„Na serio byłam w walce o medal!” – Klaudia Czabok (Warszawski Klub Kolarski) | Mistrzostwa Europy w maratonie MTB, Dania | KOMENTARZ POSTARTOWY

HomeSportKomentarze

„Na serio byłam w walce o medal!” – Klaudia Czabok (Warszawski Klub Kolarski) | Mistrzostwa Europy w maratonie MTB, Dania | KOMENTARZ POSTARTOWY

Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!


REKLAMA


W pewnym sensie historia lubi się powtarzać. Dwa lata temu, na jednym z treningów poprzedzających start w Mistrzostwach Polski w olimpijskim cross country Klaudia Czabok złamała rękę, co przekreśliło wiele planów i druga część sezonu przestawiona została pod Mistrzostwa Polski w maratonie MTB. W tym roku rozczarowanie wynikiem na Mistrzostwach Polski MTB XCO – ponownie za sprawą trenera – wymusiło na Klaudii Czabok zmianę planów i przestawienie się na maratony MTB, tym razem Mistrzostwa Europy, z których wróciła ze świetną, 6. lokatą.


Komentarz postartowy:

prolog

30 czerwca.

Kieruję się do namiotu klubowego. Czuję się zmieszana. To nie było to, czego się po sobie oczekiwałam. 6. miejsce Mistrzostw Polski w olimpijskim cross country. Zdaję sobie sprawę z kilku błędów, które popełniłam, ale to nie one odsunęły mnie od medalu. Po prostu jechałam za wolno.

Do namiotu zostało mi z 10 metrów, ale na mojej drodze pojawia się trener. Nieunikniona “spowiedź”. Próbuję wyciągnąć jakieś wnioski, dać informację zwrotną, ale jestem tak świeżo po wyścigu i tak zmęczona emocjami, że średnio mi to idzie. Zamieniamy kilka zdań i nagle Rafał mówi coś o Mistrzostwach Europy w połowie sierpnia, w Danii. Trochę mnie szokuje. Po co? Tam jest płasko. Gdzie ja na jakiejś szybkiej trasie? Nie widzę tego i na razie porzucam tą myśl. Jeszcze nie wiem co dalej z tym sezonem. Ta pierwsza część wypadła poniżej oczekiwań. Moich oczekiwań. Moja własna presja mnie zjadła.

6 lipca.

Jadę swój pierwszy wyścig szosowy UCI. Jest ciężko, ale dużo się uczę. Chwilę po przekroczeniu mety czuję, że chcę więcej takich emocji. Wyścigów bez presji i bez oczekiwań wynikowych.

14 lipca.

Wygrywam Puchar Polski w Maratonie MTB w Bielsku Białej. 10 minut przed Mistrzynią Polski. WOW. Czułam się mocna, miałam radość z jazdy. Jeszcze trochę się zasłaniam tym, że trasa była wybitnie “pode mnie”. Jeszcze nie myślę o Danii.

Kolejne dni, tygodnie, treningi. Snucie planów o wyścigach szosowych – bardzo rozwojowych. Ustawki. Wzrastające poczucie własnej mocy. Elastyczne podejście. Nie mogę jechać Anna Vasa Tour? Ok. To chcę na Memoriał Bercika. W mojej głowie zaczyna powoli tlić się pomysł ME XCM, ale w TraningPeaksie jeszcze tkwi w tym terminie event “Sowiogórski tour”.

Na szczęście pojawia się kilku chętnych na wycieczkę do Danii.

WKK i Spica Team nawiązują współpracę. Zapisuję się na wyścig.

Długi weekend sprzyja całej akcji. 15 sierpnia wyjeżdżamy i po blisko 14 godzinach podróży jesteśmy na miejscu.

Pierwszy raz jadąc na wyścig tej rangi czuję, że mogę powalczyć o medal. Naprawdę to czuję! Mimo że to mój pierwszy zagraniczny maraton.

16 sierpnia objeżdżam rundę.

Trasa:

Startloop + 3 rundy. Początkowo startloop dla elity kobiet miał być o 3km krótszy od startówki pozostałych kategorii. Zapoznałam się z tą krótszą wersją chcąc od początku móc być z przodu stawki. Dopiero w przeddzień wyścigu wieczorem wprowadzono zmiany i niestety okazało się, że nie znam tych pierwszych kilometrów..

