Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Gdybym miał określić swoje relacje z kolarstwem przełajowym używając dostępnych na Facebooku statusów, prawdopodobnie zaznaczyłbym opcję „To skomplikowane”. Trasy w porównaniu z MTB są płaskie jak stół, a ja na płaskim jestem najzwyczajniej słaby. Rowery, na których się ścigamy, pomimo szeregu zalet, wciąż są w pewnym sensie celowym utrudnianiem sobie życia – nie to żebym nie lubił na nich jeździć, ale jednak co MTB, to MTB… W dodatku, o zgrozo, elementarną częścią dyscypliny są sekcje wymagające pokonania ich na nogach, a przecież nie o to w tym całym kolarstwie chodzi, żeby biegać ze swoim rowerem na plecach – to tak jakby na zawodach konnych, jeździec musiał nosić swojego rumaka. Masakra, co nie? Ale nie to jest najgorsze – najgorsza jest pogoda. Nie cierpię marznąć, za to uwielbiam ciepło i słońce. Przełaje nie do końca spełniają te uwarunkowania… Temperatura w okolicach zera stopni i deszcz? Nic specjalnego. No to może w takim razie -18° C? Bywało i tak. I właśnie w takich momentach, kiedy musiałem wyjść z auta na rozgrzewkę, lub próbując przebrać się po wyścigu w stanie bliskim hipotermii, niejednokrotnie zadawałem sobie pytanie – dlaczego do cholery ja to sobie robię??
Powiem Wam dlaczego – bo pomimo tych kilku mankamentów, wciąż coś nieodparcie mnie do nich przyciąga. Może dlatego, że w zimie mało jeżdżę na rowerze MTB, a przełaje to dobry pretekst żeby wjechać do lasu… Może dlatego, że lubię się ścigać, a to w zasadzie niemal jedyna taka opcja w zimie… A może dlatego, że przełaje to po prostu fajna zabawa.
Niezależnie od przyjętego wytłumaczenia, kolejny raz postanowiłem zaliczyć najważniejszą przełajową imprezę sezonu – Mistrzostwa Polski. Trochę przygotowań w grudniu, wyścig na przetarcie w Kurowie tydzień wcześniej (nawet udało się załapać do 5-tki w Elicie), no i proszę – tak oto w prosty sposób dotarliśmy do samych Mistrzostw, w tym roku rozgrywanych w Strzelcach Krajeńskich.
Na miejscu byliśmy w sobotę, dzień przed startem (z Tarnowa to prawie 700km), żeby na spokojnie móc zapoznać się z trasą. Rundy przełajowe z jakimi spotykałem się w Polsce często prezentowały skrajnie odmienne style. Od wyścigów po gruzie (serio), aż po trasy spokojnie mogące gościć lokalne zawody MTB. Ta w Strzelcach prezentuje jeszcze inny styl – daje namiastkę wyścigów rozgrywanych w Belgii , które kilka razy zdarzyło mi się oglądać na YouTubie. Szeroka na całej długości, po trawiastym podłożu rozjeżdżonym do czystego błota, z długą prostą po piachu, dwoma górkami do podbiegnięcia oraz masą zakrętów i nawrotów. Mimo że ściganie po takim terenie nie należy do moich najmocniejszych stron, to niesamowicie przypadła mi do gustu. To najbardziej przełajowa trasa ze wszystkich przełajowych tras po jakich miałem okazję jeździć ;)
Pogoda w dzień wyścigu też była czysto przełajowa – 5°C oraz padający przez cały dzień deszcz gwarantowały wczucie się w charakter dyscypliny. Zdecydowanie najbardziej podziwiam kibiców oraz osoby obsługujące boksy techniczne – ja przynajmniej na wyścigu byłem ciągle w ruchu, one nie miały tego luksusu.
Na starcie ustawiony zostałem gdzieś w dalszej części stawki, jednak dzięki kilku punktom zdobytym tydzień wcześniej przynajmniej nie byłem ostatni. W ciągu pierwszego okrążenia udało mi się przebić gdzieś w okolice 15 miejsca, by następnie po przejechaniu kilku następnych rund oraz wielokrotnej wymianie pozycji z moimi rywalami, znaleźć się ostatecznie na miejscu 12. Na przedostatnim okrążeniu zacząłem łapać naprawdę niezłe tempo, niestety zabawę przedwcześnie popsuli mi sędziowie, ściągając mnie w ramach „reguły 80%”. Szkoda bo miałem już całkiem niedaleko do kolegi z Cartusi jadącego przede mną i może na koniec byłby z tego jakiś ciekawy pojedynek ;) Cały wyścig udało mi się przejechać na jednym rowerze – w dodatku na gravelu od Superiora, który spisał się w tych błotnistych warunkach bardzo dobrze, pomimo napędu 2×11, którego trochę się obawiałem przez wspomniane wyżej błoto. Jak się jednak okazało, obawy były bezpodstawne.
Na koniec pozostało jeszcze tylko ogarnąć się po wyścigu (co nie jest dla mnie takie łatwe kiedy szczękam zębami z zimna) i tak oto tydzień po rozpoczęciu, zakończył się dla mnie kolejny sezon przełajowy – na 12-tym miejscu w Elicie oraz 6-tym wśród Młodzieżowców.
W zasadzie to nawet się cieszę, że nie muszę tego powtarzać przez najbliższe kilka(naście) miesięcy. Ale kiedy już upłyną wrócę, bo z przełajami łączy mnie miłość – dziwna i pokręcona, ale jednak.
COMMENTS