Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Od kilku już lat majowy weekend spędzam w podobny sposób. Nie jak zwykli to czynić normalni ludzie przy grillu, ale na rowerowym siodełku. Zasada jest tylko jedna. Im dalej od domu i wyżej ponad mazowieckie równiny, tym lepiej. W tym roku szykowało się naprawdę ciekawie, bo już pół roku wcześniej wybór padł na udział w jednym z najpopularniejszych europejskich maratonów – Rocky Mountain Maraton nad jeziorem Garda. Jako że odległość na maraton słuszna, to postanowiliśmy start w samym wyścigu połączyć ze zwiedzaniem okolic Gardy wspólnie z rodziną. Tym bardziej, że sam maraton to część kilkudniowego rowerowego „event-u” skierowanego głównie do jeżdżących w górach, to chcieliśmy poświęcić też trochę czasu, aby popatrzeć co dzieje aktualnie się w tej branży. A wydarzenie to niemałe, o czym może świadczyć między innymi to, że już w podróży przez Austrię, mijały nas samochody z rowerami, kampery i całe rzesze zmierzających w tym samym kierunku. Jednym słowem, impreza o europejskim zasięgu, jakiej u nas niestety jeszcze nie ma. Może krok po kroku targi BIKE EXPO w Kielcach staną się podobnym wydarzeniem. Skoro Włochom zajęło to 11-ście lat, to i my musimy poczekać, a nasza impreza rozkręca się z każdym rokiem. Poczekamy, zobaczymy.
Do Riva del Garda, położonej na południowym końcu jeziora Garda, dotarliśmy dwa dni przed planowanym startem. Przez ten czas, poza kilkukrotnym obejściem samego Bike Festiwalu, mogliśmy nacieszyć się spacerami po tym przepięknym miasteczku i delektowaniem się zarówno przysmakami włoskiej kuchni, jak i przepięknymi widokami na Gardę, które w niezliczonych nabrzeżnych knajpkach dostaje się w gratisie do espresso :)
To, co zobaczyliśmy to nasze, ale główny cel był dopiero przed nami. W sobotni poranek już o 7.15 staliśmy w sektorze, dość nietypowo, bo start naszego dystansu wyznaczono na godziną 7.35. Nic w tym dziwnego, skoro na najdłuższym z dystansów, który zamierzaliśmy pokonać, czekało nas 3800 m przewyższenia na 94 km dystansu, więc i czas potrzebny na przejechanie organizator zapewnił taki, by nawet najsłabsi uczestnicy dotarli przed zmrokiem do mety. A obsada wyścigu mocno zróżnicowana, od światowej czołówki maratońskiej jak Lakata, czy Hynek, po totalnych turystów, którzy przyjechali tu na wycieczkę.
Ustawieni zostaliśmy w drugim sektorze, dla najdłuższego dystansu Grande Extrema, zgodnie z zadeklarowaną wcześniej średnią, z jaką możemy pokonać ten dystans. Zaraz po starcie zorientowaliśmy się, że trochę zbyt ostrożnie oszacowaliśmy swoje możliwości, bo na pierwszych kilku kilometrach mieliśmy dość dużo wyprzedzania, mimo iż zgodnie z ustaloną taktyką, początek jechaliśmy naprawdę spokojnie. Z profilu trasy i zasłyszanych wcześniej opinii, domyślałem się, że trasa będzie bardziej „Grabkowa”. Łatwe podjazdy po szerokich szutrach lub asfaltach i bardzo szybkie zjazdy. Szybko zmieniłem zdanie, gdy po faktycznie łatwym pierwszym podjeździe, przyszedł bardzo techniczny zjazd. Kolejne podjazdy, mimo że w większości szerokie, szutrowe lub asfaltowe, to wcale nie były łatwe. Nastromienie miejscami dochodziło do 30% i potrafiło tak „trzymać” nawet kilkaset metrów. Nie brakowało też technicznych singli, ale tych było zdecydowanie mniej. Dla mnie osobiście, największą trudnością tego wyścigu była długość podjazdów, niespotykana na naszych maratonach. Tak jak podjazdy, tak zjazdy też do najłatwiejszych nie należały i jeśli ktoś planował odpoczywać jadąc w dół, to trochę się pomylił. Każdy ze zjazdów, z wyłączeniem nielicznych fragmentów, to techniczne odcinki wymagające dobrej techniki i niemałego doświadczenia, o ile chciało się je zjeżdżać, a nie schodzić. Wisienką na torcie był ostatni kamienisty zjazd na 90 km trasy, o długości koło 2 km, po wielkich głazach wielkości telewizora „Rubin”. Mogę go porównać jedynie, do zjazdu do Borowic na trasie maratonu w Karpaczu, tylko pomnożonego przez 5.
Ogólnie trasa świetnie zbalansowana. Połączenie wymagających dobrej kondycji długich podjazdów z technicznymi zjazdami, wymagało wszechstronnego przygotowania zarówno kondycyjnego jak i technicznego. Każdy kto uważa się za maratończyka MTB, powinien zasmakować choć raz w życiu podobnej trasy. Właśnie zasmakować, bo to maraton dla smakoszy, koneserów zmęczenia i upodlenia :) Polecam.
COMMENTS