Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Mimo, że jesteś przede wszystkim kolarzem górskim, to dla mnie osobiście pierwsze skojarzenie z Twoją osobą to Twoje trialowe popisy. A jakie są Twoje pierwsze wspomnienie związane z rowerem, pierwszy start, pierwszy sukces?
Rower towarzyszy mi niemalże od zawsze, przez lata zmieniała się jedynie forma naszej relacji. W wieku kilku lat mnóstwo czasu spędzałem jeżdżąc na rowerach z dziadkiem i tatą, a odległość naszych wycieczek rosła powoli wraz z moim wiekiem. Pierwszy “start” zaliczyłem mając chyba jakieś 5 lat – były to lokalne zawody XCO, a ja zgubiłem się i przyjechałem przedostatni, wygrywając finisz z kolegą, który pobłądził razem ze mną ;)
Pomimo tego i paru innych epizodów, nie ciągnęło mnie specjalnie do współzawodnictwa na rowerze – przełom nastąpił, kiedy w wieku 10 lat wystartowałem w swoim pierwszym maratonie. Był to Nieporęt w 2007 roku, a ja wraz z kuzynem (rówieśnikiem) pojechałem na średni dystans liczący całe 46km. Zajęło nam to chyba koło 5 godzin, z wieloma przystankami po drodze (najlepsze były oczywiście bufety – wtedy mieli tam ogromny wybór ciastek, nie to co teraz) i na zawsze utrwaliło się w mojej pamięci.
Myślę, że to wtedy zaczęła się moja “właściwa” przygoda z rowerem. Przez następne lata z zapałem startowałem głównie w maratonach, wybierając średnie dystanse, kiedy tylko pozwalała na to trasa. Należy jednak pamiętać, że miałem wtedy 12-13 lat, więc był to dla mnie nie tyle wyścig, co wyzwanie i prawdziwa przygoda, tym bardziej, że najmłodsza kategoria wiekowa zawierała wszystkich do 18-go roku życia.
Było mnóstwo kryzysowych momentów – nie jeden raz siedziałem koło trasy i płakałem, bo do przejechania było jeszcze 20km, a ja miałem kompletnie dosyć, ale potem zawsze dojeżdżałem do mety i finalnie nigdy niczego nie żałowałem.
Może właśnie dzięki tym wszystkim momentom, myśl żeby zejść z trasy na wyścigu nigdy nie ma u mnie prawa głosu. Dopóki jestem w stanie siedzieć na rowerze i nie zdejmą mnie sędziowie jadę i koniec.
Wydarzeniem, które mocno wryło mi się w pamięć było moje pierwsze zwycięstwo w zawodach MTB – było to na Pucharze Smoka, a ja miałem wtedy 14 lat ;)
Twoje doświadczenia ze sportem to jednak nie tylko kolarstwo. Z tego co pamiętam, to pasjonujesz się wspinaczką. A pewnie jest tego więcej…
Może się to wydawać dziwne, ale pomimo tego, że rower towarzyszy mi w życiu najdłużej, przez spory okres czasu pozostawał w swoistym cieniu innych dyscyplin sportu. W wieku 12 lat, od zaproszenia na urodziny kolegi, zaczęła się moja przygoda z kartingiem halowym. To była ogromna miłość, rower nie miał z nią wtedy najmniejszych szans. Żyłem tym jak niczym innym i w ciągu pięciu lat spędziłem na torze mnóstwo godzin, z czego najmilej wspominam Halowe Kartingowe Mistrzostwa Świata, gdzie w 2012 roku udało mi się zająć 5 miejsce wśród “juniorów”.
