Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Nie chcę na początku rozmowy zaczynać od wypominania Ci pierwszych cyfr numeru PESEL, ale od ilu lat się już ścigasz?
– Lata lecą, wszystko zaczęło się na studiach. W ramach WF-u na naszej Politechnice Śląskiej była sekcja MTB. Tam poznałem takie osobistości jak Paweł Wiendlocha czy Paweł Urbańczyk. Wspólna pasja, wyjazdy w góry i na wyścigi, ale też bogate życie studenckie. Wszyscy, którzy się wtedy „zarazili” rowerem do dzisiaj się nie wyleczyli, a ich życie w ten lub inny sposób kręci się wokół rowerów. Równolegle trafiłem do Grupy Kolarskiej Gliwice, którą zarządzał trener Andrzej Nowak. Jak głosi słynna polska myśl szkoleniowa, wiedzieliśmy, że przetrwają tylko najsilniejsi. Przetrwałem, więc chyba jednak się do kolarstwa nadawałem. Ścigam się 17 lat. Sezon 2020 będzie moim czternastym w grupie zawodowej.
Pytanie w sumie nadaje się na zamknięcie rozmowy, ale niech padnie teraz. Wyobrażasz sobie życie bez ścigania? Jak długo planujesz robić to profesjonalnie? Cały czas jesteś w ścisłej krajowej czołówce… Czujesz że nadchodzi kolejne pokolenie kolarzy?
– Zapewne życie bez ścigania na rowerze jest możliwe. Jest dużo innych ciekawych sportów do wyboru. Ja na przykład mógłbym też zostać surferem… A tak poważnie, lubię aktywność fizyczną i bycie blisko natury. Bez tych dwóch rzeczy ciężko mi wyobrazić sobie życie. Jak długo jeszcze? To bardzo trudne pytanie. Tak długo jak pozwoli mi na to zdrowie i tak długo jak będę miał motywację oraz będę czerpał z tego przyjemność. Póki co uwielbiam to robić i czuję się bardzo dobrze fizycznie, mimo peselu, który mi wypomniałeś na początku rozmowy ? Jasne, że musi następować zmiana pokoleń. Dla mnie kolejnym „pokoleniem” są już zawodnicy tacy jak Krzysiek Łukasik, Karol Rożek czy Kuba Zamroźniak, a przecież u progu są już jeszcze kolejni – jak Łukasz Helizanowicz czy Piotr Kryński. Z przyjemnością obserwuję jak się rozwijają, chociaż niestety nie mają lekko w naszym sporcie. Na pewno im wszystkim kibicuję.
Na zmianę trochę był rower górski, szosa, znowu rower górski. Wiele osób zapamiętało też Twoją deklarację z 2012 roku. To iIu kolarzy płakało przez Ciebie?
– Na pewno wielu się przeze mnie śmiało ? Ten kto mnie zna wie, że nie traktuję wszystkiego zbyt serio. Rower to zabawa i pozytywne emocje, bez względu na to czy stajesz na starcie w pierwszym czy w ostatnim sektorze. Chętnie bym o tym przypomniał niektórym.
– To prawda, że ścigałem się zarówno na góralu, jak i na szosie, a także dwa sezony w przełajach. Zawsze śmieję się, że na rynku pracy trzeba być elastycznym, więc ja jako kolarz musiałem odnaleźć się raz tu, raz tu. W sumie po części dzięki tej elastyczności miałem okazję kontynuować karierę sportową przez tyle lat i bez przerw. Ściganie na szosie i na MTB to całkiem inna bajka, ale każda z nich mi pasuje. Ciężko byłoby mi wskazać którą z tych ścieżek wolę. Jestem bardzo zadowolony z miejsca, w którym się obecnie znajduję – jazda na góralu daje mi ogrom satysfakcji, lubię jeździć po górach, ścigać się w maratonach i zawsze czekam na kolejne przygody, które jeszcze zaskoczą mnie w mojej ekipie. Ale lubię też wracać myślami do lat na szosie. To były dla mnie zupełnie inne czasy, inne emocje i inni ludzie.
Podświadomie sprowadziłeś MTB do maratonów? Nie wymieniłeś żadnej z innych odmian “XC” – czy to cross country czy etapówek. Właśnie w maratonach najlepiej się odnajdujesz?
