Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!
REKLAMA
Michał Glanz do tego sezonu przygotowywał się w Hiszpanii, ma bardzo ambitne cele i jak widać skutecznie je realizuje. Nie tak dawno nawiązał bezpośrednią walkę z krajową czołówką w maratonie MTB, miał niestety trochę pecha na Pucharze Polski MTB XCO w Białymstoku, ale to go nie zraża. Za nim kolejny duży start, tym razem debiut i niezły wynik w legendarnym już maratonie. HERO Sudtirol Dolomites.
Poniżej komentarz postartowy Michała:
W miniony weekend wystartowałem w BMW HERO Südtirol Dolomites, który był jednocześnie rundą Pucharu Świata w maratonie MTB. Zająłem 54 miejsce w elicie i po raz pierwszy swojej sportowej karierze zdobyłem 14 punktów UCI!
Jeśli chcesz zobaczyć wersję wizualną, to zapraszam na mój kanał na YT:
Tymczasem kawka w dłoń i zaczynamy!
Decyzja o starcie zapadała bardzo późno, dopiero 10 dni przed startem. W roboczym kalendarzu startów w ten weekend miały być dwie ważniejsze imprezy. Pierwotnie miałem startować w Akademickich Mistrzostwach Europy, które zostały odwołane. Potem w Mistrzostwach Polski, które zostały przeniesione na wrzesień.
Wyścig odbywał się w sobotę 12 czerwca we włoskiej miejscowości Sellaronde. Na miejsce udałem się z kolegami z teamu Michałem i Arkiem. Zdecydowaliśmy się na wariant minimalny, czyli wyjazd w czwartek rano, powrót w niedzielę wieczorem. Podróż z Polski minęła błyskawicznie, na miejscu byliśmy już po niecałych 13 godzinach. Zdążyliśmy wieczorem pokręcić na rowerze i zrobić zdjęcia zapierającej dech w piersiach panoramie Dolomitów. Mieszkaliśmy w miejscowości Colfosco, a właściwie Calfosch. Ten region Włoch jest dość specyficzny i zdecydowanie bardziej przypomina Niemcy. O wiele częściej słyszy się niemiecki niż włoski na ulicach. Niemniej kuchnia jest już typowo włoska, z czego korzystaliśmy przez cały wyjazd!
Piątek zaczęliśmy od odbioru pakietów, potem szybki lunch w oczekiwaniu na koniec deszczu i lecimy na ostatni trening przed wyścigiem. Przejechaliśmy pierwszy podjazd wyścigu, zrobiłem kilka mocniejszych powtórzeń. Powrót do hotelu, szykowanie rowerów, pizza i jesteśmy gotowi!
Start mam o 7:20. Wcześnie. Wiąże się to z tym, że limit czasu to bodajże 19:30, co i tak dla wielu uczestników było za krótkim czasem… Mamy do przejechania 86km i aż 4500m w pionie. Do tego dochodzi fakt, że wjeżdżamy na wysokość ponad 2400m n.p.m. Budzik na 4:30, budzę się 10 minut przed… Jednak trochę stresu jest, to mój absolutny debiut na imprezie tej rangi. Śniadanie, pakowanie samochodu i o 6:00 jesteśmy na miejscu. O 6:30 zaczynam rozgrzewkę. Przy wejściu do sektora spotykam Janka Karaska. Ostatnie parę minut przed startem upływa nam na wymianie uwag odnośnie wyścigu. Tutaj słowa uznania dla Janka, bo z tego co wiem, był najmłodszym uczestnikiem, który przejechał tego dnia dystans 86km! Do sektora zostałem wpuszczony na samym końcu praktycznie 30 sekund przed startem.
Ruszamy! Dopiero po paru ładnych metrach zorientowałem się, że nadal jadę w maseczce ;) Od razu po starcie zaczyna się pięciokilometrowy podjazd na Dantercepies Pass (2298m n.p.m). Szybko udaje mi się złapać rytm, wyprzedzam coraz więcej zawodników, jednocześnie pilnując żeby się nie „podpalać”. Nie mam miernika mocy, ale po tętnie widzę, że jadę w dolnej czwartej strefie. Jest dobrze. W połowie podjazdu widzę już głównie kolarzy z zawodowych teamów, których wcześniej mogłem oglądać tylko w telewizorze. Nad mną latają helikoptery z transmisją do 53 krajów na świecie. Fajne uczucie. Na szczycie jestem w pierwszej 40, cały czas mam kontakt wzrokowy ze ścisła czołówką. Mam wrażenie, że poziom tych zawodów rośnie z roku na rok, odbywają się tutaj już kilkanaście razy na tej samej trasie a według Stravy notuję 50 czas w historii na tym podjeździe, musiałem jechać ok 5.4W/kg z 30 minut, żeby wtoczyć się w tempie. Potem szybki, prosty zjazd. Włosi mają bardzo elastyczne podejście do trasy. Ta prawidłowa, to ta najszybsza. Ścinają każdy zakręt jadąc zupełnie inaczej niż droga. Jadę za nimi! Na dole pierwszy bufet.