Gdzieś po drodze do kartingu oraz kolarstwa dołączyła również wspinaczka sportowa. Zawsze lubiłem łazić po drzewach, więc tata wysłał mnie na zajęcia sekcji Pałacu Młodzieży. Z mojego pierwszego kontaktu ze ścianą zapamiętałem głównie myśl, która towarzyszyła mi przez całą powrotną drogę do domu – “Nie ma opcji, w życiu tu nie wrócę”. Niedawno minęło 8 lat od tego momentu. W odróżnieniu od gokartów, w których szło mi całkiem nieźle, we wspinaczce nigdy nie osiągnąłem jakiegoś wartego odnotowania rezultatu, może poza brązowym medalem Mistrzostw Polski Juniorów na czas, dla uczciwości należy jednak nadmienić, że było to jednocześnie miejsce ostatnie ;)
Przyszedł jednak moment, w którym postanowiłem, że zamiast robić trzy rzeczy nieźle, chciałbym robić jedną rzecz najlepiej jak umiem. Ostatecznie wygrał rower, no i proszę – jestem tu gdzie jestem ;)
Mimo, że ciężko znaleźć trzy inne tak skrajnie różne dyscypliny, ich połączenie wzbogaciło mnie o wiele cennych umiejętności. O ile korzyści płynące ze wspinania mogą wydawać się oczywiste (duży wpływ na ogólną sprawność fizyczną), to równie dużo skorzystałem na kartingu. Dlaczego? Już tłumaczę. Mimo, że teraz to uwielbiam, w wieku kilkunastu lat wprost nie znosiłem ścigania w formule XCO. Pomijam już fakt, że po wyścigu trwającym 25 minut, godzinę zajmowało mi dojście do siebie. Największy problem sprawiały mi nerwy. Na dzień przed zawodami nie mogłem znieść psychicznie perspektywy startu i głównie z tego brała się moja niechęć do XCO. Teraz nawet dla mnie brzmi to śmiesznie, ale słowo daję, tak było. Wydaje mi się, że właśnie dzięki tym setkom godzin ścigania na gokartach oswoiłem się z przedstartowym napięciem i dzisiaj stojąc na starcie Pucharu Świata nie czuję nic poza przyjemnym przypływem adrenaliny. Wniosek? Warto robić różne rzeczy, nawet jeśli pozornie nie mają ze sobą wiele wspólnego.
Kolarstwo górskie, karting, wspinaczka. Żadne z nich jednak nie obejmuje trialowych sztuczek, które prezentujesz na swoich filmach. To też raczej nie jest element treningu do XCO. Skąd więc takie umiejętności?
Rower towarzyszy mi przez całe życie, jednak przez ogromną większość tego czasu kojarzył mi się po prostu z jeżdżeniem. Szybciej, wolniej, pod górę, z góry, tak czy inaczej ogólnie sprowadzało się to do dwóch kół toczących się po podłożu. Oczywiście gdy miałem 6 lat oglądałem czasem w telewizji na kanale EXTREME jakiś świrów skaczących na BMX’ach itp, ale wtedy traktowałem to jak coś totalnie abstrakcyjnego, niedostępnego dla “zwykłego” człowieka. Na lokalnych zawodach XCO oraz maratonach (szczególnie spod ręki G.Golonki) zdarzały się oczywiście fajne zjazdy, ale to wciąż “tylko” zwykła jazda.
W pewnym momencie (4-5 lat temu) odkryłem na YouTubie pierwsze dwa filmy Danny’ego MacAskill’a. Wywarły na mnie ogromne wrażenie i robią to nadal, mimo że oglądałem je setki razy. Pomyślałem sobie “Ludzie robią takie rzeczy, a ty głupiego wheelie nie potrafisz”, zacisnąłem zęby i zacząłem się uczyć jazdy na jednym kole. Zajęło mi to dobry miesiąc – wieczorem wychodziłem po prostu na swoją ulicę i jeździłem tak w kółko przez pół godziny lub godzinę, w zależności od nastroju. W końcu załapałem i to było ekstra uczucie. Jakiś czas później kupiłem pierwszy rower trialowy, który mimo tego, że obiektywnie mówiąc był starym złomem, dał początek mojej dorywczej zabawie w trial. Robisz coś 100 razy i w ogóle ci to nie wychodzi. Irytujesz się. Potem nagle za 101 podejściem coś przez przypadek się udaje i nabierasz motywacji na kolejne 100 prób. A kiedy za 200 razem osiągasz swój cel, uczucie jest wspaniałe, lepsze niż wygranie niejednego wyścigu.
