Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Dwa tygodnie temu po Skandii w Gdańsku pisałem, że nie tylko trasa stanowi o ciekawej rywalizacji. Zaliczyłem właśnie dwa wyścigi o zupełnie różnej charakterystyce i obydwa były bardzo emocjonujące. W Gdańsku było szybko i dynamicznie. W Wałbrzychu trzeba było zmagać się przede wszystkim z przewyższeniami. Trasa nawet w okrojonej wersji była moim zdaniem bardzo atrakcyjna. Czas zwycięzcy w okolicach 3:40 też odpowiada rzetelnemu „giga”. Od początku sezonu czekałem właśnie na taki wykańczający start w górach i jak widać po wyniku dobrze wywiązałem się z treningów:)
Od początku wyścigu czułem bardzo dobrą dyspozycję zwłaszcza, że wyścig rozpoczął się długim podjazdem. W końcu sam mogłem nadawać tempo w grupie, a nie tylko plątać się na końcu peletonu, starając się utrzymać koło. Tak niestety zazwyczaj wyglądają u mnie pierwsze chwile po starcie.
Pierwszy podjazd na Chełmiec udało mi się wjechać na czołowej pozycji. Dalej próbowaliśmy ucieczek na zjazdach i bardziej technicznych odcinkach z Dominikiem Grządzielem a później także z Piotrem Kurczabem. Po drodze dołączył do nas jeszcze Bogdan Czarnota. Gdzieś niedaleko za naszymi plecami cały czas przewijał się Bartek Janowski. Przed sobą miałem dwójkę zawodników na fullach, wiec na zjazdach musiałem się trochę natrudzić, aby cały czas trzymać koło. Na jednym dość błotnistym i zdradliwym zjeździe trochę mnie poniosło i wywaliłem w wielką błotnista koleinę. Strój zmienił barwy klubowe, ale obyło się bez większych szkód w sprzęcie. Około 30s straty i kilka miejsc udało się na szczęście odrobić i znów dołączyć do pierwszej grupy.
W dalszej części wyścigu cały czas starałem się mocno jechać na podjazdach, aż wytworzyła się trzyosobowa grupa: ja , Janowski i Czarnota. Reszta peletonu została już z tyłu. W takim składzie dojechaliśmy do ¼ drugiej pętli giga. Wtedy zaatakował Janowski, który do tej pory zostawał raczej z tyłu. Trzeba przyznać, że dobrze wybrał miejsce, bo długi techniczny i wąski odcinek ułatwiał ucieczkę. Do pewnego momentu starałem się samemu gonić (Bogdan Czarnota odpadł na podjeździe), ale strata rosła. Zacząłem więc po prostu jechać swoje, co okazało się chyba słuszną decyzją, bo na końcówce wyścigu bomba już się czaiła i była blisko. Pokonywanie ostatniego zjazdu mógłbym porównać do pilotowania samolotu, w którym nie tylko skończyło się paliwo, ale padły też wszystkie systemy sterowania. Rower leciał zupełnie samoistnie, a ja nie za bardzo miałem siłę nim sterować ani ogarniać, co się dzieje przede mną. Jakimś cudem nigdzie nie wywaliłem i dowiozłem bardzo dobre drugie miejsce.
Za tydzień na Pucharze Polski XCM, liczę na równie ciekawą trasę i rywalizację.
COMMENTS