Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!
REKLAMA
Tradycji nie wolno zmieniać. W tym sezonie organizatorzy MTB Cross Maraton mieli plan inauguracji cyklu na początku kwietnia zawodami w Starachowicach. Zima jednak wtedy nie powiedziała ostatniego słowa, a intensywne opady śniegu nie pozostawiły złudzeń, impreza musiała zostać przełożona, więc „tradycji stało się zadość” i MTB Cross Maraton w przedostatni weekend kwietnia wystartował w Dallas czyli Daleszycach.
Jedną z uczestniczek była Zuzanna Wieczorek, która zaczyna swój obszerny komentarz postartowy od wstępu:
Większość czytelników zapewne mnie nie kojarzy, zatem słowem wstępu – jestem „emerytowaną” zawodniczką XCO. Z tą odmianą kolarstwa nigdy zbytnio się nie lubiłam i jako, że znudziło mi się dostawanie dubli od krajowej czołówki przerzuciłam się na maratony. Nie żałuję.
Ten weekend obfitował w wiele kolarskich imprez – XCO, maratony MTB, zarówno w kraju, jak i za granicą. W moim kalendarzu startów był pewien zgrzyt – do wyboru była M Liga oraz MTB Cross Maraton (w Daleszycach), dwa cykle, na których skupiam się w tym sezonie. M Ligi zaliczyłam już dwie, a w górach w tym roku jeszcze nie byłam. Wahałam się dość długo, ale ostatecznie wybór padł na góry.
Do startu nie byłam przygotowana za dobrze (może poza formą, jak się okazuje), ostatnie półtora tygodnia było bardzo męczące i stresujące, dużo pracy, obowiązków, organizm prosił raczej o odpoczynek, a nie ściganie, ale na szczęście na zawody zapisuję się z wyprzedzeniem, więc już nie było jak uciec ;)
Tradycyjnie nie znałam trasy, był to mój drugi start w tym cyklu (pierwszym były Chęciny w zeszłym roku), nie wiedziałam czego się spodziewać. Początek po asfalcie i oczywiście od startu ogień, udało się utrzymać z grupą aż do podjazdu, gdzie zostałam nieco z tyłu. Na szczęście asfalt szybko się skończył i można było skupić się na jeździe.
Kto mnie zna, ten wie jaki mam stosunek do podjazdów i jak radzę sobie na zjazdach. I tym razem noga nie zawiodła – na podjazdach wyprzedzałam kolegów (miałam nawet czas zamienić kilka słów), a później byłam przez nich wyprzedzana na zjazdach i oczywiście płaskich fragmentach, których nie cierpię. Na szczęście było ich niewiele. W górach mają być podjazdy i koniec.
Pierwsze 10 km trasy było dość nudne. Później zaczęła się błotna zabawa. Oj, momentami to żałowałam, że nie mam przełajówki. Błota dużo, śliskie, czasem wciągające tak, że w jednym momencie myślałam, że rower zostanie w tej błotnej koleinie. Później doszły też ostre, spore kamienie. Moja technika może nie powalała, ale chłopaki przede mną mieli problemy na podjazdach i czasem tańczyli tak, że wolałam wyprzedzić ich mniej dogodną, bardziej męczącą linią. Zawsze na maratonach staram się nie przeszkadzać innym, ale też obserwuję kulturę kompanów niedoli w kwestii wyprzedzania i muszę przyznać, że wypadli dobrze. Jak mnie mijali, nie bałam się o swoje życie :)
Przed maratonami staram się choć ogólnie rzucić okiem na profil trasy, żeby wiedzieć na co się szykować, w tym przypadku wyglądało na to, że prawdziwa jazda zacznie się ok. 20km, po bufecie. Swoją drogą, trasa średniego dystansu była oznaczona naprawdę fajnie, ciężko było się zgubić, udało mi się to dopiero na jakieś 2km przed metą.
