Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Kilka, jeśli nie kilkanaście lat trwał absolutny boom na maratony MTB w Polsce. Choć historia ta liczy już ponad 20 lat, to rozkwit tej formy rywalizacji w Polsce trzeba liczyć gdzieś w przedziale 2008-2018. Tak się składa, że prawie pokrywa się to też z tym kiedy sam się wkręciłem w kolarstwo. Pandemia wywróciła wszystko do góry nogami. Wiele osób odkryło, że można jeździć na rowerze i czerpać z tego radość bez przypinania numeru startowego do kierownicy. Czy aby na pewno?
Do poniższego wpisu przymierzałem się od dłuższego czasu, głównie za sprawą własnych obserwacji, ale także w efekcie rozmów z ludźmi, którzy kiedyś potrafili jechać na maraton MTB w górach przez pół albo i całą Polskę. Ale teraz już nie jeżdżą albo robią to bardzo sporadycznie.
Kryzys urodzaju
Kiedy w 2009 roku zacząłem regularnie startować w zawodach z cyklu Mazovia MTB, to w skali całego kraju było kilka większych cykli i kilka pojedynczych imprez z wieloletnimi tradycjami. Boom na amatorskie ściganie rozwijał się z roku na rok. Na Mazowszu w pewnym momencie były cztery cykle – Mazovia MTB, Poland Bike, Legia i M Liga. W kolejnych województwach pojawiły się też lokalne inicjatywy jak chociażby Kaczmarek Electric MTB, Zachodniopomorski Puchar MTB, Zachodnia Liga MTB, Mazury MTB, Bike Atelier MTB Maraton czy seria Solid, w ramach której odbywają się zarówno wyścigi szosowe, jak i na rowerach górskich.
W tym czasie z mapy zniknęły też trzy duże cykle – najpierw MTB Marathon organizowany przez Grzegorza Golonko, później Skandia Maraton organizowana przez Czesława Langa oraz na początku pandemii Cyklokarpaty robione przez Grzegorza Prucnala. Każdy z tych cykli zniknął z innych przyczyn.
Kiedyś to było
To nie są moje historie, ale niejednokrotnie słuchałem historii o tym, że kiedyś nie było autostrad i dróg szybkiego ruchu, przez cały kraj jechało się nie raz od rana do nocy, a jednak zawodnicy z całej Polski ciągnęli w góry by wystartować na dystansach Giga, często spędzając w siodle naprawdę wiele godzin, często docierając na metę kiedy zwijane już było miasteczko zawodów. Nie zapominając o tym, że kilkanaście lat temu jeździło się raczej na kołach 26 cali, na sztywnych rowerach z hamulcami v-brake. Ograniczała tylko determinacja.
Pamiętam swój pierwszy start. Maj 2009. Do wyboru trzy dystanse Hobby, Mega, Giga. Co z tego, że płaskie podwarszawskie Piaseczno, kiedy najkrótszy dystans, na którym startowały dzieci i młodzież liczył co najmniej 20 km. Sam pojechałem Mega liczące 55 km, a jeśli pamięć mnie nie myli, to Giga liczyło coś w okolicach stu kilometrów. Szybko wtedy też, podobnie jak wiele innych osób, wkręciłem się w śledzenie czołówki, która startowała na najdłuższym dystansie. Pojedynki Radek Rękawek vs Paweł Baranek były na porządku dziennym. Często też były to semi-profesjonalne drużyny, a wielu zawodników z czołówki miało za sobą sportową w klubach kolarskich.
Pułapka frekwencji
Nie pamiętam dokładnie roku, ale myślę, że to było około 2012 roku kiedy na Mazovii pojawił się pomysł, żeby wprowadzić dystans Fit, który oidp pierwotnie miał być skierowany do młodzieży oraz osób ze starszych kategorii wiekowych. To samo zaczęło się dziać na innych cyklach, co na pewno z jednej strony ściągnęło trochę nowych osób, których długie dystanse odstraszały, ale też sporo osób z dłuższych dystansów przerzuciło się na te krótsze. Równolegle Giga mimo, że przez kilka cykli utrzymywane w ofercie coraz częściej stawało się wielokrotnością mniejszej pętli, co też odbierało. Żeby tego było mało, największe cykle urosły do kilkunastu wyścigów w ciągu sezonu, co sprawiało, że wiele osób, które chciały np. wyjechać generalkę, musiało startować częściej niż co dwa tygodnie. Tym bardziej, jeśli decydowały się startować w dwóch cyklach. Zwiększająca się lokalna oferta sprawiła też, że coraz więcej osób startowało „pod domem”, rezygnując z wyjazdu w góry.
Sportowa czołówka
Wspomniałem już o tym, co działo się na Giga na Mazovii MTB, ale jeszcze więcej sportowej, wyrównanej walki odbywało się na cyklach zawodów w górach. Trzeba tu przywołać takie nazwiska jak chociażby Jakub Krzyżak, Robert Banach, Andrzej Kaiser, Michał Bogdziewicz, Bogdan Czarnota, Mariusz Kowal, Wojtek Halejak, Paweł Urbańczyk, Marek Galiński, Marcin Piecuch, bracia Adrian i Piotr Brzózka, Mateusz Zoń, Rafał Hebisz, Paweł Wiendlocha i wielu innych, których trudno tu wymienić. To naprawdę było emocjonujące i przyciągało uwagę kibiców. I uczestników, którzy decydowali się startować w tych samych zawodach, mierząc się z tą samą trasą, a wjeżdżając na metę dużo za czołówką dopytywali się o rozstrzygnięcia i to, kto tego dnia był najszybszy.