Okazuje się, że absolutnie wszyscy zawodnicy z którymi się ścigam mają obstawę, dostają nowe bidony, żele, jeśli trzeba to koła. Ja mam ze sobą jedenaście żeli i dwa pełne bidony. Trochę to waży. Drugi podjazd, na Campolongo Pass, mocnym równym tempem. Stawka się ustabilizowała, jadę z zawodnikami mniej więcej na moim poziomie. Okolice 40-45 miejsca. Widoki przepiękne, raz na jakiś czas przeleci helikopter. Ścisła czołówka odjechała. Poziom kosmiczny. Powtarzalne 5.5W/kg albo i więcej na każdym podjeździe.
Trzeci podjazd tego dnia (Pordoi Pass) zaczynam cały czas równym tempem, czuję się dobrze. Jeszcze nie wiem co mnie czeka. Im dalej tym stromiej. W końcu robi się tak stromo, że już nikt nie jedzie. Wszyscy prowadzą rowery, a ja cały czas idę w pierwszej 50 najmocniejszych zawodników pośród 4 tysięcy startujących. Współczuję osobom które musiały spędzić kilka godzin tego dnia prowadząc rower. Mi bilans prowadzenia roweru udało się zamknąć w ok 5min. Nie jest źle. Na szczycie jestem już jednak trochę zmęczony, za mną godzinna wspinaczka i jestem na wysokości 2400m n.p.m. Zatrzymuje się na chwilę uzupełnić izo w bidonach. Szybki zjazd. Na jednym z zakrętów było bardzo blisko żebym wyleciał w przepaść. Prędkości dochodzą do 80km/h, a szuter nie zapewnia najlepszej przyczepności;)
Kolejny podjazd, tym razem asfaltowy na przełęcz. Czuję się dobrze, łapię mocne koło zawodnika z Canyon Northwave MTB Team i w błyskawicznym tempie melduję się na górze. Lubię takie jednostajne podjazdy, o równym nachyleniu. Po tym podjeździe, najtrudniejszy i najfajniejszy zjazd wyścigu. Było naprawdę stromo i trudno technicznie. Jadę dość zachowawczo, mając na uwadze jak bardzo nie chce złapać kapcia. Udaje się bezpiecznie i sprawnie zjechać całość bez żadnych przygód. Cały czas jestem w top 50.
Mija czwarta godzina jazdy. Zaczynam ostatni podjazd wyścigu. Czuję już trudy tego dnia. Nigdy się nie ścigałem na takim dystansie. Nie jestem w stanie wkręcić się na wyższe obroty niż 165HR, co w moim przypadku znaczy środek trzeciej strefy. Walczę ze sobą. Udaje się wjechać cały podjazd bez schodzenia z roweru! Dogania mnie dwóch masterów, którzy startowali 5 minut po mnie. Po koszulkach widzę, że to aktualny mistrz Włoch Bravin Andrea oraz legendarny Karl Platt z temu BULLS. Towarzystwo całkiem zacne. Na szczęście ostatnie 12 km do mety jest głównie w dół.
Udaje mi się trzymać równe tempo i dojechać do mety z przyzwoitym czasem 5h 17min. Daje mi to 54 miejsce w Pucharze Świata i 59 open. Było dobrze! Jest apetyt na więcej. Chciałbym kiedyś w takim wyścigu zmieścić się w top 10… Może za klika lat się uda. Małymi kroczkami do przodu. Różnice są kosmiczne. Ścisła czołówka poprzedza taki start obozami na wysokości w celu poprawy parametrów krwi. Jeździ na rowerach gdzie jedno koło jest warte dużo więcej niż mój cały sprzęt. Oczywiście tych różnic jest o wiele więcej. Dla mnie nie ma to większego znaczenia. Najważniejsze jest to, że miałem mega przyjemność z jazdy i nie wyobrażam sobie jak mógłbym spędzić lepiej ten weekend!
Chłopaki z którymi przyjechałem, Michał i Arek, też notują bardzo dobre wyniki. Mimo korków na trasie i startu z przedostatniego sektora meldują się na mecie na 19. i 21. miejscu wśród zawodników bez licencji!
Chciałbym napisać, że za tydzień będę walczył na Mistrzostwach Europy w maratonie w Szwajcarii. Niestety to już przerosłoby mój budżet, strój reprezentacji Polski mógłbym okazać się za drogi ;)
Także, za tydzień Puchar Polski XCM w Połczynie, a za dwa tygodnie pierwsza etapówka w sezonie – Bike Adventure. Nudy nie będzie!
Dziękuje mojej drużynie i sponsorom za wsparcie – Spica Solutions, Kolarstwo UW, TTS.Coach i Stylówa.PRO. Bez Was nie byłoby to możliwe!
Na koniec zapraszam jeszcze na moje konta na YT, Stravie i Instagramie.
COMMENTS