Mogę się jedynie przyczepić do usytuowania pierwszego bufetu. Jak wspomniałam, płaskich fragmentów było mało, ale były, a bufet bez wcześniejszego ostrzeżenia zorganizowano po wyjeździe z błotnego fragmentu, potem dosłownie kilkadziesiąt metrów po płaskim i skręt w lewo od razu do lasu. Dało radę się napić, ale o wzięciu żela nie było mowy. Gdzieś w tym momencie trasy poczułam, że jednak trzeba przyjąć trochę energii, bo bomba czai się za rogiem, a czeka nas trochę pracy na podjazdach.
Kolejne 10 km typowo górskie, dłuższe i krótsze podjazdy, zjazdy z kamieniami i korzeniami, naturalny rock garden, na którym bałam się o moją na szybko posklejaną oponę. I oczywiście błoto, miałam go już serdecznie dość, Państwo Organizatorzy, proszę następnym razem rozlać go nieco mniej! :)
Kolejny bufet, jeszcze jeden długi podjazd, tym razem asfaltowy, na którym nogi już niezbyt chciały jechać. Potem ostatni techniczny fragment, na którym poświęciłam 20s, żeby poratować pompką kolegę walczącego na dłuższym dystansie, któremu wspomniane kamienie musiały załatwić oponę. Końcówka trasy wymęczyła mnie chyba najbardziej, najpierw szutrem, tu fajnie, można było chwilę odpocząć, a następnie telepanie się po podmokłej łące – witaj błoto, dawno się nie widzieliśmy.
Obolałe ręce i plecy miały już dość tych wertepów, jazda nie była ani trochę płynna, wyczekiwałam mety i na widok asfaltu ucieszyłam się jak rzadko. Na metę wjechałam po 3h 16min ścigania. Może bez rewelacji, ale jestem człowiekiem, który patrzy bardziej na dyspozycję niż cyfry. Mimo to udało się wywalczyć pierwsze miejsce w kategorii… Pokonałam samą siebie, bo więcej dziewczyn nie podjęło się przejechania tego dystansu. Pewnie z tego względu złączono przy dekoracji kategorie K2 i K3, tu już wpadło mi 2. miejsce.
Podsumowując – jestem zadowolona, że mimo ogólnego zmęczenia pojechałam tak równy wyścig i mogłam pokazać moje mocne strony, a nad słabszymi – cóż wiem od dawna nad czym pracować, pozostaje wziąć się do konkretnej roboty.
Na koniec chciałam jeszcze poruszyć dwie kwestie – nagrody. Byłam (i nadal jestem) bardzo pozytywnie zaskoczona. Zamiast plastikowego pucharu i foliowej torby pełnej gadżetów, których później i tak się nie użyje, dostaliśmy pakiet żeli i żelek energetycznych w papierowej torbie i drewniane, eleganckie medale. Jestem człowiekiem, który zwraca uwagę na to jak traktujemy środowisko, dlatego tu duży plus dla Organizatorów. Ogółem bardzo fajna impreza, dzięki!
I jako, że jak zauważycie na zdjęciach, był to debiut nowych strojów, to chciałam tu zostawić polecajkę dla Elvelo. Wiedziałam, że jazda w nowych, nie objeżdżonych ciuchach może być ryzykowna, ale patrząc, że żadne z moich obecnych spodenek nie są zbyt wygodne, to zaryzykowałam. Spodenki jak druga skóra, wkładka jak dla mnie idealna, nic się nie przesuwa, normalnie jakby ktoś przykleił je do tyłka. Jakość wykonania na naprawdę wysokim poziomie. Zobaczymy jak sprawdzą się w dłuższej perspektywie czasowej, ale póki co jestem zachwycona.
I w końcu jak się czegoś nie dojedzie, to dowygląda, co nie?
Dziękuję mojemu klubowi BikeSalon.pl Team za wyjazd i wsparcie. Za dwa tygodnie kolejny wypad w góry, tym razem do Starachowic.
COMMENTS