Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Minęło już trochę czasu od moich ostatnich wyścigów tego sezonu, czyli francuskiego Roc d’Azur i hiszpańskiego maratonu La Tramun. Musiałem po nich porządnie się zregenerować, zebrać siły i nadrobić wszelkie zaległości. Wreszcie przyszedł czas, żeby podsumować te starty.
Ostatni wyjazd sezonu, ale jakże ciekawy i udany. Razem z ekipą JBG-2 polecieliśmy najpierw na Lazurowe Wybrzeże. Festiwal Roc d’Azur to impreza, na którą można czekać cały sezon. Kilkanaście wyścigów, tłumy zawodników, epickie ścieżki i genialne widoki. I słońce, którego w Polsce już brakowało. Canyon Marathon zaliczany do UCI Marathon World Series skończyłem z 16. lokatą. Wydaje mi się, że to dobry wynik jak na mocną obsadę, w której się ścigaliśmy oraz defekt, który przytrafił mi się na trasie. Byłem naprawdę zadowolony. Jestem pełen podziwu dla szosowców z ekip World Tour, którzy także wpadli spróbować swoich sił i nie bali się wyzwań technicznego maratonu. Na trasie rywalizowałem m.in. z Romainem Bardet, Timem Wellensem czy Alexisem Vuillermozem. Fajnie pościgać się z kolarzami, których ogląda się w Tour de France.
Dwa dni później rozgrywany był główny wyścig Roc – gratka dla specjalistów od cross-country. Szkoda, że moje nogi nie zregenerowały się odpowiednio po ciężkim maratonie. Na starcie stanęliśmy z gwiazdami zarówno z XC, maratonów MTB, jak i z szosy. 33 miejsce to może niezbyt szczególny wynik, ale w końcówce miałem okazję pokonywać trasę na kole Juliena Absalona, który zmagał się z małym kryzysem. Ale dla mnie była to niewątpliwa przyjemność, żeby patrzeć na żywo z jaką finezją pokonuje kręte sekcje. Fajnie pojeździć z legendą tego sportu.
Po prawie tygodniu we Francji, przenieśliśmy się do hiszpańskiej Girony. Był tam nieco odmienny klimat, bardziej wilgotny, a roślinność była bardziej bujna. Niewątpliwie była to najtrudniejsza technicznie trasa maratonu jaką kiedykolwiek widziałem. Nie wiedziałem, że na tak technicznej ścieżce można wytyczyć trasę maratonu. Prawie 70 km stanowił jeden single track, którego każdy metr wymagał skupienia i pracy całym ciałem. Wywalczyłem 16 miejsce, ale chciałbym za rok wrócić tam i poprawić ten wynik.
Oczywiście najważniejszym powodem, dla którego odwiedziliśmy te dwie miejscówki było ściganie w świetnie obsadzonych imprezach. Ale trzeba przyznać, że dodatkiem była możliwość pojeżdżenia sobie do woli po tamtejszych trasach. Nie tylko skupiałem się na wyścigach, ale też prawdziwą przyjemność sprawiała mi jazda na rowerze w takich miejscach. Miałem na to wielką ochotę na koniec sezonu.
Zauważyłem też, że na zachodzie Europy pojawiła się tendencja zbliżająca trochę maratony pod względem trasy do zawodów enduro. Tysiące ludzi na przeróżnym poziomie sportowym stają na starcie, żeby cieszyć się ścieżkami w stylu enduro: w swoim tempie podjeżdżać, a potem naprawdę dobrze zjeżdżać i czerpać z tego przyjemność. Myślę, że właśnie w tą stronę będą rozwijały się maratony w Europie w najbliższych latach.
COMMENTS