Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
W niedzielę w podwarszawskim Józefowie odbył się przedostatni wyścig z cyklu Cisowianka Mazovia MTB Marathon. Lokalizacja to jedna z najlepszych miejscówek na Mazowszu jeśli myślimy o kolarstwie górskim. Niestety tym razem nie wszystko zagrało, o czym w poniższym komentarzu postartowym donosi Mateusz Rejch.
Mazovia na kultowej już trasie w Józefowie to był mój plan na weekend. Nie wiążę ze ściganiem na Mazowszu jakichś wielki emocji w tym sezonie, ale naprawdę fajnie jest pościgać się w swoim lesie, na świetnie znanych i miesiącami przejeżdżanych ścieżkach Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Bardzo malownicze tereny, rezerwat rzeki Świder, wiele interwałowych wydm i wąskich singli to zdecydowanie jest przepis na wymagającą trasę!
W moim planie treningowym był dziś mocny łomot na lokalnym wyścigu, aby szlifując formę, sięgać po kolejne cele w górach! I z takim nastawieniem stanąłem pod hotelem Holiday Inn w Józefowie. Pogoda dziś nie rozpieszczała, całonocna ulewa zrobiła sporo rozlewisk a ledwie dobijająca do 10 stopni zimnica, skutecznie zniechęcała do wyściubienia nosa z domu. Nie zastanawiając się długo, ruszyłem na półgodzinną rozgrzewkę.
Wyposażony odpowiednio, przed samym startem planowałem zdjąć bluzę, wepchnąć w siebie banana i stanąć w pierwszym sektorze. I dokładnie tak zrobiłem, 5 minut przed godziną 11:30. Komunikat: „start opóźniony, odbędzie się o 12”. Dobra, wracam do auta po bluzę, i jadę na pierwsze kilometry trasy, kontynuować przygotowania, najważniejsze to nie wychłodzić organizmu. Po rekonesansie, 5 minut przed południem, jestem na miejscu w sektorze. Nie wszyscy zrobili tak jak ja, jeden człowiek, obok mnie trzęsie się tak bardzo, że nie wiem jak będzie w stanie jechać. Start nie następuje przez kolejne 15 minut…
Robi się naprawdę nieciekawie, mamy kolejną falę pandemii a nie ma nic gorszego niż przechłodzenie się w momencie tak drastycznej zmiany aury jaka miała miejsce w ostatnich dniach.
Dobra, odgrzebali się, startujemy!
Pomysł na ten wyścig miałem jeden: jazda w trupa :) A co, jak szaleć to szaleć! I tak było do siódmego kilometra. Bardzo szybko okazało się, że track który organizator podał na stronie, to jedynie zbiegiem okoliczności, trasa nagrana w pobliżu. Bo z przebiegiem realnej trasy, nie miała za bardzo nic wspólnego. Po 15 minutach wyścigu, kiedy straciłem z oczu goniących mnie rywali, zaczynam się zastanawiać czy ta strzałka w lewo, co ją mijałem to powinna być w lewo czy w prawo, bo nie widzę oznaczeń… coś dziwnego. Jednak po chwili strzałki znów się pojawiają i jadę dalej (dopiero w trakcie drugiego kółka okaże się, że w tym miejscu, strzałka w lewo oznaczała skręt w prawo, bo ominąłem: bufet, pomiar czasu i rozjazd dystansów).
Jadę dalej, myśląc że wszystko gra. Spotykam w połowie pętli swojego znajomego, który stara się dotrzymać mi koła, jest na treningu i wiem że ma ze sobą kamerę, którą nagrywa zmagania. Przyspieszam, jadę po strzałkach które nagle się kończą. Po prostu totalny brak. Zerkam na tracka, chwilowo pokrywa się z moją trasą, zaczynam się go trzymać. Po kilku kilometrach najeżdżam na tarasujący trasę samochód organizatora, który przybija strzałki do drzew!
Mijam auto jagodziskami, które zostają w mojej kasecie. Zanim zdążam je wyszarpnąć, dwójka zawodników dojeżdża do mnie. Coś szybko się tu znaleźli…jakby… za szybko! No nic, jedziemy dalej.
Strzałek brak: bo dopiero się przyczepiają za nami, jedziemy trackiem aż do punktu, gdzie strzałki są znów. Dobra, zarzekam się, że na drugiej pętli będę musiał dokładnie sprawdzić co z tym oznaczeniem, zakładam że już plakietki są zamontowane. W którymś miejscu przebieg trasy, nieoczekiwanie jest inny niż za pierwszym razem, strzałek jest bardzo dużo aż do miejsca, gdzie nagle BRAK!