Standardem było, że czasy zwycięzcy to było co najmniej trzy i pół godziny albo i więcej, a najwytrwalsi w siodle spędzali sześć czy siedem godzin.
Dziś rozmawiając z osobami, które jeździły najdłuższe dystanse, słyszę bardzo często, że dla dystansu 40 czy 50 km, nawet po górach, nie chce czy nie opłaca im się jechać przez pół Polski. Tym bardziej, że lokalnie odbywa się sporo ustawek, które oferują tempo wyścigowe w bardzo mocnej i licznej obsadzie. Więc jest i sportowo i towarzysko.
Ostatni na planszy
Choć Giga można znaleźć jeszcze w ofercie kilku cykli, to patrząc jednak na kryjące za tą nazwą dystanse coraz trudniej dać się nabrać, że to tylko szumna nazwa nie mająca wiele wspólnego z jej znaczeniem. Na planszy zostały chyba tylko dwa cykle oferujące Giga w postaci znanej z tego, czym kiedyś było – w Górach Świętokrzyskich pod hasłem Masters w ramach MTB Cross Maraton oraz dystans Full w ramach Dare To Be MaratonMTB.pl. Nie bez przyczyny pewnie te dwa cykle połączyły siły oferując uczestnikom połączoną klasyfikację generalną.
Costa Blanca Bike Race
Jednym z pretekstów do tego wpisu jest odbywający się właśnie teraz w Hiszpanii wyścig etapowy Costa Blanca Bike Race, gdzie uczestnicy mają do wyboru dystans FULL i HALF. W przeciwieństwie do tego, co podpowiadałaby logika i to co mamy na naszym podwórku, dystans HALF to nie skrócone do połowy etapy, a dwa z czterech etapów. Królewski sobotni oraz niewiele mniej oferujący niedzielny. Idą za tym korzyści w postaci braku konieczności brania wolnego, możliwość rywalizacji na tym samym dystansie i takich samych trasach jak reszta stawki oraz możliwość poczucia narastającego zmęczenia po dwóch pełnoprawnych etapach. Sprawdzian czy też pokusa, żeby za rok pojechać wszystkie cztery etapy.
Pandemia i bikeparki
Ograniczenia pandemiczne uniemożliwiające odbywanie się wielu imprez masowych sprawiły, że osoby aktywne w poszukiwaniu wrażeń musiały szukać alternatyw. Równolegle szczególnie na południu kraju zaczęło przybywać zarówno mniejszych bikeparków, jak i dużych sieci singletracków jak Glacensis czy Olbrzymy. Jedno i drugie sprawiło, że wiele osób „wyleczyło się” z rywalizacji odnajdując radość z jazdy we wspólnych wypadach w ciekawe miejscówki.
Ale to już było…
Trudno też oprzeć się wrażeniu, że wielu organizatorów maratonów MTB w Polsce spoczęło w pewnym sensie na laurach, próbując ściągać uczestników w te same miejsca, na te same trasy. Oczywiście są takie miejsca i takie trasy, gdzie człowiek chętnie wraca co roku, ale jest też wiele miejscówek, które są dobre do odhaczenia co najwyżej jeden raz, a są też takie, które nie są w żaden sposób atrakcyjne, ale lokalne władze samorządowe są otwarte na współpracę, więc coś tam się dzieje.
Gravelowe ultra nowym Giga?
W trakcie pandemii bardzo rozwinęła się w całym kraju scena gravelowa, która z roku na rok oferuje coraz więcej imprez. Na gravel.love przygotowałem kalendarz na 2024 (link), który obejmuje ponad 100 imprez. Większość z nich odbywa się na dystansach, których nie spotkamy ani w kolarstwie górskim ani nawet na szosie, a trasy liczone w setkach kilometrów przyciągają na start także osoby, które dotychczas jeździły dystanse Giga albo etapówki.
Czy spadek zainteresowania maratonami MTB odbywa się na własne życzenie organizatorów?
Nic nie jest czarno białe, a na pytanie zadane w tytule nie ma jednoznacznej odpowiedzi, jednak widzę pewną korelację między chęcią pójścia w ilość – może nie kosztem jakości, ale rezygnując z jej sporej, sportowej części, a postępującym spadkiem zainteresowania. O ile jeszcze parę lat temu wiele z rozgrywanych maratonów MTB można byłoby nazwać – zgodnie z wykładnią prawa – zawodami kolarskimi, o tyle dziś do zdecydowanej większości pasuje określenie, którym często posługuje się Marek Tyniec, mam tu na myśli „piknik rowerowy”.
Takie są moje obserwacje i przemyślenia na przestrzeni lat. A Ty co o tym sądzisz?
COMMENTS