Wspomniałeś, że nie jest to raczej element treningu do XCO. Trial to jednak nie tylko pierwsze skojarzenia, czyli wskakiwanie na przeszkody, sztuczki na tylnym kole i efektowne ruchy. Trial to po prostu sztuka kontroli nad rowerem, więc każdy kto uprawia kolarstwo górskie w pewnym sensie musi być też trochę trialowcem, nawet jeśli nie zdaje sobie z tego sprawy. Oczywiście nie jest to typowy trening pod XCO i nie robię tego zbyt często, bo albo nie mam czasu albo nie mogę sobie na to pozwolić ze względu na konieczny odpoczynek. Niemniej jednak nabyte w ten sposób umiejętności jak np. poprawiona równowaga przydają się potem podczas jazdy. Oprócz tego jest to dla mnie pewna odskocznia, sposób na mały reset poprzez odrobinę zabawy. Bo w końcu jak długo można tylko robić interwały i nabijać kilometry na szosie?
Przy okazji kartingu i XCO poruszyłeś bardzo istotny wątek w sporcie. Mianowicie kwestię radzenia sobie ze stresem. Mając doświadczenie ze startów pod presją, kiedy stres generował u Ciebie wręcz niechęć do rywalizacji w XCO, do – nazwijmy to – opanowania problemu. Ile procent sportowego sukcesu siedzi w głowie? A co za tym idzie, pytając ogólnie, na ile istotna w kolarstwie górskim jest psychologia sportu?
To jest według mnie bardzo ciekawe zagadnienie i sam zastanawiałem się nad tym wielokrotnie. Przeważnie gdy omawia się rzeczy potrzebne do osiągania dobrych wyników, pojawia się standardowy podział na takie elementy jak odpowiedni trening, dieta, regeneracja itp. Z kolei jeśli chodzi o cechy samego zawodnika, obok np. siły, dynamiki czy wytrzymałości wymienia się również właśnie mocną psychikę, która pozwala m.in radzić sobie z przedstartowym stresem, wytrzymać presję ścigających nas rywali, czy zmusić się do jeszcze większego bólu na ostatnim okrążeniu. Wszyscy jesteśmy więc świadomi roli psychiki, jako jednego z wielu elementów całości. Można jednak postawić sobie pytanie – co nas motywuje do robienia interwałów na deszczu, zamiast podkulić ogon i wrócić do domu? Co sprawia, że odmawiamy (lub nie) sobie czekolady, kiedy tak bardzo mamy na nią ochotę? Dlaczego mając ochotę na zrobienie miliona różnych rzeczy, mówimy sobie “STOP, trzeba odpocząć”? Podchodząc więc do sprawy nieco filozoficznie, można wyciągnąć wniosek, że udział “głowy” w trenowaniu kolarstwa, jak i każdego innego sportu jest (może pomijając jakieś genetyczne uwarunkowania) CAŁKOWITY.
Jeśli już jesteśmy przy wątku psychologicznym, chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jeden czynnik – strach. XCO raczej nie kojarzy się z nim w pierwszym momencie, a jednak jest on tutaj obecny. Jak zeskoczyć z tego dropa? Środkiem przez rockgarden? Przecież tam jest metrowa dziura… Każdy kto ściga się w XCO przechodził przez to tak samo jak ja. Im dłużej jednak jeżdżę, tym swobodniej przychodzi mi mierzenie się z nowymi trudnościami, jakie serwują nam autorzy tras. Ocena trudnego elementu, kalkulacja moich umiejętności, dwa głębokie wdechy i jazda – od tego momentu żadnego zastanawiania się, bo wtedy na pewno się nie uda. I chyba właśnie w tych momentach najsilniej odczuwam rolę, jaką odgrywa moja psychika.
Zdaje się, że to właśnie Twoja mocna głowa doprowadziła Cię do – mimo wszystko trochę niespodziewanego – sukcesu na tegorocznych Mistrzostwach Polski enduro w Srebrnej Górze. Co było decydujące? Czy to polskie enduro jest “tak słabe” czy Ty jesteś taki wszechstronny? A może enduro jest po prostu dla każdego, tylko trzeba mieć to “coś”?