Jadę w jedną stronę, w drugą, stoję na środku drogi, rozglądam się, dojeżdża kolejny zawodnik, decyduję się jechać na azymut, znając nasze położenie. Dojeżdżam do punktu gdzie wcześniej był samochód organizatora, kombinując na własną rękę i od tego miejsca znów są strzałki! Jadę po nich prawie do rozjazdu dystansów i w głowie mam taką myśl: popieprzyłem trasę wielokrotnie, powinienem dostać status DNF.
Generalnie wszyscy startujący na tej trasie powinni zostać tak potraktowani, głupia sprawa. W sumie będzie to bardzo nieuczciwe jeśli wygram ten wyścig, nieuczciwe wobec rywali i samego siebie. Moje rozmyślania przerywa uszkodzone koło i koniec możliwości dalszej jazdy na siedem km przed metą. Autentycznie mi ulżyło, bo zrobiłem dobry trening i nie będę musiał zastanawiać się nad rozwiązaniem tej patowej sytuacji. Po dojeździe do parkingu, okazuje się, że atmosfera jaką zastaję, jest dla mnie nowa po wielu latach ścigania: zawodnicy hurtowo wręcz śmieją się z tego wydarzenia i sposobu przeprowadzenia wyścigu. Nie spotykam nikogo, kto ukończyłby rywalizację zgodnie z przepisami!
Cytat ze spikera podczas dekoracji krótszego dystansu:
„…a na miejscu pierwszym, niespodziewanie Pan XYZ, który jak sam mówi, przez 10 minut szukał trasy w lesie. Po wielu próbach, nareszcie poradził sobie i co niesamowite, jeszcze zgarnął nieoczekiwanie zwycięstwo!”
Kiedy dzięki ogromnej hojności portalu kolarskiego #mtbxcpl otrzymałem zaproszenie na międzynarodową etapówkę MTB Carpathian Epic, kilka lat temu, organizator jako OBOWIĄZEK, zagrożony karą DNF nakazał każdemu z zawodników, wgrać track każdego etapu. To rozwiązuje ZAWSZE temat ewentualnych zmian w oznaczeniu przez osoby postronne. Cały wyścig odbywał się w parku narodowym, na wysokości ponad 2 tys m, dlatego do oznaczenia trasy użyto specjalnie biodegradowalnych sprayów, które są całkowicie nieinwazyjne dla środowiska. Dziś kolarze usłyszeli na starcie, że ostatnie 7 km trasy nie będzie oznaczone, ponieważ to rezerwat rzeki Świder a jako track dostali coś co zupełnie nie pokrywało się z przebiegiem wyścigu.
Dlaczego piszę o tym wszystkim co dziś się wydarzyło? Generalnie cenię Mazovię za naprawdę kultowe wyścigi w czasach, kiedy jeszcze nie wiedziałem że rower MTB może być droższy niż 1000 zł. Trasa w Józefowie też jest miejscówką, z którą mam dobre wspomnienia i lubię po prostu tu się ścigać. Szanuję samego organizatora, jak i jego współpracowników (świetną robotę robi zawsze Kolarz Klub z Kolarz TV jako pionier transmisji z wyścigów MTB). Ale całą ciężką pracę tych ludzi, zniszczył ktoś, kto odpowiada za OZNACZENIE trasy, co jest podstawowym elementem oferty, jaką składa organizator swoim klientom.
PODSTAWOWYM.
Ja dziś zrobiłem świetny trening, dokładnie taki jaki miałem w planie, ale jest szereg osób i instytucji które mnie wspierają. Serwis dba o mój rower, dystrybutor mi go dostarczył, mój trener zadbał o moją dyspozycję. Wyniki w takich zawodach dedykuję właśnie im, pomagając rozwijać się i polecając ich usługi jako wiarygodne i sprawdzone na sobie. Takie wyścigi, niestety kompromitują jedynie zawodników i wspierających ich ludzi. Jest to bardzo przykre i nie chcę w przyszłości uczestniczyć w takich kompromitacjach.
Druga sprawa to osoby dla których ten wyścig był priorytetem: zbierali punkty w generalce, dostosowywali trening pod te konkretnie zawody. I nie dane im było zobaczyć efektów swojej pracy w wynikach, bo te po prostu musiały być nieuczciwe przez bałagan.
Jeśli głównym klientem (finansującym) organizatora nie są ludzie (zawodnicy) a partner (sponsor), to taki organizator przebimba sezon, może nawet uda mu się oblecieć dwa. Ale na końcu, sponsor jest tylko dlatego że są klienci, to wokół nich wszystko się kręci. Jeśli zabraknie ludzi, organizator może zacząć wyznaczać trasę, ale pod swoje treningi, najlepiej wokół komina, nie za daleko, żeby nie zgubić się i móc wrócić do domu.
COMMENTS