Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Dziś będzie o modzie. Jakiś czas temu, w drodze na jakiś maraton, kolega triatlonista zapytał mnie co sądzę o roślinie maca, a szczególnie o jej sproszkowanym korzeniu (sic!). Zdziwiony był przy tym okrutnie, że nic nie wiem, bo przecież „wszyscy to jedzą, bo rewelacyjnie podnosi wydolność i w ogóle jak tego nie kupisz, to nic nie wygrasz”. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nic nie słyszałam, ale skoro takie to świetne, to na bank pochodzi z Ameryki Południowej lub Tybetu. Inny kolega w międzyczasie poszukał w necie informacji o rzeczonym specyfiku i potwierdziło się, że pochodzi z Ameryki Południowej (a ściślej z Andów). Według tychże Internetów maca znacząco podnosi wydolność i siłę mięśniową, a także zawiera mnóstwo antyutleniaczy i witamin z grupy B ( w tym B12) oraz cenne minerały jak wapń, cynk, magnez i żelazo. Tak więc okazuje się, że mamy teraz modę na „sproszkowany korzeń maca”. Jakiś czas wcześniej podobne wybuchy euforii dotyczyły na przykład owoców Goji (pochodzi z Tybetu) zawierających mnóstwo antyoksydantów i posiadających działanie przeciw zmęczeniowe. Podobnie było ze Złotymi Jagodami Inków zawierającymi również przeciwutleniacze oraz wiele witamin z grupy B – w tym kluczową dla regeneracji B12. Natomiast chcący zrzucić zbędne kilogramy do wszystkiego dosypywali pochodzące z Ameryki Łacińskiej nasiona Chia.
Mody te oczywiście pojawiały się z różnym natężeniem i w różnych środowiskach, choć najpopularniejsze były u tych nastawionych bardziej Eko, czy nawet Bio. Absolutnie nie chcę tu nikogo wyśmiewać czy obrażać, ale takie ślepe zapatrzenie i powielanie podrzucanych przez kogoś (najczęściej szybszego od nas) recept typu „zjedz to, a forma sama wzrośnie”, aż prosi się o solidną porcję szydery. Nie zrobię tego – nie będę wyśmiewać, bo nie ma po co. Każda moda, nawet ta żywieniowa, ma to do siebie, że szybko przemija. Dodatkowo dystrybutorzy żywności z drugiej strony globu oraz producenci suplementów diety bardzo dbają, aby w każdym sezonie co innego „czyniło nas szybszymi”.
Problem tylko w tym, że najczęściej jest to zwykłe wyciąganie kasy. Na opakowaniu suplementu diety producent może napisać cokolwiek, włącznie z wymyślonym składem tabletek. My to kupujemy, łykamy a potem to już tylko od siły naszej autosugestii zależy czy zadziała. Tak więc jeśli ktoś z Was łyka glukozaminę na kolana (nadal reklamowaną i sprzedawaną jako składnik wielu specyfików na stawy, mimo udowodnionego działania identycznego z placebo) i wam pomaga to znaczy, że cokolwiek zjecie / łykniecie / wmasujecie, na pewno Wam pomoże – wiara czyni cuda.
A przecież o wiele prościej ( i taniej) jest stosować dobrze zbilansowaną dietę – antyoksydanty czerpać ze świeżych warzyw i owoców, witaminy z grupy B z drożdży (nawet B12) i zbóż, a wydolność (i szybkość) z … roweru.
COMMENTS