Runda główna liczyła 25 km. W sporej części prowadziła lokalnym bike parkiem. Bardzo przyjemne leśne single po ubitej ziemi, trochę korzeni, a nawet sztucznych przeszkód. (Według stravy jest tam trasa XCO). W niektórych fragmentach rozdzielała się na linie A i B. Inną część trasy stanowiły pola i ubite trawiaste drogi. Teren był pofałdowany. Trochę miałam poczucie jakbym jechała trasą XCO, a następnie trawiastą przelotówką do kolejnej trasy XCO. Prawie jak w domu, tylko mniej piachu, a więcej ziemi.

W niektórych miejscach trasy było błoto po piątkowych opadach deszczu.

18. sierpnia

Zmiana dotycząca startówki początkowo lekko mnie rozzłościła, ale nie zmieniła moich założeń. Od początku chcę być z przodu. Start spod katedry Najświętszej Maryi Panny w Viborgu nastąpił o 9:05. Przejazd przez kręte stare miasto – honorowy, za samochodem. Ruch nie został zamknięty. Był na tyle nieduży, że nie było takiej potrzeby. Jechaliśmy za peletonem. Dość wolno – nerwowo – dohamowania, by nie wpaść w samochód ani w siebie nawzajem. Po ostatnio tygodniowych doświadczeniach, jazda w peletonie mnie nie stresowała, tak jak kiedyś. Gdy tylko nastąpił start ostry, zaczęła się walka o pozycje. Jechałam czujnie i mocno. W teren wjechałam na pewno w pierwszej połowie, ale miałam poczucie, że powinnam być jeszcze bardziej z przodu. Sporo energii należało poświęcić na walkę o pozycje. Myślę, że byłam ok 10 miejsca wjeżdżając w rundę główną. Single. Na jednym z pierwszych podziałów linii na A i B zdecydowałam się właśnie na B (jadąc solo A byłaby szybsza, ale przy kilku osobach…). Przeskoczyłam na chwilę na 3. pozycje. Poczułam, że w końcu mogę złapać oddech. Przynajmniej na chwilę. Na krętych wąskich dróżkach czułam się dobrze, w końcu to moje naturalne środowisko, ale gdy tylko zaczynał się jakiś podjazd czy szerszy fragment, prowadząca wstawała w korby i należało iść w jej ślady. Było interwałowo. W pewnym momencie zorientowałam się, że najwygodniej się jedzie w ok 5. pozycji. Nie ma aż takiej walki o te pierwsze lokaty, wciąż się jest w pierwszej grupie, a podczas tych interwałowych szarpnięć jest się na tyle blisko, że nie traci się kontaktu z czołówką.

Celem pierwszej rundy było podzielić stawkę. Nie ja wyznaczyłam ten cel. Pod koniec rundy, był fragment z podziałem linie A i B, gdzie A line był naprawdę wymagający – na objeździe trasy się tam poślizgnęłam, a konsultując przed wyścigiem ten fragment z współuczestnikami wyjazdu (Michał, Dominik i Paweł ze Spica team) uznaliśmy, że B line jest mniej ryzykowny i wcale nie wolniejszy.

Pierwsze dwie zawodniczki pojechały na A, reszta na B. Widziałam kątem oka, że jadąca na drugiej pozycji Paula została przyblokowana i straciła na tym manewrze. Podziękowałam sobie, że zdecydowałam się na B. Bezpośrednio po tym zaczynał się jeden z cięższych podjazdów na rundzie i tu poszło bardzo mocne tempo.

Na podjeździe poślizgnęłam się na korzeniu. Podbieg i pogoń. Na moment straciłam kontakt z pierwszą grupą. Na szczęście techniczne fragmenty mi sprzyjały i jeszcze przed końcem rundy byłam w grupie. Ta runda minęła mi szybko. Zorientowałam się w stawce. Wiedziałam, że tamten fragment będzie kluczowy. To że nasza grupka się zmniejszyła, dało mi przez chwilę poczucie bezpieczeństwa. I nagle nastąpiło rozluźnienie. Tempo spadło. Przez dłuższą chwilę nikt nie chciał pracować. Grupa się zjechała. No nic. Wyścig jest długi. Starałam się jechać w okolic 2-6 pozycji. Gdy orientowałam się, że mój odstęp od liderki za bardzo rośnie, przeskakiwałam bardziej do przodu.

