Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Długodystansowe testy trenażera z najwyższej półki – Tacx Neo 2T planowaliśmy już od dłuższego czasu. Miał pomóc w sezonie przełajowym, z celem przygotowania się do do Mistrzostw Polski 14.1.2023 w Zielonej Górze (Drzonkowie), by potem po krótkim okresie roztrenowania i luźnych jazd być głównym narzędziem treningu ukierunkowanego na starty w wyścigach gravelowych.
Paczki zawierające trenażer, matę wygłuszającą oraz rolkę Tacx Antares dotarły do nas dopiero w pierwszym tym tygodniu stycznia.
Możliwe, że to właśnie rolka Was tutaj zaskoczy – na ten moment napiszę tylko, że oprócz tego że jest podstawowym atrybutem rozgrzewkowym przed wyścigami CX, jest też świetną pomocą by nie stracić “czucia roweru” w domu.
Unboxing
Już samo pudło Tacx Neo 2T robi wrażenie przy wnoszeniu na 3cie piętro (bez windy ;) – po prostu trenażer swoje waży – 21.5 kg wedle producenta, dodajmy do tego wagę, zawartość pudełka i rozgrzewka gotowa.
Możemy robić pierwszy interwał, czyli skręcić to wszystko do przysłowiowej “kupy”. Nie jest to zadanie trudne, ale też nie trywialne. Po pierwsze – trenażery z najwyższej półki najczęściej przychodzą bez kasety, co o tyle ma sens, że skoro sprzęt jest przeznaczony do szerokiej gamy rowerów (m.in. szosa, gravel, MTB) a mamy trzech popularnych producentów osprzętu – niekoniecznie trafimy w ten jeden pasujący.
Przyszły użytkownik musi mieć dopasowany bębenek (standardowy jest pod Shimano 10-12s, inne trzeba dokupić oddzielnie), swoją kasetę, no i narzędzia – klucz do kasety i bacik (pozdrowienia dla Krzysia).
Potem jeszcze dopasowanie systemu osi (QR, 12mm, Boost), ew. podkładki ustawiające oś trenażera by nie ocierał o niektóre zaciski hamulców (problem wcześniejszych Neo), jakieś 10-15 minut i możemy wpinać rower.
Dodajmy do tego, że rozłożony Neo 2T prezentuje się naprawdę ciekawie – gdzieś pomiędzy rzeźbą nowoczesną a statkiem kosmicznym. :) Pasuje zarówno do wnętrza mieszkania w przedwojennej kamienicy, jak i surowego betonowego strychu.
W pudełku znajduje się jeszcze podstawka pod przednie koło i zasilacz. Ten nie jest niezbędny do korzystania z urządzenia. Jest to jednak z najciekawszych moim zdaniem cech Tacx Neo 2T, która idealnie wpisuje się w moją sytuacje.
Pain Cave
Mój “pain cave”, czyli miejsce w którym mogę ćwiczyć, to strych nad mieszkaniem. Ma on kilka zalet – przede wszystkim jest z dala od moich dzieci, które są mega ciekawskie wszystkiego i nie pozwoliłyby na spokojne zrobienie treningu. Jest też słabo wyizolowany, co zimą sprawia że w zasadzie nie używam chłodzenia na treningach, latem za to… cóż robię je bardzo wcześnie, a tak naprawdę najczęściej na zewnątrz.
Mój „pain cave” ma też jedną poważna wadę – poza światłem – brak gniazdka sieciowego.
W związku z tym przez lata mój trening odbywał się na rolce z oporem. Był niezły, ale niestety rolka dawała maksymalny opór < 500W (a i to przy dzikiej kadencji) oraz była dość głośna (co na strychu nie przeszkadzało, ale w domu już tak). No i nader wszystko nie miała trybu ERG, więc różnie ciekawe treningi były dla mnie niedostępne (np. test schodkowy).
Kiedy więc dowiedziałem się o istnieniu Tacx Neo 2T – zdecydowanie chciałem to sprawdzić – poza możliwym brakiem poboru prądu, obiecuje jeszcze najcichszą możliwą pracę (nie ma typowego dla innych urządzeń paska, który nie dość że bywa głośny to jeszcze się zużywa), obciążenie do 2200W, symulacje podjazdu do 25%, zaawansowane pomiary mocy i balansu (w tym błąd pomiaru < 1%), dodatkowo gdy jest na kablu potrafi symulować zjazd, a także symulować nierówne podłoże – to kolejne wyróżniki tego właśnie urządzenia.
Pierwsza jazda
Pierwszy trening przebiegł zgodnie z oczekiwaniami – bez zaskoczeń. Trenażer był bardzo cichy – w zasadzie słychać tylko napęd, tryb ERG wchodzi płynnie, a sprinty powyżej 1000W nie robią na nim wrażenia – czyli wszystko czego potrzebujemy. Ale i tu są ciekawostki – jako, że jechałem “bez kabla” – trenażer potrzebuje lekkiego zakręcenia, żeby się załączyć, sygnalizuje to diodowymi światłami odbijającymi się w podłodze. Na początku niebieskie zmieniają się aż do czerwonego wraz z intensywnością. Podobnie gdy przestaniemy zupełnie pedałować, trenażer rozłączy się po ok 1 sekundzie, by znów potrzebować 1-2 sekund by załączyć (i sparować się np z Garminem podającym jednostki treningowe do trenażera) się ponownie.
Nie ma to żadnego znaczenia przy indywidualnym treningu – zwykle jednak kręcimy cały czas, niemniej oczywiście podczas jakichś wyścigów typu Zwift, raczej chcecie być na kablu :)
Zauważyć też należy, że sam trenażer ma wbudowane lekkie pochylanie się na boki, które sprawia że wrażenia są bardziej zbliżone do jazdy na zewnątrz, a sama jazda nie obciąża tak ramy roweru, jak w reszcie sztywnych trenażerów typu direct-drive.
Samo urządzenie wykonane jest niezwykle porządnie, nic nie jest luźne, nic nie lata, a sama obudowa wydaje się że zniesie wiele.
Sprzęt składa się do dość kompaktowych rozmiarów 2ma kliknięciami i można go pewnie wsunąć za łóżko, choć przenoszenie tego 21.5 kg sprzętu nie jest zbyt wygodne.
Koniec czyli to dopiero początek
Po pierwszych chwilach z trenażerem, muszę przyznać, że jestem autentycznie zachwycony. Cóż jest to sprzęt z najwyższej półki i takie mogło być oczekiwanie, ale wiemy że różnie to bywa.
Możliwość pracy bez kabla wydaje mi się autentycznym “game changerem”. Pomijając moją sytuację, to wyobrażam sobie go jako kompana rozgrzewki przed jakimiś zawodami lub po prostu narzędzie treningu w miejscu odległym od cywilizacji (jakby z jakiegoś powodu ktoś wolał kręcić w miejscu he he – a znam i takich). Aż dziw że konkurencja tego jeszcze nie ma.
Przede mną zagłębienie się w resztę funkcji trenażera i wirtualnej platformy treningowej – Tacx Training – umożliwiającej wirtualną jazdę na prawdziwych drogach nakręconych w wysokiej jakości.
Choć na sezon przełajowy przyszedł trochę późno, jeszcze sporo startów przede mną w tym roku i tym razem planuję się naprawdę dobrze przygotować.
COMMENTS