MP Enduro to było wspaniałe przeżycie. Jechałem do Srebrnej Góry z masą rozmaitych uczuć kłębiących się w głowie. Z pewnością nie chciałem zaprzepaścić szansy, jaką zostałem obdarowany, a o jakiej marzyłem od dawna – żeby w końcu zweryfikować swoje umiejętności w odniesieniu do osób, które “zjeżdżaniem” zajmują się na co dzień. Kilku znajomych wróżyło mi dobry wynik, ale wolałem nie brać ich słów na poważnie. W życiu nie startowałem w enduro, mało tego, właściwie to poza jednym, symbolicznym epizodem nawet nie jeździłem na takim rowerze, a teraz po niecałym tygodniu treningu mam rywalizować z ludźmi, którzy siedzą w tym od lat? A jednak już po pierwszych dniach spędzonych w Srebrnej Górze okazało się, że na tle środowiska wypadam wcale nie najgorzej. To naprawdę ciekawe uczucie, kiedy facet, którego widzisz pierwszy raz w życiu na twoje “cześć” odpowiada słowami “No siema dziku, widziałem twoje czasy na Stravie.” Chodź sam nie mogłem w to uwierzyć, udało mi się wywalczyć srebrny medal, pomimo że kiedy na początku jednego z odcinków pomiarowych przebiłem oponę, myślałem że to już koniec.
Co wpłynęło na ten wynik? Zaryzykuję stwierdzenie, że jestem jedną z “odpowiednich” osób ścigających się w XCO, które mogłyby pokusić się o taki rezultat. Biorąc pod uwagę, że po niecałym tygodniu jazdy stanąłem na podium Mistrzostw Polski, można chyba powiedzieć, że z wszechstronnością u mnie nie najgorzej. Z drugiej jednak strony, fakt ten rodzi oczywiste pytanie co do poziomu całych zawodów. Te kilka dni to za mało, żeby cokolwiek oceniać, ale jedno jest pewne – chłopaki mają do zagospodarowania ogromny potencjał jeśli chodzi o przygotowanie kondycyjne. Oczywistym jest, że jako przedstawiciel XCO mam mocniejszą nogę niż ktoś wywodzący się z DH, mimo wszystko jednak scena kiedy na odcinku dojazdowym cała grupka zgodnie zeszła z rowerów w momencie, kiedy szutrowy podjazd osiągnął 7% dalej stoi mi przed oczami.
Czy enduro jest dla każdego? Zdecydowanie tak i każdy powinien go spróbować! To świetna zabawa, doskonały trening techniki i fajny sposób na spędzenie całego dnia. Jeśli nie lubicie przedstartowego napięcia, przepychanek na trasie, a po prostu chcecie fajnie pojeździć i przy okazji zakosztować trochę rywalizacji na luzie, to enduro jest wprost idealne. To taka pół wycieczka – pół wyścig. Limity czasowe są bardzo szerokie, więc na górę jedzie się spacerkiem, a potem następuje odcinek specjalny, czyli kilka minut maksymalnej zaginki, której nawet nie czujesz, bo jesteś w pełni skoncentrowany na trasie. Jak dla mnie rewelacja :)
Wynik w Srebrnej Górze to jest w mojej świadomości Twój najlepszy tegoroczny wynik. A dla Ciebie? Który wyścig był największym sukcesem tego sezonu, a który największym rozczarowaniem?