Czułam się mocna. Dość pewnie poruszam się po grupie. Tempo znów wzrosło, ale odpowiadało mi to. Zaraz za bufetem rozpoczynał się jeden z dłuższych podjazdów, potem techniczny, przyjemny singiel i ten podjazd co tak poszarpał na pierwszej rundzie. Miejsce idealne na atak. I wiecie co? Poszedł atak! Paula zapoczątkowała, tuż za nią Rosa i ja. Poszłyśmy bardzo mocno, lekko odskoczyłyśmy. Emocje we mnie buzowały. Jakie by to było idealne! Ale nie było, bo znowu się potknęłam na korzenistym podjeździe. Mniej więcej w tym samym czasie naszli nas Mastersi. Zrobiło się zamieszanie. Nie wiedziałam która jestem. Nie mniej udało mi się zrobić kilka zgrabnych manewrów i po chwili przeskoczyłam z powrotem kilka rywalek, a następnie ujrzałam biało-czerwoną koszulkę Pauli. Okej. Czyli jest dobrze. Jestem wciąż w czołówce. Wciąż 3, ale za mną jest kilka zawodniczek. Odjazd się nie udał. Okej. Trzeba dalej jechać mocno, by przed płaskim być razem. Ni,e jednak nie jest okej. Gdy tylko wstaje w korby zaczynają łapać mnie skurcze w mięśniach czworogłowych.

A do pokonania jeszcze trochę ponad runda. Staram się zachować spokój. Pije, jem i jadę więcej z siodła. Wiem, że moja liczba stawania w korby jest mocno ograniczona. Na 3. rundę wjeżdżam w 6 osobowej grupie. To są naprawdę mocne dziewczyny. Mam poczucie, że nie jestem najsłabsza z grupy, ale moje „czwórki” każą siedzieć z tyłu. To siedzę. Na chwilę niestety strzelam, ale na siedząco dojeżdżam do grupy. Nie mogę szarpać. Muszę naładować baterię na koniec. Fajnie gdyby udało się powtórzyć atak z 2. rundy, tylko ten felerny podjazd pojechać lewą stroną.

Jestem już zmęczona, ale w drugiej części udaje mi się złapać jeszcze trochę sił. Idzie atak. Tam gdzie chciałam. Tylko, że nie mogę wstać z siodła. Próbuję przetrzymać na siedząco. Właściwie idzie cała seria ataków. Odpadam. Jade 5., potem 6.. Widzę jeszcze wszystko przed sobą. Wcale nie odskoczyły jakoś mocno, ale co chwilę robią poprawkę. Jadąca z przodu Paula spada na 4. pozycję.

Chyba by poniekąd odciąć się od swojego bólu, zaczynam jej kibicować w myślach. Ahh gdyby zaryzykowała i pojechała A-line a reszta B… Potem ten podjazd mocno… Bardzo chcę, by ta biało czerwona koszulka znalazła się na podium.

Paula jedzie A line! Cieszę się. Zresztą idę w jej ślady. Jednak ona potyka się na podjeździe i spada na 5. pozycję. No nie! Ja jadę 6., pokonuję podjazd lewą stroną tak jak mnie nauczyły rywalki na poprzednich rundach. Nie mniej na szczycie nie mam kontaktu wzrokowego z żadną z rywalek. Mam nadzieje, że Paula jeszcze dogoni podium.

Karcę się w myślach, że wyścig się nie skończył i ja też jeszcze mogę coś awansować. Jadę mocno, jednak nikt się przede mną nie pojawia. Co najwyżej jacyś Mastersi zaczynają mnie znowu mijać. Nie mam siły walczyć z jazdą na granicy skurczu. Na ostatnie +/-2km moje tempo spada. Dojeżdżam do mety na 6. pozycji.

Jestem z siebie zadowolona. Co prawda nie zdobyłam wymarzonego medalu, ale serio byłam w walce o niego. Jechałam w czołówce, podjęłam ryzyko.

Pojechałam bardzo dobry wyścig. Pokonałam nie jedną zawodniczkę specjalizującą się w maratonie!

No nic. Będzie trzeba jeszcze kiedyś spróbować poprawić ten rezultat. Dziękuję Rafałowi Górakowi za przygotowanie i za zasianie tego pomysłu. Dziękuję współuczestnikom wyjazdu zarówno, wspomnianym już zawodnikom, jak i naszym pomocnikom Natalii i Maćkowi (takiego wysiłku nie da się bez bufetów).

Tu nawiązaliśmy też współpracę z pozostałymi Polakami.

Dziękuję Warszawski Klub Kolarski i naszym partnerom: ESKOM, Energy Logserver, Reakcja łańcuchowa, ABUS Polska, Ridley Polska, VINCI Wheels Polska.


Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie także dzięki Tobie! Spodobał Ci się przeczytany tekst? Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i dzielić się pasją.


Wspieraj Autora na Patronite

Postaw mi kawę na buycoffee.to

REKLAMA

COMMENTS

DISQUS: 0