– Specjalizuję się w maratonach, więc dla mnie MTB to rzeczywiście przede wszystkim maraton. Chociaż gdybym miał wskazać formułę wyścigu, którą najbardziej lubię, to wskazałbym na etapówki. Są najbardziej przygodowe: każdego dnia dzieje się coś innego, tu stracisz, ale tam zyskasz, trzeba kombinować. To mi się podoba. Cross-country też pojadę i też się pościgam, ale nie jest to moja specjalność.
W cross country jest dość jasne, które zawody są z kategorii tych najważniejszych. Ty masz na koncie niezliczoną liczbę zwycięstw – przede wszystkim we wspomnianych maratonach. Któreś z nich ma dla Ciebie szczególną wartość, pamiętasz któreś z nich jakby to było dziś?
– Oczywiście dla nas – specjalistów od maratonu – też są wyścigi, na których się z różnych względów bardziej skupiamy. W przypadku maratonów, w których startujemy całą ekipą, nie liczy się dla mnie czy wygram – liczy się wynik drużyny. I jasnym jest, że zwycięstwa są bardzo ważne, bo są efektem mojej pracy. Jednak osobiście bardziej skupiam się na emocjach, jakie towarzyszą wyścigom i to one pozostają mi w głowie na długo, niezależnie od tego czy rywalizacja zakończyła się sukcesem.
– Jeśli miałbym wskazać wyścig, który wyjątkowo zapadł mi w pamięć, wskazałbym mistrzostwa Polski w XC w Gielniowie. Wprawdzie nie było to moje zwycięstwo, ale mogę powiedzieć, że cały wyścig był moim sukcesem. Po defekcie przebiegłem prawie pół rundy, wymieniłem koło i na ostatnim okrążeniu udało mi się wskoczyć na trzecie miejsce. Myślę, że kibice mieli fajne widowisko, a i przesłanie wyszło takie, że nigdy nie można się poddawać.
Wygrywając jednocześnie kolekcjonujesz niezliczoną ilość trofeów sportowych – większość to pewnie plastikowe pucharki. Masz jakąś półkę chwały w domu, gdzie trzymasz te kilka szczególnych?
– Rzeczywiście po paru latach ścigania wszystkich pucharów nie sposób pomieścić. Z tych „plastikowych” kolekcjonuję same plakietki z nazwami wyścigów, datą i miejscem, które zająłem i planuję umieścić je na tablicy, która zawiśnie w domu. Ze statuetek zostawiam sobie te, które są oryginalne i ładne wizualnie. Mam ich kilkanaście i stoją na honorowych miejscach. Tutaj na pochwałę na pewno zasługują organizatorzy poszczególnych edycji Pucharu Strefy MTB – z Sudetów przywiozłem właśnie najciekawsze trofea! Z ciekawostek mam również okolicznościowy kafelek z podobizną Marka Galińskiego wywalczony właśnie podczas MP CX w Gielniowie. Podczas remontu łazienki został wmurowany w ścianę i przypomina mi każdego dnia: „Just do your job…”
Z jednej strony “Just do your job…” czyli robić swoje, nie poddawać się, jak chociażby podczas MP XCO w Gielniowie, a z drugiej strony podkreślasz, że kolarstwo to dla Ciebie przede wszystkim ogromna frajda. Jak znajdujesz równowagę między jednym a drugim?
– Jestem zdania, że tylko jeżeli robi się coś z „luźną” głową, to może to przynieść dobre rezultaty. Narzucanie sobie nadmiernej presji to częsty problem u zawodników i zniszczyło niejedną karierę sportową. Przykładów można by przytoczyć wiele. To, że kolarstwo sprawia mi frajdę, nie oznacza, że podchodzę do niego zupełnie niepoważnie. Daję z siebie wszystko na treningach i na wyścigach, większość mojego życia kręci się wokół roweru, ale znajduję w tym przyjemność. Potrafię się zdystansować do sportu, spędzić czas z rodziną i znajomymi albo ogarniając życie poza rowerowe. I to chyba klucz do tego, że przez tyle lat się nie wypaliłem.
W tym roku zostałeś ojcem – gratulacje!. Jak bardzo pojawienie się Juliana wpłynęło na Twój dzień, treningi, dyspozycję?
– Dziękuję! Sporo się zmieniło, ale ja lubię zmiany. W sumie chyba trudniej było wcześniej połączyć treningi ze studiami niż teraz z byciem ojcem. Julian wszedł już w porządek dnia. Rano ćwiczymy razem stabilizację na macie, potem jemy razem moje owsiane placuszki śniadaniowe. Zawsze czeka na mnie, który wracam z treningu i to chyba największa nagroda za ciężką pracę. Trzeba trochę wcześniej chodzić spać, żeby wcześniej wstawać. Julek był już na nie jednym wyścigu, obsługiwał bufet mając miesiąc. Fajnie mieć takiego kibica, który sprawia, że jeszcze bardziej mi się chce.