Teraz kiedy mi to przypomniałeś, to 15-te miejsce w Elicie wygląda strasznie kiepsko, ale dzięki niemu zdobyłem najwięcej punktów UCI w mojej dotychczasowej karierze, więc również dla mnie jest to najbardziej wartościowy wynik tego sezonu. Sezonu, który – nie bójmy się tego powiedzieć – pod względem czysto sportowym był raczej słaby. Owszem, srebrny medal na MP enduro był miłą nagrodą pocieszenia, ale nie wnosi nic poza (sporą) satysfakcją. Udało się również stanąć na podium klasyfikacji generalnej Pucharu Polski, ale mając w pamięci fakt, że rok wcześniej udało mi się go wygrać, również to nieco blednie. Miłymi akcentami było akademickie v-ce mistrzostwo Polski oraz 7 miejsce na Akademickich Mistrzostwach Świata. Największym rozczarowaniem były oczywiście Mistrzostwa Polski XCO, na których pojechałem fatalnie. Ale spokojnie, nie w tym sezonie, to w przyszłym :)
Pomijając jednak aspekty czysto wynikowe, to było naprawdę świetne kilka miesięcy, podczas których przeżyłem niezliczoną ilość wspaniałych momentów, odwiedziłem wiele ciekawych miejsc i poznałem masę fajnych osób. Są takie wartości, których nie da się przeliczyć na medale :)
Kolarstwo, rower, dwa kółka, cross country, trial, enduro. A na szosowych zawodach chyba nigdy Ciebie nie widziałem.
Trafiłem do świata kolarskiej rywalizacji w odmienny sposób od wielu moich znajomych. Oni często zaczęli od jakiejś sekcji, klubu, UKSu itp, od mniej lub bardziej zorganizowanych “treningów”, prowadzonych przez trenera. Ja po prostu jeździłem razem z tatą, kiedy mi się zachciało i jak mi się zachciało. Jako że on sam zawsze jeździł tylko na MTB, naturalną rzeczą było, że ja również nawet nie myślałem wtedy o szosie. Lecz nawet teraz wizja ścigania się po asfalcie niespecjalnie mnie pociąga. Lubię trenować na szosie, założyć słuchawki na uszy i przy ładnej pogodzie zrobić 100km, ale ścigać się? No nie wiem, po prostu nie wydaje mi się to ciekawe. Prawdopodobnie start na szosie jest kwestią tylko i wyłącznie czasu, ale jak dotąd nie było takiej potrzeby, a skoro nie było potrzeby, to czemu miałbym robić coś, co niespecjalnie mnie przekonuje, jeśli w tym samym czasie mogę startować w MTB (albo skakać po paletach)?
Udział w AMŚ to efekt kwalifikacji w Polsce. Między innymi udziału w AMP, które rozgrywane są od wielu lat, ale w praktyce te zawody pokazują co roku, że kolarstwo górskie czy szosowe w sporcie akademickim w zasadzie nie istnieje. Po drugiej stronie oceanu sport akademickim zdaje się być co najmniej równie ważny co sport seniorski. Wiele osób jeszcze na studiach intensywnie trenuje, ale kiedy wchodzą w dorosłe życie to sport, który rzadko jest źródłem pieniędzy, schodzi na dalszy plan.
Przywołałeś przykład zza oceanu, i na pewno coś w tym jest, a motyw silnie rozwiniętego sportu akademickiego pojawia się często również w amerykańskich filmach. Z drugiej jednak strony, na tegorocznych Akademickich Mistrzostwach Świata w kolarstwie nie pojawił się żaden reprezentant USA, czy jakiegokolwiek innego kraju obu Ameryk. Poziom zawodników obecnych w Portugalii w żaden sposób nie daje się porównać do tego co jest na Pucharach Świata (owszem, pojawiło się kilka osób z szerokiej czołówki, ale było ich dosłownie paru). Na tegorocznych AMŚ we wspinaczce poziom na oko był dużo wyższy, a przecież jest to o wiele bardziej niszowy sport niż kolarstwo.
Wydaje mi się więc, że problem może leżeć w samej charakterystyce naszego sportu. Dyscypliny “halowe” jak pływanie, siatkówka czy właśnie wspinanie (tutaj mam jakiekolwiek własne doświadczenia) są prostsze do ulokowania w naszym codziennym harmonogramie. Trening można zrobić o dowolnej porze dnia, więc w odróżnieniu od kolarstwa nie musimy robić każdorazowo wyrwy w środku naszego grafiku, jeśli nie chcemy jeździć po ciemku. Dodatkowo pogoda kompletnie traci na znaczeniu, bo trenujemy pod dachem. W lecie nie jest to wielki problem, ale w okresie wiosennym oraz jesienno-zimowym… Sport nieustannie ewoluuje, zmierza w kierunku specjalizacji, to nieustanny wyścig zbrojeń i pogoń za perfekcją, szukaniem kolejnych “marginal gains”. Nie dziwi mnie więc, że zawodnicy, którzy zdołali wyjść na odpowiednio wysoki poziom często decydują poświęcić się mu w całości. Z kolei Ci, którym się to nie udało prędzej czy później zostają zmuszeni do odpuszczenia sobie albo przynajmniej zmiany podejścia na bardziej amatorskie. Smutne, ale prawdziwe.
