Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Właśnie czytasz kolejną relację Toporka z zawodów (bardzo mi z tego powodu miło), jednak nie będzie to zwykły skrót z wyścigu – tym razem chciałbym Ci opowiedzieć wspaniałą przygodę, jaką przeżyłem w ubiegłym tygodniu. Przygodę zwaną Enduro.
PROLOG
Pomijając jeden bardzo niewielki epizod prawie dwa lata temu, do tej pory nie miałem okazji jeździć na rowerze enduro. Jeśli znacie mnie chociaż trochę, to wiecie, że lubię zjazdy oraz trudne technicznie trasy – nic więc dziwnego, że kiedy pojawiła się możliwość aby jechać potrenować do Srebrnej Góry na trasach enduro byłem wprost wniebowzięty. Kiedy dodatkowo nadarzyła się okazja aby wystartować w odbywających się tam Mistrzostwach Polski znalazłem się w siódmym niebie. Pierwsze kilka dni spędzone na srebrnogórskich ścieżkach upłynęło mi więc nie tylko na zapoznaniu z trasami, lecz również z możliwościami nowego sprzętu. Byłem dosłownie jak dziecko, które dostało nową zabawkę, w dodatku taką, o jakiej marzyło od bardzo dawna. Realne wrażenia były przynajmniej tak dobre jak moje wyobrażenia na ten temat – różnica pomiędzy rowerem do XC a endurówką jest ogromna. Rower jest dłuższy, stabilniejszy, ma o wiele lepszą przyczepność, no i to zawieszenie… 170 łamane na 160mm skoku pozwala nie przejmować się rzeczami, które na wyścigowym hardtailu skończyłyby się w najlepszym razie zrobieniem z koła ósemki. Korzenie? Kamienie? Nie zauważyłem… Metrowy drop ze skały? Serio tam był? To może jakaś 9 – metrowa hopa? Proszę was, nie macie czegoś lepszego?
Jako że w kwestiach enduro byłem (jestem) kompletnie zielony, starałem się jak najwięcej podpatrzeć i podpytać innych. Na szczęście nie było z tym problemu, bo środowisko jest bardzo sympatyczne i w zasadzie przez wszystkie dni, nigdy nie jeździłem sam, zawsze mając fajne towarzystwo. Dziękuję wszystkim, którzy wzięli mnie pod swoje skrzydła – mam nadzieję, że spędziliście ten czas równie miło co ja :)
Oczywiście pomimo tego, że sporo usłyszałem, niedzielne zawody dalej pozostawały dla mnie ogromną zagadką. W teorii nie było to zbyt skomplikowane – 5 odcinków specjalnych na czas, które są liczone do wyników oraz odcinki dojazdowe, na których trzeba po prostu nie spóźnić się na kolejny OS. Mimo wszystko debiuty mają to do siebie, że nigdy nie wiesz dokładnie, dopóki sam nie sprawdzisz ;) Przejdźmy więc do sedna całej opowieści, podzielonej na pięć aktów… to znaczy OSów.
OS 1
Po oficjalnej prezentacji zawodników, połączonej z podpisaniem listy startowej oraz aktywacją chipa, przyszła chwila wyjazdu z miasteczka zawodów. W końcu poznałem więc odpowiedź na najbardziej nurtujące mnie pytanie – jak bardzo wyśrubowane są limity czasowe na Osy? Odpowiedź – jadąc tak, że wolniej się nie dało, zajechałem na górę dobre 15min przed startem. Wyglądało więc na to, że będą to pierwsze zawody w moim życiu, kiedy będę zmęczony jadąc w dół, a odpoczywał na podjazdach :D Pod względem trudności, jedynka wraz z czwórką należała do łatwiejszych oesów, była więc w sam raz na początek. Chciałem przede wszystkim uniknąć złapania gumy na początkowej grani usianej ostrymi kamieniami oraz skupić się na płynności przejazdu i uniknięciu błędów w dalszej części odcinka. Udało mi się całkiem dobrze wykonać te założenia i mimo że nie znałem mojego rezultatu, byłem w bardzo dobrym nastroju, przed sporym wyzwaniem jakie czekało na mnie w następnej kolejności, czyli…
OS 2
Przez wszystkie dni spędzone na treningach, „dwójka” była ulubionym tematem rozmów wśród wszystkich startujących osób. Najdłuższy ze wszystkich odcinków (ponad 8min vs ok 5-6 na pozostałych), uważany za najtrudniejszy technicznie, za sprawą stromych ścianek po luźnych kamieniach oraz wąskich, usianych korzeniami trawersów, a także bardzo wymagający kondycyjnie. Prawdziwy król wśród reszty OSów i od początku miałem świadomość, że to właśnie on będzie miał kluczowe znaczenie podczas całych zawodów. Założenia zostały podobne – jechać płynnie, jak najmniej stracić na najtrudniejszych odcinkach i zyskać jak najwięcej tam, gdzie trzeba było dokręcić. Wyszło naprawdę rewelacyjnie, co potwierdziły wyniki na jego mecie – po pierwszych dwóch odcinkach zajmowałem trzecią pozycję open oraz drugą wśród Polaków, z dużym zapasem nad kolejnym zawodnikiem. Wystarczyło tylko nie zepsuć na kolejnych OSach, między innymi na…
OS 3
Drugi obok poprzedniego Osu najtrudniejszy technicznie odcinek, wymagający także sporej ilości kręcenia pomiędzy wąskimi singlami. O ile „dwójka” była najbardziej popularnym tematem rozmów, ciasna nawrotka na samym początku „trójki” była zaraz w następnej kolejności. W połączeniu z wąskimi, wyboistymi singlami oraz długimi stromiznami po luźnej nawierzchni, stawiało go to na samym szczycie trudności wśród reszty odcinków, zaraz po dwójce lub nawet przed nią. To właśnie tego OSu obawiałem się najbardziej i podszedłem do niego z największą rezerwą, bojąc się, aby na naprawianiu błędów nie stracić więcej, niż mogłem zyskać na szybszej jeździe. Przejechałem go trochę nieśmiało, co pokazały późniejsze czasy, mimo wszystko poszedł po mojej myśli i pozwolił odetchnąć z ulgą przed dwoma kolejnymi odcinkami, na których czułem się bardzo pewnie.
