Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!
REKLAMA
Mediterranean Epic rozgrywany w Oropesie del Mar z roku na rok cieszy się coraz większym zainteresowaniem zawodników. W tym sezonie wyścig został przełożony z lutego na ostatni weekend marca i w tym terminie poprawiająca się sytuacja epidemiczna w Hiszpanii dała zielone światło na start. Organizatorzy stanęli na wysokości zadania i udało im się przeprowadzić wszystko w bezpiecznych warunkach. W tym roku również wyścig należał do prestiżowej kategorii UCI HC (Hors Class). Dzięki temu na liście startowej pojawiły się takie nazwiska jak Kulhavy, Braidot, Gaze czy Paez. Jedynym polskim zawodnikiem był Jan Karasek reprezentujący barwy RK Exclusive Doors MTB Team.
Komentarz postartowy
Startem w Oropesie del Mar rozpocząłem swój pierwszy sezon MTB w kategorii U-23, mój udział w tym wyścigu przyszedł nieoczekiwanie. Po dobrze przepracowanym zgrupowaniu klubowym w Calpe zdecydowałem się zostać w Hiszpanii dłużej i stąd też urodził się pomysł, aby sprawdzić się na kamienistych trasach Costa del Alzahar. Wyścig stanowił dla mnie poniekąd małe wyzwanie, do przejechania w ciągu 4 dni było niespełna 220 kilometrów i ponad 5000 metrów przewyższenia, dlatego też wiedziałem jak kluczowe będzie odpowiednie rozłożenie sił.
Pierwszego dnia do pokonania była 16-kilometrowa czasówka, której meta zlokalizowana była na podjeździe. Na starcie helikopter, kamery, wywiady, wszystko to sprawiło, że atmosfera była jak na Pucharze Świata, które jak dotąd oglądałem tylko w telewizji. Na pierwszym etapie jechałem zachowawczo, bo wiedziałem, że to dopiero następny dzień pokaże kto jak przepracował zimę. Do mety dojeżdżam na 84 miejscu w elicie mężczyzn.
Następnego dnia start zlokalizowany był w Casttellonie. Trasa była mi znana, ponieważ tydzień wcześnie miałem okazję objechać etap, który okazał się najbardziej techniczny. Od startu podjazd i mocne tempo sprawiło, że grupa rozciągnęła, a ja jadąc swoje zostałem lekko za peletonem. Okazało się to dobrą taktyką, ponieważ z każdym punktem pomiaru czasu poprawiałem swoją pozycję. Ostatni ciężki kamienisty zjazd do mety i drugi dzień kończę na 74 pozycji.
W sobotę czekał nas królewski etap, do pokonania było wówczas 93 kilometry i 1900 metrów w górę. Sam etap był przyjemny, w większości poprowadzony szutrami, ale nie brakowało również wymagających singli. Po równej jeździe przez pierwszą połowę etapu w drugiej bardziej technicznej postanowiłem odjechać od grupy, w której się trzymałem i pojechać solo. 45 kilometrów samotności było sprawdzianem mojej siły, do tego ostatnie 10 kilometrów z niesprzyjającym wiatrem dało w kość. Po niespełna 4 godzinach w siodełku melduję się na 75 miejscu.
Ostatni dzień wiedziałem, że będzie kluczowy, choć trasa mniej wymagająca niż na ostatnich dwóch etapach to zmęczenie mogło zrobić swoje. Na starcie przy Playa del Concha przywitał nas piękny wschód słońca, wszyscy zawodnicy w bojowym nastawieniu, aby poprawić jeszcze swoją pozycję w klasyfikacji generalnej pojawili się na starcie. Jednak ten dzień już nie był dla mnie tak dobry, jak poprzednie. Z każdym kilometrem nogi i organizm dawały o sobie coraz bardziej znać. Mimo to gdy wjechałem na ostatni odcinek etapu, który przebiegał plażą, zaraz przy błękitnym Morzu Śródziemnym — zmęczenie zmieniło się w uśmiech na twarzy. A po przekroczeniu linii mety coca-cola smakowała jakby była to moja najlepsza w życiu.
Ostatecznie wyścig kończę na 79 miejscu w klasyfikacji generalnej.
Warto również wspomnieć o sposobie organizacji tak dużej imprezy w tej sytuacji, w jakiej się aktualnie znajdujemy. Po przyjeździe na miejsce startu każdy z zawodników musiał przejść test antygenowy przeciw Covid19, który był zapewniony przez organizatora. Negatywny wynik uprawniał zawodników, jak i obsługę do odebrania pakietu startowego czy do zameldowania się w hotelu. Przed każdym z etapów, aby wejść na miejsce startu każdy zawodnik miał zmierzoną temperaturę, następnie ustawialiśmy się według klasyfikacji generalnej w specjalnie wyznaczonych strefach, aby zawodnicy zachowali między sobą bezpieczną odległość. Maseczki można było zdjąć dopiero 30 sekund przed startem.
Warto również wspomnieć o świetnym pomyśle organizatorów na śmiecenie na trasie. Do pakietów startowych dodany był czarny marker, którym każdy z zawodników miał obowiązek podpisać swój żel numerem startowym. Przed każdym z etapów sędziowie sprawdzali wyrywkowo, czy zawodnik sprostał zadaniu. Taka mała rzecz rozwiązała problem śmieci przy trasie, ten pomysł można by było wdrożyć na największych maratonach w kraju, do czego bardzo zachęcam organizatorów.
Podsumowując, jestem zadowolony z tego startu, wszystkie cele na wyścig udało się zrealizować, dodatkowo zdobyłem cenne doświadczenie startując i przypatrując się najlepszym zawodnikom świata. Dziękuje Tacie, który pomagał mi przy trasie wyścigu i motywował do walki oraz trenerowi za dobre przygotowanie. Aktualnie liczę, że sezon w Polsce powoli się rozkręci i będziemy mogli stanąć po Świętach w bezpiecznych warunkach na starcie.
COMMENTS