Różne uczelnie z pewnością mają różne podejście do sportowców i poszczególnych dyscyplin. Żeby mieć na to odpowiedni pogląd, trzeba by studiować na każdej z nich, ale myślę, że ten “balans” zależy między innymi od tego, którzy reprezentanci osiągają najlepsze wyniki. Przykładowo moja uczelnia, czyli Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa w Tarnowie, od lat ma bardzo dobrych wspinaczy na czas (w tym mistrza świata i v-ce mistrzynię świata), naturalnym jest więc, że wspinaczka funkcjonuje w ogólnej świadomości władz uczelni. Do tej pory nie było w Tarnowie studentów – kolarzy, nie liczyłem więc na nic szczególnego, ale zostałem bardzo mile zaskoczony przychylnym podejściem z jakim się zetknąłem. Zwrot kosztów za dojazd i nocleg na Akademickich Mistrzostwach Polski to oczywiście raczej norma, istnieje też system gratyfikacji w postaci stypendiów za rozmaite osiągnięcia, bardziej jednak byłem pod wrażeniem samej chęci działania w związku z pojawieniem się “nowej” dyscypliny. Może więc jest dla mnie nadzieja i nie będę musiał z niczego rezygnować? ;)
Rezygnacja – słowo klucz w kontekście kolarstwa w Polsce, zwłaszcza górskiego. Z pojedynczymi wyjątkami większość osób kończy takie na 120% podejście do dyscypliny gdzieś pod koniec studiów, kiedy wchodzi się w dorosłe życie. Kilkanaście godzin treningu tygodniowo – jak sam napisałeś – najczęściej w środku dnia, to nie jest coś, co łatwo połączyć z pracą. Gdy dochodzi do tego rodzina, to w ogóle brzmi to jak misja niemożliwa. Przed Tobą ostatni rok orlika. Masz już jasno określone cele na 2019? Wybiegasz w przyszłość? Widzisz jakiekolwiek szanse na to, by zostać profesjonalnym kolarzem górskim? Profesjonalnym, czyli takim, którego kontrakt w pełni pozwala zaspokoić potrzeby finansowe.
Mój cel nadrzędny pozostaje taki sam od momentu kiedy postanowiłem, że skupiam się na kolarstwie – wyciągnąć od siebie maksimum swoich możliwości. Jeśli oznacza to koszulkę mistrza świata to bardzo fajnie, jeśli skończy się na tym co teraz, trudno, nie będę narzekał. Jeszcze kilka lat temu chciałem wygrać cokolwiek, choćby lokalne zawody. Wraz z moim progresem i coraz lepszymi wynikami rosły też moje ambicje i to co kilka lat temu było absolutnym szczytem moich marzeń, dzisiaj nie wywołuje u mnie już takich emocji, bo wciąż patrzę w górę – w tym wypadku na scenę międzynarodową. Nie oznacza to jednak, że nie doceniam tego co już osiągnąłem i nawet jeśli moja przygoda z “ostrym” ściganiem miałaby się zakończyć w tym momencie, byłbym z siebie dosyć zadowolony.
Czy widzę szansę na bycie profesjonalnym kolarzem? Gdybym nie widział, nie zadawałbym sobie tyle trudu i wyrzeczeń. W końcu jak już wiecie, jest sporo innych rzeczy, które lubię robić, a na które nie mam teraz wiele czasu. Zdaję sobie sprawę, że jest to szansa niewielka, ale wierzę w nią i będę wierzyć tak długo jak to możliwe, podobnie jak mocno wierzę w swoje możliwości i potencjał. Przede mną ostatni rok w roli młodzieżowca i chcę przejechać go tak, aby w październiku powiedzieć sobie: “Zrobiłeś wszystko co mogłeś, gratulacje”. Czy mam jakieś cele w postaci wyników? Oczywiście marzy mi się koszulka mistrza Polski XCO, czy też pierwsza 20stka Pucharu Świata, ale wolę wszystkie te cele sprowadzić do jednego, ogólnego. Chcę jeździć tak szybko jak to możliwe. Zawsze tego chciałem.
