoś wyjątkowego. Do tego trzeba mieć wyobraźnię i filozofię życiową. Nie każdego na to stać, nie każdemu się chce. Bo w górach nie ma granic, tam się szuka wolności. A samo przebywanie w górach łagodzi, eliminuje agresję. Są elementy rywalizacji, ale rywalizacji z wyznaczonym celem, a nie z przeciwnikiem.”
No! I tym samym zapisałem w swoim życiu kolejną piękną przygodę. Jedziemy dalej!
COMMENTS