Chciałbyś żeby został kolarzem tak jak jego tata?
– Jeśli mój syn będzie chciał jeździć na rowerze, to na pewno będę go w tym wspierał. Jednak przede wszystkim będę mu powtarzał, że może być kim zechce. Może też zostać surferem albo leśnikiem albo kosmonautą, czy co tylko wymyśli.
Ekipa JBG-2 CryoSpace to bardzo liczna drużyna, spędzacie ze sobą dużo czasu. Łączą Was bardziej relacje “zawodowe” czy raczej koleżeńskie, a może wręcz zawiązały się jakieś przyjaźnie?
– Relacje w ekipie są bardzo ważne, bo ciężko mówić o drużynie jeśli nie ma porozumienia między zawodnikami. Każdy z nas jest indywidualistą, co często cechuje kolarzy górskich, ale potrafimy też dogadać się między sobą, a to owocuje podczas wyścigów, które trzeba pojechać drużynowo. Masz rację, że spędzamy ze sobą sporo czasu podczas wyjazdów i to sprzyja nawiązywaniu relacji koleżeńskich. Mamy też swoją „bazę” – Hotel Podium w Wiśle i często spotykamy się tam, żeby wspólnie potrenować, a później przesiadujemy przy kawie i wymieniamy kolarskie plotki ?
Kiedyś jak rozmawiałem z Adrianem to sugerował, że każdy z drużynie ma jakąś konkretną funkcję. Jaka jest Twoja?
– Pod kątem sportowym jestem oczywiście najmocniej nastawiony na maratony – moja rola zmienia się zależnie od wyścigu. Czasem mam okazję by jechać „na siebie”, innym razem pomagam chłopakom. Poza tym, jako najstarszy z zawodników, muszę się czasem zająć mentalnym przygotowaniem kolegów – popracować nad ich motywacją albo udzielić reprymendy. Czasami po prostu trzeba kogoś „ustawić”.
Praktycznie w każdej rozmowie przewija się teraz temat psychologii w sporcie. Pokusiłbyś się o stwierdzenie, że jesteś trochę jakby mentorem dla drużyny? Wszelkiego rodzaju tego typu rozmowy to też duża odpowiedzialność, bo przecież nie chodzi tylko o poklepanie po plecach i stwierdzenie “będzie dobrze” albo “weź nie jęcz, tylko do roboty”…
– Rola mentora to z pewnością za dużo powiedziane. Chłopakom w mojej ekipie zwykle motywacji nie brakuje, wszyscy bardzo chcą się rozwijać i potrafią ciężko pracować. Zresztą w Polsce MTB uprawiają chyba tylko najwytrwalsi z wytrwałych ? Staram się obiektywnie obserwować kolegów i w razie czego coś podpowiedzieć.
Mówi się o takiej jakby niepisanej rywalizacji między czerwonym pociągiem JBG-2 CryoSpace a ekipą CST 7R. Jak to wygląda w rzeczywistości?
– Jesteśmy dwoma najmocniejszymi w Polsce drużynami specjalizującymi się w maratonach, więc siłą rzeczy jest między nami rywalizacja. Darek Batek, Karol Rożek i spółka zawsze chętnie dowalą nam na trasach. Ale poza wyścigami jesteśmy kolegami. Na starcie najczęściej stoimy razem i żartujemy, żeby chwilę później walczyć ze sobą do upadłego. Tak jest oczywiście na krajowym podwórku, bo podczas zagranicznych startów potrafimy sobie pomagać. Bardzo się cieszę, że ekipa CST 7R rozwija się z roku na rok, bo po pierwsze – mamy się z kim ścigać, a po drugie – im więcej takich projektów, tym lepiej dla naszej dyscypliny.
Na wstępie przypomniałeś, że ścigasz się już 17 lat. To tak długi okres, że pewnie w tym czasie jeździłeś na większości, jak nie wszystkich możliwych markach rowerów. Jakie zmiany w sprzęcie na przestrzeni tylu lat doceniasz najbardziej, a które były dla Ciebie sporym rozczarowaniem?