Niezależnie od tego jaka jest Twoja przyszłość, cały czas konsekwentnie rozwijasz swoją “markę” – dość kreatywnie prowadzisz swój fp, praktycznie po każdym starcie wysyłasz do nas komentarze postartowe. Brakuje chyba tylko jakieś działalności społecznej ;)
Długo się nad tym zastanawiałem, ale w końcu nieco ponad rok temu przełamałem się i założyłem fanpage. Z perspektywy czasu myślę, że to trafna decyzja. Sportowcy to usługodawcy, a podstawową usługą którą świadczą jest udostępnianie ich wizerunku, suche wyniki są jedynie jednym z elementów, jakie się na niego składają. Przy okazji prowadzenie fp jest dla mnie formą dobrej zabawy i sposobem, żeby pokazać innym jak wygląda obcowanie z rowerem z mojej perspektywy. Nigdy nie miałem problemów z pisaniem (ale jeśli nadal to czytacie to pewnie sami zauważyliście), więc te krótkie wpisy w postaci komentarzy postartowych również przychodzą mi lekko, a według mnie są dobrym urozmaiceniem dla nieustannie powtarzającego się cyklu “fota z treningu – fota z zawodów itd.”
Działalność społeczna… Chyba po prostu jeszcze do tego nie dojrzałem, ale kto wie, może i na to przyjdzie pora ;)
Wielu zawodników, kategorii juniorskich i młodzieżowych często tak bardzo skupia się na sporcie, że w zasadzie nie widzą innego scenariusza, niż kolejne kilka, a może kilkanaście lat w sporcie zawodowym. Często jednak wraz z wejściem w dorosłość następuje zimny prysznic i wszystkie piękne plany legną w gruzach, z różnych powodów – od kontuzji bo brak środków finansowych na dalszy rozwój. Jaki jest Twój “plan B”?
Oczywiście liczę się z takim scenariuszem, ba, powiedzmy sobie szczerze, jest on (niestety) bardziej prawdopodobny niż zostanie zawodowym kolarzem. Dlatego właśnie oprócz bycia kolarzem, jestem zwykłym studentem Automatyki i Robotyki. Biorąc pod uwagę fakt, że nie utrzymuję się z kolarstwa, to pewnie należałoby powiedzieć, że studentem jestem przede wszystkim. Atrakcyjność pracy w zawodzie tego typu nijak ma się oczywiście do bycia zawodowym sportowcem, ale mimo wszystko na pewno nie zostanę z niczym. Tak się ma sprawa jeśli chodzi o kwestię pracy i utrzymania.
Co jednak z elementem sportu? Jak już wiecie, moja aktywność fizyczna nie obraca się tylko wyłącznie wokół ścigania w XCO, nie skupia się nawet tylko i wyłącznie na rowerze. Jeśli więc marzenia o karierze nie wypalą, pomimo większego lub mniejszego rozczarowania jakie z pewnością się pojawi, nie sądzę, abym przeżywał to koszmarnie mocno. Po prostu będę miał więcej czasu na wspinanie, skakanie po paletach i inne wygłupy. Jestem w stanie z łatwością wyobrazić sobie, co bym robił, gdybym nie ścigał się “na poważnie” w XCO. Prawdziwie trudnym pytaniem, na które po prostu nie umiem odpowiedzieć jest co bym robił, gdybym nie uprawiał sportu. Bo aktywność fizyczna w tej czy innej formie jest integralną częścią mojego życia.
