„Pure MTB” jeńców nie bierze, błędów nie wybacza – Wojtek Bukowiecki (KSPO Dentinea 1A) | Dare To Be MaratonMTB.pl, Stryszawa

HomeSportKomentarze

„Pure MTB” jeńców nie bierze, błędów nie wybacza – Wojtek Bukowiecki (KSPO Dentinea 1A) | Dare To Be MaratonMTB.pl, Stryszawa

Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.


Wspieraj Autora na Patronite

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Dyskusje o „pure MTB” niezmiennie rozpalają kolejne dyskusje w internecie. O tym, że „kiedyś to było…”. Jak się jednak okazuje, nie tylko było, ale nadal jest. Może nie w każdych polskich górach, ale nadal są organizatorzy, którzy przygotowują trasy „dla koneserów” niekoniecznie oglądając się na frekwencję. Tu na pewno trzeba wymienić Dare To Be MaratonMTB.pl oraz MTB Cross Maraton, które w tym roku połączyły klasyfikacje generalne. Ostatnim wyścigiem była Stryszawa, gdzie Wojtek Bukowiecki stanął na podium.


Komentarz postartowy:

„Turbo wyrypa na własne życzenie”

Piszę pierwszy komentarz postartowy mimo, że ścigam się w maratonach już naście lat ale sądzę, że warto napisać te parę słów. Powody są dwa: trasa i sam wyścig, ale po kolei…

Już od kilku sezonów jeżdżę w DareToBe Maraton MTB właśnie z powodu świetnych tras i dlatego, że Organizator zachował dystans FULL mimo, że początkowo zapowiedział iż go zlikwiduje. Chwało mu za to, że słowa nie dotrzymał. Trasa w Stryszawie to wzór trasy MTB – nie ma co ściemniać, jest ona bardzo trudna – na najdłuższym dystansie, tzw. Full – niecałych 49 km Organizator upakował prawie 2500 metrów pionu! Nogi bolą od samego myślenia o tej trasie, a co dopiero od ściągania. Krótko acz treściwie.
Wzorowe jest w tej trasie to, że jest ona prawie w całości prowadzona w naturalnym terenie – leśne drogi, szutrowe podjazdy, naturalne zjazdy, szlaki turystyczne. Tylko wyjazd ze Stryszawy prowadził asfaltem.

Jeńców nie bierze, błędów nie wybacza – żadnych – taktycznych, kondycyjnych, sprzętowych… prawdziwy killer.

Fot. B-Art Fotografia – DareToBe Maraton MTB

Sam wyścig rozpoczął się z lekkim opóźnieniem i stwierdziłem, że wystygłem, ale skoro ja wystygłem po rozgrzewce to inni pewnie też więc szanse mamy równe. Na komendę start ruszamy wszyscy, ale jakoś tak spokojniej niż zwykle. Chyba każdy czuje respekt dla tej trasy, Ci który byli w zeszłych latach wiedząc jak będzie a debiutanci chyba się nasłuchali i też jadą jakoś pokornie. Choć wcale nie oznacza to słabego tempa. Według Stravy na każdym podjeździe notuję kolejne PR… na zjazdach także.

Ścisła czołówka dystansu Full odjeżdża i wielu mocnych zawodników z krótszych dystansów jest cały czas w zasięgu wzroku, ale nie napinam pośladów bo wiem, że to pierwszy podjazd i zostało jeszcze dużo czasu a z nimi się nie ścigam. Po ponad 10 km trasy i pierwszym dwuczęściowym podjeździe dopadam dużą grupę zawodników – około 13 osób i metr po metrze odrabiam do nich dystans na podjeździe. Nie napalam się, trzymając się swojej taktyki, że mam dużo czasu do ścigania. Nie warto się zagiąć w trupa na jednej górce, a na następnej strzelić jak gumka z gaci.

Do rozjazdu dystansów Half i Full powoli odrabiam a na samym rozjeździe Organizator, Paweł Przybyło mówi mi że jadę 5. open. Trochę szok, że tak wysoko ale w duchu myślę – biorę w ciemno, dobry wynik. Generalnie znam stawkę i zakładam, że pierwszy jedzie Piotrek Sajdak, a jako drugi kolega z Teamu Paweł Chrząszcz, ale kim jest pozostałych dwóch to nie mam pojęcia.

