Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Ile razy trzeba wystartować w zawodach przełajowych żeby starczyło na srebrny medal Mistrzostw Polski w elicie? Jeśli jesteś Karolem Ostaszewskim to okazuje się, że tylko cztery. Tyle razy właśnie wystartował na przełaju nie tylko w mijającym sezonie przełajowym, ale w całej swojej sportowej karierze. Wystarczyło. A kto choć trochę wie jaką mocą i umiejętnościami dysponuje Karol, ten wiedział że mamy tu „czarnego konia”. No i sprawdziło się!
Komentarz postartowy:
Przełajowe Mistrzostwa Polski – jeszcze do niedawna była to dla mnie impreza urozmaicająca jedno z styczniowych popołudni. Wstawałem wcześnie rano, wychodziłem na długi trening i starałem się zdążyć na transmisje z głównych wyścigów.
W zeszłym roku brązowy medal zdobył Paweł Bernas, który niesamowicie mi tym zaimponował. Szczerze mówiąc ciężko mi było „ogarnąć” jak on to zrobił?! Przecież na tych przełajach ściga się tylu dobrych zawodników zarówno z szosy jak i MTB, a czasem i z toru.
Jednak złożyło się tak, że w połowie listopada zeszłego roku zadebiutowałem właśnie w tej odmianie kolarstwa. Bardzo mi się spodobało i postanowiliśmy razem z nowym trenerem Rafałem Górakiem spróbować coś ugrać na MP CX, a w zasadzie to Rafał postanowił, bo ja z natury jestem cykor i nie lubię nowych rzeczy :P
Po drodze były raczej same nieudane starty, gdzie pozytywnie mnie nastrajały jedynie dobry momenty, a od wyniku trzeba było porostu się odciąć. Po świętach doszlifowałem nogę na Pucharze Karpia organizowanym przez Syrenka CX, a tydzień przed MP zrobiłem rekonesans trasy i wróciłem do domu z jedną główną myślą – Zielona Góra zdecydowanie bardziej mi się podoba niż trasa.
Ostatni tydzień jednak, to już tylko festiwal dobrego samopoczucia oraz przeświadczenia, że jestem w doskonałej dyspozycji i jadę walczyć o medal!
W sobotę na objeździe trasy czułem się fantastycznie, było całkiem sucho i twardo. Marzyłem o takich warunkach w niedzielę. Jednak tuż po zachodzie słońca zaczął padać deszcz… I padał tak całą noc. Rano z zaciekawieniem oglądałem wyścig juniorek młodszych skupiając się jednak nie na rywalizacji, a na stanie trasy i ewentualnych liniach… Do tego przeciągnął się wyścig Juniorów, a na objazd trasy mieliśmy niespełna dziesięć minut.
I z poczuciem „że nic tak naprawdę o tej trasie nie wiem” stanąłem na starcie. Skupiony i zmotywowany wyłapałem w sporym hałasie „15 sekund do startu”. Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem do walki! Tak! DO WALKI, to jedyne słowo, które pasuje do tego co tam się działo.
Pierwszy raz na CX wpiąłem się za pierwszym razem, od razu przeskoczyłem zawodników którzy stali w linii przede mną. Poszedłem na łokcie w pierwszym zakręcie, a w piaskownicę wjechałem na 6 pozycji. Jako jedyny obrałem linię po prawej stronie równiutko zagrabionej piaskownicy i zrównałem się z Bartkiem Miklerem. Jednak zakręt był za ciasny dla nas dwóch (albo trzech?) i nic nie zyskałem.
Nagle dostaję bardzo mocne uderzenie z łokcia od rozpędzonego Kacpra Szczepaniaka. Puszczam go do przodu, niech walczy :P Wyścig jest jeszcze długi, a szkoda mi sił na takie angażujące przepychanki.
Pierwsze okrążenie jadę bardzo odpowiedzialnie, ani razu nie wchodząc na maksymalne obroty, zapoznaję się z trasą, a przy okazji zyskuję kolejne pozycje. Ja jadę swoje, ale innych pochłonęła wcześniej już wspomniana ATMOSFERA WALKI. Widzę jak szarpią i walczą o każdy centymetr trasy, co chwilę wypadając z optymalnej linii przejazdu z powodu użycia zdecydowanej nadwyżki mocy. W ten oto sposób wychodzę na drugie miejsce w wyścigu… Zaskoczenie? Na pewno nie dla mnie!
I gdyby nie świadomość, że Marek Konwa już jest gdzieś daleko przed nami, to śmiało mógł bym uznać, że jadę pierwszy!