Teraz coś bardziej przyziemnego. Trochę praktycznej wiedzy dla naszych czytelników. Kiedyś utarło się, że listopad to kolarskie wakacje. Jak to wygląda u Ciebie? Jakie masz wskazówki dla amatorów kolarstwa na to jak mimo jesiennej czy zimowej aury jak najlepiej wykorzystać te miesiące w naszych polskich realiach? Pomijając oczywiście przysłowiowego chomika…
Okres przejściowy to dla mnie przede wszystkim czas na aktywności niedostępne lub mocno ograniczone w trakcie trwania sezonu. Dla kogoś kto kolarstwo traktuje bardziej amatorsko może to brzmieć kuriozalnie, ale niewiele mam w ciągu roku okazji, żeby pojechać na rower ot tak, bo mam ochotę, a nie dlatego, że taki jest plan. Wiecie jak to jest, nawet najlepsza zabawa traci na uroku, kiedy jest wam ona narzucona ;) A tak w pewnym sensie wygląda życie zawodnika. Dlatego też w okresie roztrenowania najbardziej cenię sobie tę odrobinę dowolności w planowaniu treningu. Jesień i zima to według mnie dobry moment, żeby zainteresować się swoją techniką jazdy. W sezonie wszyscy skupiamy się na tym, żeby przede wszystkim jeździć, natomiast kiedy przychodzą niskie temperatury i maleje presja na jazdę, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wieczorem wyjść na pół godziny na swoją ulicę i trochę się pobawić próbując przejechać po krawężniku, zawracać na przednim kole itp.
Jest faktem powszechnie znanym, że zima to również pora na trening ogólnorozwojowy i zmianę aktywności fizycznej. Siłownia, basen, narty biegowe… jest tego masa. Ja oczywiście uwielbiam się wspinać, więc zima to dla mnie okazja żeby spędzić trochę czasu na ścianie. Jeśli chcecie się poruszać i przy okazji spróbować czegoś ciekawego, to polecam każdemu :) No i oczywiście są jeszcze przełaje – jedna z niewielu opcji dla tych, którzy również zimą spragnieni są rywalizacji. Jednak nie tylko element współzawodnictwa jest tutaj zaletą – jazda w terenie na przełajowym rowerze potrafi wiele nauczyć. Jeśli narzekacie czasem, że macie za twardo na Waszym hardtailu, to gwarantuję Wam, że po jednym sezonie przełajowym zapomnicie o tym całkowicie.
Co więc robić w okresie jesienno – zimowym? Myślę, że kluczem do sukcesu jest znalezienie czegoś, co będziemy robić z przyjemnością, dzięki czemu spędzimy ten czas aktywnie.
Na koniec krótki kwestionariusz, którego odpowiedzi na pewno zapadną w pamięć czytelnikom, a może będą pretekstem do kolejnej rozmowy:
- Obecny rower startowy: Superior Team 29 Issue
- Ulubione zawody: Prazske Schody
- Ulubiona trasa zawodów: Nove Mesto, Czechy
- Ulubiona konfiguracja napędu w rowerze: 1×11
- Trasy techniczne czy kondycyjne: Im więcej techniki tym lepiej (a na pewno ciekawiej)
- Optymalna pogoda do startu: Wszystko powyżej 18°C biorę w ciemno, nie znoszę marznąć
- Po przekroczeniu mety jem / piję: Nie jestem specjalnie wybredny, miło jeśli napój jest chłodny, a do zjedzenia znajdzie się coś słodkiego. Zimna Cola zawsze spoko ;)
- Ulubiony posiłek przedstartowy: Makaron z dżemem/pesto/białym serem
- W kolarstwie lubię najbardziej: Jeździć z góry
- W kolarstwie nie lubię: Odmawiania sobie słodyczy
- Zawody kolarskie w których chciałbym wystartować: Mistrzostwa Świata XCO
- Zawody kolarskie w których chciałbym kibicować: Crankworx Whistler / RedBull Rampage
- Najbliższy start: Być może jakieś przełaje
- Ostatnio przeczytałem: Peter R. De Vries – “Porwanie Heinekena” …oraz sporo na temat html’a
- Ostatnio obejrzałem: “Touching the void”, “Hotel Transylwania 3”
- Ostatnio słuchałem: The Struts – “Put Your Hands Up”
COMMENTS