Odrzucając analizy skupiam się na zjeździe do Tajchu, na którym kamienie miotają mną jak szatan a potem nawrotka i znana mi sztajfa do góry… i tu pierwsze zaskoczenie – w zasięgu wzroku mam zawodnika z 4 pozycji. Powtarzam sobie – nie atakuj, jedź swoje… nie atakuj, jedź swoje… i jadę swoje ku mojemu zaskoczeniu.

Fot. Wiktor Bubniak – DareToBe Maraton MTB

Jak się okazało tym sposobem dojeżdżam do Tomasza Jakubowskiego z RMF FM Extral Aluminium MTB Team. Po krótkiej wymianie zdań, bo pod tą górę to był wyścig żółwi, dowiaduję się że kolega ma zębatkę 36T. Myślę sobie – trochę na fantazji, ale to nie mój problem, następnie spuszczam łeb i dalej ślepiąc w kamienie pedałuję mozolnie zdobywając kolejne metry tej francowatej góry. W pewnym momencie podnoszą głowę i widzę znów zawodnika w czarnej koszulce, na ciemnym rowerze… myślę, że to już omamy ze zmęczenia bo przecież takiego minąłem. Zbliżam się do mojej fatamorgany, dostrzegam coraz więcej szczegółów stroju… ewidentnie taki sam, to zły znak… mam omamy. Daję sobie chwilę na odpoczynek i spuszczam głowę myśląc, że może zniknie a wyprzedzenie Tomka mi się nie przewidziało. Podnoszę głowę i dalej jest, ale widzę już go lepiej bo jest zdecydowanie bliżej. Okazuje się, że to kolega Tomka z drużyny – Michał Szczepańczyk.

Skoro są z tej samej drużyny stosuję taką samą taktykę – jedno tempo i dojeżdżam do niego, bez rwania żeby potem za to nie zapłacić. Na szczycie się zrównujemy, patrzę na Michała – ma wszystko – rower full jest, dobre opony są, myk myk jest, błysk w oku też jest. Pomyślałem, że chyba trzeba zaryzykować na zjeździe i spróbować zrobić przewagę, zatem otwieram zawieszenie do końca, myk myka w dół do końca i napisałbym że zamykam oczy, ale jednak patrzę gdzie lecę pełną dzidą w dół… i robię przewagę do doliny pod Jałowcem. Potem na morderczym podjeździe na Jałowiec mozolnie buduję przewagę nad Michałem co jakiś czas kontrolnie zerkając za siebie. Bez emocji i z czystym wyrachowaniem czasem zeskakuje z roweru, żeby go na super stromiźnie przepchnąć trochę i nie upalić nóg.

Dalej kontynuuję jazdę swoim tempem w nadziei, że na podjazdach zyskuję, a przynajmniej nic nie tracę, a na zjazdach bez kalkulacji – jak mawiał Hermida – „There is only one gas, full gas!”. W międzyczasie mijam kilka osób z krótszych dystansów, którzy najmocniejszych fullowców fest dopingują, to bardzo motywuje. Niesiony tym dopingiem współuczestników i dobrym samopoczuciem wpadam na metę, gdzie operatorzy pomiaru czasu potwierdzają… 3 open! Wynik sprawia mi ogromną radość nie tylko dlatego, że jest to pudło open (co mogę zliczyć na dwóch palcach ile razy mi się zdarzyło), ale przede wszystkim dlatego, że to był dzień w którym wszystko zagrało na 105% i było perfekcyjnie na super wymagającej trasie.

Abstrahując od pudła, trudności trasy – bo nie wszystkie są takie super trudne – to warto ODWAŻYĆ SIĘ BYĆ na maratonach DareToBe organizowanych przez Pawła Przybyło i jego Ekipę. Każdy znajdzie coś tam dla siebie i będzie mieć ogromną satysfakcję ze startu.


Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!


REKLAMA

COMMENTS

DISQUS: 0