Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!
REKLAMA
Jak to się zaczęło? Kilka lat temu, podczas maratonu w Bieszczadach w Komańczy złamałem rękę. Sprawa była dość poważna, operacja następnego dnia w szpitalu w Krośnie, kilka gwoździ stabilizujących w nadgarstku i gips na resztę sezonu wykluczyły mnie z rywalizacji. Kiedy jesienią dostałem skierowanie na rehabilitację, postanowiłem odbić sobie stracone wyścigi i dokądś wyjechać. Forma nie ucierpiała, ponieważ mimo gipsu, wciąż trenowałem ale technika leżała odłogiem. Nie wiem dlaczego wybór padł na Bieszczady. Biłem się wtedy z myślami gdzie mam jeździć, ponieważ na terenie Parku Narodowego obowiązuje zakaz. Postanowiłem wzdłuż granicy Bieszczadzkiego Parku Narodowego wdrapać się na szczyt graniczący ze Słowacją a dalej: co ma być to będzie. Na górze widok jedynie lasów i szczytów, morze błękitnego nieba po każdej stronie i odkryta połonina, przecięta wąskim, technicznym singlem. Utopiłem się tego dnia w bezkresnym raju MTB. Powoli zapadał już zmrok a na szczycie Okrąglika grupa Słowaków rozkładała namioty do spania. Zapytałem o kierunek na Smerek, pokazali ręką i zaczęli się śmiać. My nocowaliśmy w Wetlinie i wtedy jeszcze nie wiedziałem, że do domu mam naprawdę daleko. Po kilku kilometrach rozpoczął się zjazd do Cisnej. Światło księżyca oświetlało ścieżkę i las, za każdym drzewem czaił się jakiś zwierzak a ja tylko czekałem aż na środku drogi stanie niedźwiedź a ja wpadnę prosto w jego paszczę. Po długiej jeździe dojechałem do schroniska, na szczęście obyło się bez konsumpcji mojej osoby, jednak do dziś na samą myśl o byciu tam na szczytach samemu z rowerem w środku nocy, jeży mi się włos na głowie. Jest jednak coś magicznego w tym miejscu, że tak przyciąga. Kiedy dowiedziałem się, że w tym roku w Cisnej będą Cyklokarpaty, rzuciłem wszystko, dosłownie i wyjechałem w Bieszczady.
Podróż
Sam przyjazd tutaj był sporym wyzwaniem, ponieważ ruszyć z Warszawy mogliśmy dopiero w piątkowe popołudnie. Postanowiliśmy noc przespać w Rzeszowie i rano pojechać dalej. Około 9 meldujemy się pod Siekierezadą. Upał zapowiadał się nie mniejszy niż w całej Polsce. Doskonale, nareszcie się opalę!
Wyścig!
Przy wyścigach ok. 4 godzinnych nie liczę na bufety, nie mam własnej obstawy technicznej. Zabieram ze sobą 1,5 litrowy bukłak na plecy, do tego 0,6 bidon w ramę i dolewam do bidonu przy każdej okazji. Do tego komplet sprawdzonych żeli, przez pół wyścigu zwykłe, druga połowa na kofeinowych. Pierwszy podjazd to dość łagodna droga szutrowa przez 12 kilometrów. W sam raz żeby zmylić wszystkich w kwestii trudności trasy. Następnie mamy bardzo strome podejście, którego drugą część pokonujemy już w siodle. Jest naprawdę stromo. Na szczycie zaczyna się singiel i ciągła jazda w górę i w dół. Po obu stronach nieziemskie widoki, jedziemy szlakiem granicznym który ma krótkie, ale bardzo sztywne zjazdy i podjazdy z licznymi kamieniami. Ścieżka jest wąska i łatwo zawadzić korbą przy pokonywaniu zakrętów. Jeden z kamieni spod przedniego koła łamie wózek w mojej przerzutce. Biegi przestają działać i trzeba jechać bardzo ostrożnie. Kluczem w tej konkurencji