– Rzeczywiście dane mi było jeździć na wielu rowerach. Co ciekawe, trzymam w domu oryginalnie zachowaną replikę roweru, na którym jeździłem zaczynając swoją przygodę z kolarstwem – był to Mongoose na ramie ze stali Cr-Mo i osprzęcie Shimano STX RC. Kupiłem go jakiś czas temu na aukcji i trzymam go praktycznie w nienaruszonym stanie. Jak na niego wsiadam to ciężko wyobrazić mi sobie w jaki sposób kiedyś jeździłem na tym po górach… a jeździłem, i to ile! Kierownica 46 cm zakończona rogami, opony 26 cali, o szerokości 1,8 – kiedyś pompowane „na kamień”, żeby ich nie dobić. A teraz? Wsiadam na fulla na dużych kołach, z hamulcami tarczowymi, z idealnie wyregulowanym zawieszeniem, opuszczam sztycę i lecę…
Szosa jest pod względem zmian dużo bardziej konserwatywna. Myślę, że na rowerze szosowym z ’98 roku można by wygrać zawody, podczas gdy góral sprzed 20 lat to kompletnie inna bajka. Jak pamiętam, pierwszym takim przełomem w przypadku roweru MTB było założenie szerszych opon, a później szerszej kierownicy. Okazywało się, że rower mimo, że jest trochę cięższy, to jedzie szybciej. Wow! Potem odkryciem były opony bezdętkowe. Teraz trenuję na oponach 2,35” z miękką mieszanką gumy, podczas gdy kiedyś opony były naprawdę twarde i nie trzymały się dobrze. Oczywistym przełomem było wprowadzenie kół 29”, hamulców tarczowych, tylnej amortyzacji czy napędów jednoblatowych. Ale dla mnie takim skarbem obecnych czasów jest też nasza sztyca opuszczana JBG2-DPS. I nie mówię tego przez „poprawność polityczną”. To naprawdę coś, co znacząco wpływa na jazdę na góralu i na pewno sam kupiłbym ją, gdyby nie była moim wyposażeniem klubowym. Ogólnie uwielbiam mój obecny rower, ale jest jedna rzecz, za którą tęsknię ze „starych” czasów: nawet najnowocześniejsze amortyzatory nie pracują tak płynnie jak Bombery sprzed 20 lat! Czekam aż ktoś ponownie zrobi taki amortyzator.
Jeśli chodzi o nietrafione wynalazki na przestrzeni lat to dobrze pamiętam pierwsze przerzutki SRAMa, które łamały się zanim wjechało się w teren. Na wyróżnienie zasługują też pierwsze manetki grip shift, które przestawały działać przy choćby odrobinie błota, ale i tak każdy chciał je mieć, bo były po prostu modne!
Mam jednak jedną konkluzję. Mimo, że jeżdżę teraz na świetnym fullu, to tak naprawdę moja radość czerpana z jazdy zawsze była taka sama. Uważam, że nie zależy ona od sprzętu, chodzi po prostu o pokonywanie kolejnych tras i zdobywanie nowych umiejętności.
Nie przeciągając już dłużej tej rozmowy życzę Ci kolejnych kolarskich sukcesów, a na koniec nasz szybki kwestionariusz:
- Obecny rower startowy: Giant Anthem Pro
- Ulubione zawody: Costa Blanca Bike Race
- Ulubiona trasa zawodów: wciąż szukam :)
- Ulubiona konfiguracja napędu w rowerze: 1×12
- Trasy techniczne czy kondycyjne: epickie
- Optymalna pogoda do startu: gorąco, gorąco
- Po przekroczeniu mety jem / piję: puszkę coli i kanapkę ze śniadania
- Ulubiony posiłek przedstartowy: kawa, bez kawy nie jadę!
- W kolarstwie lubię najbardziej: przebywanie blisko natury i możliwość poznawania świetnych ludzi
- W kolarstwie nie lubię: nadmiernej spiny i zbyt słodkiego izotonika
- Zawody kolarskie w których chciałbym wystartować: Sella Ronda Hero (jeszcze raz)
- Zawody kolarskie w których chciałbym kibicować: Ronde van Vlaanderen oraz przełaj w Koksijde
- Najbliższy start: Costa Blanca Bike Race
- Ostatnio przeczytałem: „Pucio uczy się mówić” :) poza tym kolejną część „Chyłki” Remigiusza Mroza
- Ostatnio obejrzałem: Frontier na Netflix
- Ostatnio słuchałem: wpadł mi w ucho Tom Walker
COMMENTS