Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
W miniony weekend wybrałam się na Maraton Świętokrzyskiej Ligii Rowerowej do Zagnańska. Krótki wywiad przedstartowy utwierdził mnie w przekonaniu, że to będzie bardzo szybki i łatwy maraton, nawijanie kilometrów i najłatwiejsza edycja w cyklu. Nawet na stronie ŚLR wyczytałam, że to łatwa wycieczka po lesie. Ponieważ w tym roku startowałam tylko w Murowanej Goślinie, na Skandii i na kilku Mazoviach, uznałam, że to dla mnie w sam raz, w tym sensie, że będąc nieobjeżdżona w terenie, nie stracę przynajmniej na wymagających technicznych odcinkach. Dzień przed startem założyłam Furious Fredy 2.0 na mojego nowego 29-era i cieszyłam się na ciekawy wyścig.
Na starcie były dziewczyny Ewa i Ania z Twomarku, Magda Sadłecka z BSA i Krysia z MyBike, ale nie zbiło mnie to z tropu, wierzyłam w swoje siły na szybkiej trasie, wsparta przekonaniem, że niezawodne furiousy będą mnie niosły jak na szosie.
Start po asfalcie niczego jeszcze nie zapowiadał. Ale pierwszy wjazd w teren – i nie tak miało być! Luźne kamyki, a jak szuter to głęboki i grząski. Trochę mi zajęło odnalezienie się na tej nawierzchni, ale moje tempo raczej było umiarkowane. Potem zaczęła się prosta droga pożarowa, szeroka szutrówka, pofałdowana. Tam znowu opony zupełnie nie trzymały, parę razy się cięłam z koleżankami i z chłopakami z teamu – w górę zbierałam siły i robiłam przewagę, po to żeby na zjazdach natychmiast ją stracić. Jeśli tak to ma wyglądać – pomyślałam – to rzeczywiście jednak szybki maraton – gaz na szerokiej drodze przeciwpożarowej, opanuję te uślizgi kół i maraton będzie mój, bo pod górę dobrze mi idzie. W końcu wyszłam na pierwszą pozycję wśród dziewczyn. I to by było na tyle, bo zaraz nastąpił skręt w teren, gdzie wyszły kamienie korzenie i trasa wymyta w rozmaite zygzaki i dziury. Trochę błota i trawy, pierwszy zjazd i strata pozycji pierwszej, a za chwilę pozycji drugiej, Magda z Ewą odjechały. Potem już się tylko męczyłam. Góry Świętokrzyskie to jednak góry i mimo, że w zeszłym roku jechałam Skarżysko na Mazovii, to tutaj trasę poprowadzono bez porównania lepiej. Dużo singli, na których moje furiousy 2.0 nabite na twardo zdecydowanie nie wystarczały. Końcówka mega znowu wróciła na drogę pożarową i dopiero dodatkowa pętla giga była poprowadzona w górzystym terenie. Tam kilka podjazdów, a na ostatnim zaczęło mi się blokować tylnie koło. Dotąd nie wiem dlaczego to się działo, ale sporo czasu się z nim bawiłam, patrząc kiedy nadjedzie kolejna rywalka. Szczęśliwie udało się ruszyć. Byłam już wymęczona, a na liczniku ciągle kilkanaście km do mety. Niespodzianka – trasa 10 km krótsza niż zapowiadali! Miało być 78 – więc meta na 68 km to trochę wcześnie.
Dla mnie to był kiepski start, ale wiem, że na pewno wrócę na Świętokrzyską Ligę Rowerową, odegrać się uzbrojona w szeroką oponę z wyraźnym bieżnikiem. I wtedy się zmierzymy :)
Ula Luboińska – Trezado BikeTires.pl
[srp]
COMMENTS