Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Kolejna edycja prawdopodobnie najtrudniejszej górskiej etapówki w Polsce czyli Sudety MTB Challenge przeszła do historii. Ten wyścig, podobnie jak i Beskidy MTB Trophy, to nasze wizytówki nie tylko w Europie, ale na całym świecie. Co roku w zasadzie na starcie obu tych wyścigów stają zawodnicy z kilkudziesięciu krajów. Nie inaczej było w tym roku. Na starcie stanął też Michał Glanz, który z racji posiadania licencji elity nie mógł być ujęty w oficjalnej klasyfikacji, ale co sobie pojeździł to jego.
Komentarz postartowy:
Miniony tydzień stał u mnie pod znakiem wyścigu Sudety MTB Challenge. Był to wyścig inny niż wszystkie do tej pory. W tym roku startuję z licencją elity, co niestety wiążę się z pewnymi ograniczeniami. Sudety nie są wpisane do kalendarza PZKol przez co nie mogę być brany pod uwagę w wynikach.
Start w tej imprezie potraktowałem mocno treningowo, realizując założenia mojego Trenera Rafała Góraka. Pierwszy dzień zaczął się od nieprzyjemnie niespodzianki. Rano okazało się, że nie mam powietrza w tylnym kole, na szczęście na godzinę przed startem udało się wymienić wentyl i mogłem ruszać. Etap zaczynał się od ponad 10 km podjazdu. Od początku zaatakował bardzo mocny Duńczyk, późniejszy zwycięzca całego wyścigu. Usiadłem mu na koło i szybko zostaliśmy tylko we dwóch. Pod koniec podjazdu był sztywniejszy odcinek gdzie mocniej stanąłem w korby. Niestety moja korba tego nie wytrzymała… Wyrwałem zębatkę razem z gwintami. W tym momencie jechałem pierwszy, następni zawodnicy zaczęli przyjeżdżać dopiero po kilku minutach… Gdy skończyłem naprawiać rower właśnie mijał mnie ostatni zawodnik wyścigu. Na prowizorycznie naprawionym rowerze dałem radę dojechać bufetu gdzie skończyłem jazdę i wróciłem w obsługą do biura zawodów. Trudno. Dobrze, że stało się to tutaj a nie np na jakimś starcie we Włoszech, gdzie miałem tę samą korbę i równie mocno na nią naciskałem ;)
Dzień drugi to najtrudniejszy etap wyścigu. Ponad 65km i 2400m w pionie. Do tego bardzo techniczna trasa. Dla wielu zawodników oznaczało to czasy ponad 5 godzin w siodle. Pierwszego dnia nie zdążyłem się za bardzo zmęczyć, więc ruszyłem od startu. Odjechałem na pierwszym podjeździe i powiększyłem przewagę na zjeździe. Cały czas nadrabiam zaległości w technice. Myślę że ten wyścig był pierwszy w którym czułem, że zyskuję nad rywalami na zjazdach a nie tracę. Fajne uczucie! Duża też w tym zasługa nowych opon Wolfpack, które dzięki szerokości 2.4″ pozwalają mi jeździć na niskim ciśnieniu i dają więcej kontroli nad rowerem. Po tym jak zyskałem przewagę starałem się nie wychodzić z trzeciej strefy i oszczędzać siły. Po 3h musiałem zatrzymać się na bufecie żeby dolać picie. Dogonił mnie wspomniany Duńczyk. Na ostatnim podjeździe mocno naciskał i straciłem do niego kilka długości roweru. Na szczęście przed metą został jeszcze bardzo trudny zjazd. Bardzo dobrze czułem rower, z łatwością wyprzedziłem Duńczyka. Na mecie okazało się, że wypracowałem sobie ponad 2 minuty przewagi… Wygrywam open, ale musiałem się trochę namęczyć żeby to osiągnąć :)
Dzień trzeci to pełna regeneracja. Cały wyścig w drugiej strefie plus fun na zjazdach. Finalnie dojeżdżam chyba na 12. miejscu, ze sporą startą do zwycięzcy.
Czwarty dzień to trochę trudniejsze warunki na trasie po nocnych opadach. Po pierwszym leniwym fragmencie odrywam się z kilkoma zawodnikami na zjeździe. Na podjeździe poprawiam i zostaję sam. Cały etap rozgrywa się na trasach w masywie Wielkiej Sowy, które dobrze znam. Równa jazda w trzeciej strefie plus szybie tempo na zjazdach pozwala mi po 2 godzinach rywalizacji wypracować ponad 5 minuty przewagi. Do mety został już praktycznie tylko jeden zjazd i chwila po pagórkowatym terenie. Wygrana w kieszeni. Niestety łapię kapcia na zjeździe z Wielkiej Sowy. Co ciekawe to mój drugi kapeć w tym roku. Pierwszy złapałem na tym samym zjeździe, praktycznie w tym samym miejscu w maju na obozie. Niestety nie udaje mi się uszczelnić koła i wpada kolejny DNF. Szkoda…
Piąty dzień to kolejny luźny etap. Podziwiam widoki, rozkoszuję się piękną pogoda i genialną trasą. Tempo mocno wycieczkowe.
Podsumowując był to udany tydzień ze sporą ilością pecha, ale mam nadzieję że jego limit wykorzystałem już do końca sezonu. Słowa uznania dla organizatora za przygotowaną trasę. Nie było ani sekundy nudy! Polecam każdemu :)
W niedzielę zaliczyłem jeszcze start w zawodach Kaczmarek Electric MTB, które rozegrane zostały w Osiecznej, teraz chwila wakacji bez roweru i wkrótce kolejny zagraniczny wyścig UCI.
Dzięki za pomoc na trasie wyścigu Natalia! Mojemu Trenerowi Rafałowi i całemu zespołowi Spica Solutions!
COMMENTS