Złoto już odjechało więc trzeba skupić się na srebrze. Za mną jedzie grupa 6 albo 7 zawodników. Nie przyspieszam, a nawet zwalniam. Nie chcę prowadzić, nie chcę brać ciężaru rywalizacji na siebie. Tak naprawdę, to pewnie nikt z nich nie bierze mnie na poważnie. Najprawdopodobniej myślą, że znalazłem się w tym miejscu przez przypadek i zaraz zniknę – i właśnie z tej nieświadomości chciałem skorzystać.
Wyprzedza mnie Kacper i nadaje tempo, jadę blisko po kole za nim oszczędzając siły! Słynne już zbiegi i podbiegi pokonuję co najmniej tak samo dobrze jak wprawieni przełajowcy, a zjazd z wału po błocie wychodzi mi nawet lepiej :P
Błotne odcinki w okolicy boksu nie są jednak moją mocną stronę, tam troszkę tracę, a i brak zmiany roweru na pierwszej rundzie zaczyna mi ciążyć. Tracę kilka pozycji i dystansu do medalowej pozycji. Tym razem jednak wjeżdżam do boksu gdzie po raz pierwszy zmieniam rower. Czuję zdecydowaną różnicę, teraz już będę robił to co okrążenie.
Gdzieś na przełomie 2/3 okrążenia odjeżdża Patryk Stosz, ale ciągle jest pod naszą kontrolą. Bardzo ciężko na tej trasie zbudować, a potem jeszcze utrzymać przewagę. Raz ma 10 sekund przewagi, a raz 5. Jedziemy w miarę spokojnie, doganiamy go, ale w tym momencie zostaje zdjęty z trasy przez sędziów – niestety został zdyskwalifikowany. Nie w ten sposób chciał bym rozstrzygać pozycję na mecie, ale przepisy są od tego aby ich przestrzegać, a sędziowie po to aby egzekwować.
Sytuacja jednak dla mnie robi się idealna. Jadę już tylko z Szymonem Pomianem, Kacper traci 10-15 sekund. W tym momencie czuję ulgę i radość – przetrwałem wojnę, a teraz zostaje już tylko samo ściganie.
Z Szymonem toczymy bój przez następne 2,5 okrążenia. To jest czysta przyjemność. Czasem ja prowadzę, czasem on. Zdarzało się, że miałem już ponad dziesięć sekund straty, ale zachowywałem skupienie i koncentrację. Zupełnie się tym nie przejmowałem, wiedziałem, że mam wszystko pod kontrolą… Wiedziałem, że jeszcze ani razu w tym wyścigu nie nacisnąłem na pedały z pełną mocą.
Najwięcej tracę na błocie, ale też nie szarżuje tam siłami. Jadę optymalnie – czuję trakcję i akceptuję 1-2 sekundy straty na każdej z prostych. Druga część trasy jest moją mocną stroną, tam zawsze do Szymona odrabiam i go wyprzedzam. Mniej-więcej ciągle wychodzimy na remis.
W połowie 6 okrążenia (na 7) dojeżdżam ponownie do Szymona, wyprzedzam go na zjeździe i postanawiam nadać naprawdę mocne tempo wokół parkuru. W tym momencie zza moich pleców znika Szymon – nagle moja przewaga wynosi 15 sekund, a ja mam otwartą, całkiem komfortową drogę do SREBRNEGO MEDALU! Z tych nagłych emocji popełniam kilka drobnych błędów, ale równie szybko wracam na odpowiednie tory rywalizacji!
Ostatnia runda, to już tylko kontrola sytuacji. Nie chcę powiększać przewagi. Mi wystarczy srebrny medal. Zachowuję zimną krew do samego końca i MAM TO!!!
ZOSTAJĘ WICE MISTRZEM POLSKI W KOLARSTWIE PRZEŁAJOWYM w ELICIE! W swoim debiucie! W swoim piątym oficjalnym starcie na rowerze przełajowym! Coś pięknego! Coś niesamowitego!
Od razu na mecie podchodzi do mnie kontroler z POLADY, ale na to byłem przygotowany :P Wiedziałem, że jest forma i byłem świadomy, że zadebiutuje również na kontroli antydopingowej – ale o jej wynik (a w zasadzie jego brak) jestem bardziej niż spokojny.
Na koniec jeszcze raz dziękuję wszystkim kibicom na trasie! Adamowi oraz Przemkowi za pomoc w Boksie! Byłemu trenerowi Wojtkowi Marcjoniakowi oraz nowemu Rafałowi Górakowi za przygotowanie mnie – zarówno za wychowanie mnie na kompletnego kolarza, jak i przygotowanie do tej jednej imprezy! Dziękuje JBG-2 CryoSpace za zgodę i wsparcie w tych „wygłupach w błocie” i oczywiście każdemu kogo spotkałem na swojej drodze do tego medalu!
COMMENTS