Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Weekend 11-12 maja na Dolnym Śląsku obfitował w opcje. Z jednej strony w Wałbrzychu Górale na Start – renomowany, techniczny wyścig z kalendarza UCI, z drugiej masowy Bike Maraton w Polanicy-Zdroju. Walcząc w generalce na dystansie giga zdecydowałem się na ten drugi kierunek. No i trochę żałuję. Mało która lokalizacja ma taką tradycję w MTB – ta seria zawitała już tu osiemnaście razy.
W drodze na zawody nie mogę wyjść z zachwytu dla prostego i korzystnego dla startujących na giga przesuniętego o godzinę startu. Niby śpimy krócej, bo musimy wcześniej wstać, ale dużo mniej czasu tracimy na parkowanie i ustawianie się w sektorach startowych. 9:55 bez ścisku wjeżdżam na swoje miejsce, 10:00 ruszamy. Półgodzinny pierwszy podjazd nie jest dla mnie łatwy. Powinienem był lepiej słuchać się wykresów w aplikacjach, które pokazują kondycję i zmęczenie. To pierwsze było nawet niezłe, to drugie za duże. Tętno względnie niskie, przed dokręcaniem powstrzymuje ból w łydkach i udach. Dokręcam ile mogę, dociskam choć przyjemnie nie jest. Trzeba się przełamać, przyjechałem wykręcić wynik w klasyfikacji generalnej, więc doczłapanie się do mety na rozluźnieniu nikomu nic nie da. Wóz albo przewóz.
Gdy się rozpłaszcza i pierwszy raz opuszczamy twarde autostradowe równo ubite szutry, dostrzegam kolejny błąd w przygotowaniu – za dużo ciśnienia, nie tylko w mięśniach, ale i w kołach. Szybki pit stop przed kolejnym już wyboistym podjazdem i w ułamku sekund redukuję ciśnienie z przodu i z tyłu w oponach. Ból w nogach powoli udaje się zneutralizować, organizm się przyzwyczaja i biorę się za gonitwę. A ta prowadzi nadal głównie po szutrach. Na poprzednich edycjach trasa w Polanicy bywała dużo mocniej przeplatana technicznymi fragmentami – po raz kolejny omijamy „Piekielną Górę”, ale zapewne bliskość zawodów XC i prognozy pogody skłoniły organizatora do pominięcia wielu smaczków. W efekcie mamy „pierwszy górski” Bike Maraton, ale na pierwszy techniczny jeszcze musimy poczekać. Z punktu widzenia przyciągania nowych osób do startów, ma to sens. Na złączeniu Giga w stawkę Mega doceniam za to planowanie – wjeżdżamy w stawkę o bardzo podobnym tempie. Razem kręcimy drugą rundę, a ja czując przypływ energii i mając jeszcze zapasy picia w bidonach już nawet nie zatrzymuję się na bufetach. Wyczekuję końcówki trasy, która tutaj zawsze jest ciekawa.
Ostatnie 7 kilometrów to lawirowanie wokół przeszkód ruchomych i nieruchomych. Maratonowe strzałki prowadzą typowymi szlakami pieszymi, więc jest technicznie, ale wybór toru jazdy nie ogranicza się do jednej linii, więc nie zabijając siebie nawzajem, zjeżdżamy do mety razem – giga, mega i classic.
Na mecie czuję, że na następnym wyścigu będzie lepiej, o ile uda się odpocząć i zregenerować. Bike Maraton w Jeleniej Górze za trzy tygodnie może już nie być taki lekki i wybaczający jak kurortowa Polanica.
COMMENTS