Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Sześcioro Polaków a dokładniej cztery Polki i dwóch Polaków ruszyło w Boże Narodzenie w kierunku Belgii, gdzie w planach mieli starty w trzech wyścigach przełajowych. Nie byle jakich, bo zaliczanych do Kerstperiode – Pucharze Świata w Gavere, Superprestige w Diegem i Exact Cross w Loenhout. Na starcie każdego z nich w okolicach setki zawodników w każdej z kategorii. Wśród tej szóstki jest Tosia Białek, która na gorąco spisała swoje myśli po pierwszym starcie…
Komentarz postartowy:
Zaczęłam tydzień śniadaniem o 5 rano 25 grudnia na lotnisku (swoją drogą o takie świąteczne śniadanie walczyłam) i skończę w Sylwestra mając na koncie trzy belgijskie wyścigi, sounds good!
Na pierwsze danie zamiast ryby po grecku, której i tak kijem bym nawet nie tknęła (to be honest) dostałam Puchar Świata w Gavere czyli żółwie piekło. Skąd nazwa? Bo to był wyścig żółwi w prawdziwym piekle.
Do przejechania miałyśmy tylko cztery okrążenia co mówi samo przez się, bo zazwyczaj jest to 6-7 kółek – spora różnica. Skąd taki długi czas rundy? Bo to nie była jazda, tylko mozolne próby poruszania się naprzód. Myślę że około połowa rundy była biegana, ale nie tak że hasana jak zajączek po łące, tylko raczej narciarz podążający w górę stoku z nartami na ramieniu, bo się wyciąg zepsuł.
Pomyślicie sobie no dobra, ale połowa była jechana – hahahahaha – nic bardziej mylnego. Można było się poczuć trochę jak na trenażerze, kręcisz, kręcisz i stoisz w miejscu, nie śmieszne. Do tego na nielicznych zjazdach przestajesz kierować i skupiasz się na tym, żeby utrzymać się na rowerze czemu tak? Bo twoje kierowanie i tak na nic się nie zda – prawdopodobnie pojedziesz zupełnie inną linią niż sobie wymyślisz, zabawa zabawa. Heh, no nie była to zabawa, być może był to najtrudniejszy przełajowy wyścig jaki przyjdzie mi kiedykolwiek jechać, on wykańczał, wysysał życie z człowieka jak Dementor, a tym razem nie było mnie stać na Patronusa i choć bez dubla, to kończę na odległej pozycji.
Czy jestem zła? Nie, to był mój „pierwszy raz” na czymś takim i sądząc po czasach dwóch ostatnich rund, które były minutę szybsze niż druga, dużo się nauczyłam. O korkach na pierwszej rundzie nie ma co za wiele pisać, przebicie się było tak trudne jak przez Warszawę w godzinach szczytu, a może nawet trudniejsze, bo autem to coś się zawsze wymyśli, jak nie wolno to szybko.
Czy jestem smutna? Trochę tak, bo wiadomo że ambicja na takich wyścigach cierpi, ale chyba jestem najbardziej przerażona tym jak wiele dziewczyn odnajduje się w takich warunkach lepiej niż ja i jak świeżym kurczaczkiem jestem w tym całym cyclocrossie, but be wary!
No i tak, mecz otwarcia mam za sobą, jeszcze dwa.
Trzymajcie się! i kciuki za mnie!
COMMENTS