Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Zdzieszowice są dla mnie wyścigiem szczególnym, z jednej strony go lubię, z drugiej nienawidzę. Lubię go za trasę, ciekawą i urozmaiconą, łączącą wiele cech w jedną. Jest jednocześnie płaska jak na maratony MTB, ale charakterem już bardziej górska, niż płasko-pagórkowate wyścigi. Podjazdy są wymagające i dosyć strome, ale różnice czasowe niewielkie. Dodatkowo nawierzchnia to często glina, która po opadach staje się mocno śliska. Jednym słowem – ciekawy i urozmaicony poligon do rozegrania fajnej imprezy.
Tutaj w 2008 wygrałem dystans Giga w kategorii M1 i było to moje pierwsze zwycięstwo w czymś większym niż podwórkowy ogórek, z kolei w 2013 miałem tu wypadek, który wykluczył mnie na pół roku z jazdy rowerem. Miałem więc porachunki z tą lokalizacją, które właśnie w minioną sobotę uporządkowałem.
Tydzień poprzedzający wyścig był przykładem jak media społecznościowe potrafią sparaliżować ludzi… owszem opady deszczu, potem śniegu, zimno itd – kazały się obawiać trudnych warunków. Jednak, to co tworzyło się w dyskusjach na FB zakrawało o teatr. MTB jest brudne i należy się liczyć z błotem. Mimo ogólnego luzu na początku tygodnia w końcu i mnie „złapało” – już sam nie wiedziałem, czy jechać, czy nie, szczególnie że pamiętny 2013 rok i mój wypadek na tej trasie, to właśnie słynny zdzieszowicki błotny armagedon. Zachowałem jednak zimną krew i nie robiłem jaj – zakupiłem na tą okazję odpowiednie opony, ułożyłem plan na wyścig i pojechałem go skoncentrowany od startu do mety.Sam start był wyjątkowo powolny, albo wszyscy mieli respekt do zapowiadanego błota, albo po prostu nie było komu ciągnąć. W sumie nie dziwię się, bardzo porywisty wiatr tego dnia nie zachęcał do wychylania się z kół. Ja trzymałem się pierwszych rzędów peletonu, tak by móc reagować na ruchy czołówki oraz wjechać w teren możliwie wysoko. Wyszło całkiem OK. Stromą brukowaną końcówkę pierwszego podjazdu wjechałem w pierwszej dziesiątce i spokojnie udałem się na zjazdy. Te były śliskie, mokre i pokryte gliną oraz częściowo wybrukowane w okolicach amfiteatru. Nie było jednak żadnego armagedonu, ani błota po osie, było zwyczajnie jak to na MTB… Zjechałem wszystko zachowawczo i bezpiecznie i rozpocząłem pierwszy terenowy podjazd.
Naprzód wysforowało się czworo zawodników jadących Giga (Piotrek Brzózka, Mariusz Kozak, Michał Ficek oraz Marcin Urbaniak), a ja spokojnie jechałem za Mateuszem Zoniem „pilnując Mega”. Wtem dogonił nas Bartek Janowski – może pojechać z nim i spróbować odjazdu od rywali od początku – pomyślałem. Na pomyśle jednak się skończyło, bo Bartek to inna liga, straciłem na podjeździe z 10 sekund, a nie chciałem gonić na zjeździe ponieważ błoto było jednak bardzo śliskie. Jechaliśmy więc z Mateuszem i nie działo się nic nadzwyczajnego, na płaskiej części zdzieszowickiej trasy dogoniło nas jeszcze kilkoro zawodników i w dość dużej grupie podążaliśmy w relatywnie spokojnym tempie po płaskich fragmentach trasy. Jedyne, co mnie martwiło, to fakt, że w tym momencie nasza grupa liczyła około 7 osób chcących jechać Mega. Kolejne nieśpieszne kilometry spowodowały, że czołówka giga delikatnie nam wciąż odjeżdżała, a nas z kolei doszedł Bartek Huzarski.Rozpoczął się fragment trasy na którym rok temu odpadłem z czołówki – długi, dosyć łagodny podjazd do autostrady. Zacząłem planować jak i gdzie atakować, jednak okazało się to zbyteczne. Huzar u podnóża góry wyszedł na czoło grupki i zakręcił na tyle dobrze, że po chwili wszystkim było już ciepło. Z ciekawości obejrzałem się za siebie. Mieliśmy już dobre 30-40m przewagi, gdy tylko sobie to uświadomiłem dałem zmianę i powoli ale sukcesywnie zaczęliśmy się oddalać – 10, 15, 20 sekund, szacuje że tak rosła nasza przewaga. Zmiany były zdecydowane a sam na budziku podchodziłem do tętna 190. Dość szybko przewaga urosła właśnie do około 20 sekund.
Rozpoczęły się śliskie zjazdy, jeszcze jeden podjazd, cały czas gaz ale fajna i równa praca – Huzar to klasa jeżeli chodzi o płynność, miło jedzie się z kimś tak doświadczonym! Wizualizowałem już finisz, gdy na rozjeździe ku mojemu zdziwieniu Bartek oznajmił, że skręca na drugą rundę (w Miękini jechał mega). Podziękowałem zatem za wspólną jazdę i samotnie udałem się do mety. A raczej na najdłuższe w ostatnim czasie 6km. Tyle dzieliło mnie od „odczarowania pechowych Zdzieszowic”. Miałem wtedy około 25 sekund przewagi – i dużo i mało – na tyle dużo, żeby czuć się bezpiecznie i na tyle mało, że na polu przed ostatnim krótkim podjazdem rywale jeszcze mnie widzieli.
Walczyłem więc sam ze sobą i starałem się bezbłędnie jechać do mety. Grzecznie trzymałem się czerwonego pola mojego obrotomierza i udało się. Wygrałem.
Fajne, solowe zwycięstwo na dobrym, prestiżowym w mojej amatorskiej skali, wyścigu. Cieszę się, każde wygranie open to coś miłego! No i dziękuje jeszcze raz Bartkowi, jakiś % tej wygranej należy też do niego ;)
COMMENTS