jest równa jazda, bez szarpania, więc wiem że sobie poradzę, byle sprzęt wytrzymał. Powoli odrabiam straty spowodowane defektem, doganiam Larego Zębatkę, który walczy z przebitą oponą. Na podjeździe mijam Tomka Leśniaka i od 40 kilometra jadę jako pierwszy. Zjazdy zaczynają wychodzić coraz lepiej, zaczynam czuć rower w tych warunkach. Nie mogę się doczekać aż znów znajdę się na grani, ten widok mnie elektryzuje. Nie ma jednak czasu na podziwianie widoków, pozostaje jeszcze ok. 30 minutowy zjazd do mety. Miejscami jest naprawdę stromo, jednak mój rower dopiero w tak wymagających warunkach pokazuje na co naprawdę go stać. Wyniki z segmentów na Stravie mówią jasno: na Yeti nie ma mocnych. Dojeżdżam do mety z kilkuminutową przewagą nad drugim tego dnia Tomkiem Leśniakiem. To był doskonały sprawdzian przed moją docelową imprezą w tym sezonie, czyli wyścigiem etapowym w Rumunii Carpathian MTB Epic. Spodziewam się tam podobnych warunków, z tą różnicą że będą to cztery takie wyścigi dzień po dniu :)
Jakie wrażenia?
Cyklokarpaty to w mojej opinii najbardziej profesjonalny organizator wyścigów w Polsce. Oferta jaką dostarcza swoim klientom Grzegorz Prucnal jest INNA od pozostałych graczy. Nie wiem czy jest to miejsce na opisywanie wszystkich rzeczy, bo różnice zobaczycie uczestnicząc w wybranej edycji, ale o kilku sprawach trzeba wspomnieć. Organizator sam, na rowerze elektrycznym objeżdża trasę, nagrywając wideo. Co mi to dało? Byłem perfekcyjnie gotowy na rozłożenie sił i zaplanowanie bufetów. Całą trasę miałem w głowie przez każdą minutę wyścigu. Jak dla mnie, na trasie mogło nie być oznaczenia.
Zdjęcia są kapitalne, zaczynają się pojawiać, sami zobaczycie. Dobór cateringu i bardzo bogatego menu dla uczestników to jest naprawdę sztos. Trasy i ich trudność akurat na Cyklokarpatach to prawdziwy rarytas. Kilkanaście dni wcześniej byłem w Jeleniej Górze, rok temu startowałem na trasie Mistrzostw Polski w Wiśle. Po tym czego uczę się na podkarpackim cyklu, nie przeżywam zaskoczenia na trasach w Polsce. Macie naprawdę fantastyczny cykl w swoim regionie!
Opinii po tym maratonie wśród uczestników pojawiło się sporo i są skrajnie spolaryzowane. Kochają albo nienawidzą. Zdaję sobie całkowicie sprawę, że tak wyczerpujący wyścig bardzo często sam w sobie jest katalizatorem ekspresji w wypowiedziach zawodników. Wyobraźmy sobie sytuację, że ktoś źle rozplanował nawodnienie, nie sprawdził dokładnie lokalizacji bufetów, upał jest straszny, to naprawdę sytuacja nie do pozazdroszczenia.
Jest jednak coś jeszcze, coś trudnego do określenia. Tutaj jest inaczej niż na większości dużych, masowych imprez w Polsce. Chyba to kwestia tego, że każdy wyścig powstaje przede wszystkim z pasji. Nie po pierwsze kasa, nie po pierwsze fejm, nie ilość odsłon, to wszystko i tak jest, ale jest skutkiem nie celem. I ja to kupuję!
Nie byłoby mnie tutaj gdyby nie mój „factory team” Serwis Bajka. To oni zbudowali mój fantastyczny rower i ogromnie Wam dziękuję za wsparcie.
Niezmiennie za napęd mojego sprzętu dba Marcin z Hellmost – twój trening moja pasja, dziękuję za kompleksowe przygotowanie do tak wymagających wyścigów.
COMMENTS