Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Tegoroczny sezon przełajowy był dla mnie czymś nowym, chciałam znaleźć nowe bodźce treningowe, rozwinąć się trochę pod kątem technicznym i przede wszystkim dać odpocząć głowie, od – wymagającego dla mnie – sezonu szosowego. Przełaje dla mnie są nowym początkiem – bardzo pomogły mi w młodym wieku uwierzyć w siebie i kończyć wyścigi… ale te szosowe. Dzięki nim nauczyłam się po prostu jeździć na rowerze.
Wraz z początkiem października chciałam zobaczyć w jakim stoję miejscu porównując się z dziewczynami z innych odmian kolarstwa i choć początki pod kątem czysto wynikowym nie były zbyt optymistyczne, to taplanie się w błocie i bieganie z rowerem na ramieniu sprawiało mi ogromną radość. Zdecydowałam więc, że przygotuję się do Mistrzostw Polski w tej konkurencji.
Wszystko w moim planie treningowym było jednak podporządkowane pod sezon szosowy – we Włoszakowicach miałam się jedynie sprawdzić, tak więc od początku grudnia zaczęłam stopniowe przygotowania, które w połączeniu ze studiami dały mi mocno w kość. O trasie Mistrzostw Polski słyszałam tylko jedno – szybko i mało technicznie – i nie ukrywam, to trochę studziło moje zapały na dobry wynik.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy w piątek, podczas mojego pierwszego kontaktu z rundą, teoretycznie „zapoznawczego” nie mogłam złapać głębszego oddechu, a nogi boleśnie dawały o sobie znać. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że podczas mojego wyścigu ponad 1/3 rundy będę musiała po prostu przebiec z rowerem, co wtedy wydawało się być wręcz nierealne do wykonania.
Gęsta mżawka w sobotę zamieniła całą trasę w jedno wielkie bagno, jeszcze nigdy nie miałam „przyjemności’ jechać w takich warunkach i szczerze mówiąc nie wiem czy chce to powtórzyć ;) Najgorszym problemem podczas sobotniego objazdu nie okazał się jednak wcześniej wspomniany bieg, a trasa zmieniająca się praktycznie co rundę – nie mogłam mieć opracowanego jednego toru jazdy – decyzję gdzie poprowadzić rower musiałam podejmować w ułamku sekundy, a zdradliwe kałuże nie ułatwiały mi tego zadania.
Plan na niedzielę był bardzo prosty – walka w orliczkach o jak najlepszy wynik. O ile swojej dyspozycji byłam pewna, to niestety (albo stety jak tak teraz o tym myślę;)) dyspozycja moich rywalek nie była znana, bo nie ścigałam się z nimi prawie dwa miesiące. Można sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy po 1/3 rundy okazało się że owszem – mogę walczyć o medal – ale w elicie;)
Co ostatecznie zadecydowało o tym, że byłam na czwartym miejscu w starszej kategorii? Moje błędy techniczne na zdradliwym błocie, brakło też trochę szczęścia, może zapasowego roweru, no i oczywiście byłam słabsza od innych dziewczyn przede wszystkim:).
Czy jestem zadowolona? Oczywiście, miło widzieć, jak moja ciężka praca oraz osób ze mną pracujących nie idzie na marne. Następne na celowniku znalazły się Mistrzostwa Świata w belgijskim Oostende. Nasza podróż z powodu mojego nierozstrzygającego testu i przymusowego powrotu do Polski, w momencie kiedy prawie byliśmy na miejscu, trwała ponad 42h, ale mimo to na trasę ruszyłam zmotywowana i pełna optymizmu, bo naprawdę mi się spodobała.
Na samym starcie dałam z siebie wszystko i mam nadzieję, że takie doświadczenie kiedyś zaprocentuje. To nie tak, że nasza Reprezentacja pojechała tam na wycieczkę. Każdy starał się w 1000001%, a żeby w jakikolwiek sposób nadgonić inne kraje – najpierw musimy pokornie dostać za swoje ;) Negatywne komentarze tylko studzą nasz zapał – zaufajcie mi, czujemy się wystarczająco postawieni do pionu, ale oczywiście rozumiem Waszą frustrację.
Dziękuję wszystkim, którzy ogarniali zarówno mój sprzęt, jak i mnie! Gdybym jechała tak jak przygotowany był mój rower, to pewnie nawet zostałabym mistrzynią świata! ;)
COMMENTS