OS 4
Krótki i łatwy technicznie odcinek, na którym największą rolę odgrywała kondycja – to z nim wiązałem największe nadzieje i spodziewałem się zyskać najwięcej czasu ze wszystkich. Z takim bojowym nastawieniem stanąłem na linii startu, jednak już po przejechaniu kilkudziesięciu metrów nastąpił prawdziwy zwrot akcji – usłyszałem cichy syk, a z przedniej opony zaczęło sikać „mleko”. Mimo, że daleko w mojej głowie przewinęła się rozpaczliwa myśl, że to już koniec, wciąż jechałem dalej, dokręcając ile wlezie. Na całe szczęście Trezado, którym miałem zalane koło zapobiegło natychmiastowej utracie ciśnienia i w ten sposób udało mi się przejechać cały odcinek z całkiem sensowną prędkością, uważając jednak, aby na zakrętach nie ściągnąć opony z obręczy. Kiedy o tym teraz myślę, tragedia była naprawdę blisko i miałem ogromne szczęście, że skończyło się to w ten sposób. Paradoksalnie, na „czwórce” nie straciłem wcale tak dużo czasu, jak na to że cały OS jechałem na kapciu – gdyby więc nie to, mógłbym na nim wykręcić całkiem dobry rezultat. Teraz jeszcze mała dygresja na temat limitów czasowych na dojazdówkach – po OSie czwartym, zdążyłem wsadzić do opony dętkę (a guzdrałem się przy tym niesamowicie), wyjechać spokojnym tempem na górę i po tym wszystkim czekałem przez dobre 20min na…
OS 5
Posiadająca świetny, bardzo dynamiczny początek, następnie wpadająca w kręte sekcje techniczne, by finalnie pokryć się z „kondycyjną” ostatnią częścią oesu drugiego, „piątka” zdecydowanie przypadła mi do gustu podczas treningu. Wyobrażałem sobie jazdę piecem prosto do mety, niestety przykre wydarzenie z poprzedniego odcinka trochę ostudziło mój zapał i zamiast obrać taktykę „na pełnej”, zacząłem się zastanawiać, na ile szybko mogę jechać, aby nie rozwalić dętki wsadzonej do przedniej opony, co byłoby totalną katastrofą. Ostatecznie jednak udało mi się znaleźć dobry kompromis i zjechać z odpowiednią rezerwą, jednak wciąż na tyle dynamicznie, aby dowieźć mój rezultat do mety.
EPILOG
Przed startem słyszałem od kilku osób, że mogę powalczyć w tych zawodach, a sam również miałem zamiar dać z siebie wszystko. Jednak obserwując, jak inni dobierają starannie opony do warunków oraz słuchając debat na temat najlepszych linii przejazdu, nie do końca wierzyłem, że znalezienie się na podium Mistrzostw Polski, po zaledwie kilku dniach jazdy będzie dla mnie możliwe. Rezultat – srebrny medal oraz trzeci wynik wśród wszystkich startujących zawodników przerósł wszelkie moje oczekiwania. Nie byłoby to możliwe bez ogromnego wsparcia ze strony klubu, trenera oraz oczywiście marki Rock Machine, która zapewniła mi sprzęt na całą tą przygodę. Ich rowery powstają w tej samej fabryce co Superior – jeśli interesują Was rowery trailowe koniecznie sprawdźcie ich kolekcję :) Nie można pominąć również udziału Trezado, które uratowało mnie na czwartym oesie.
To był wspaniały tydzień, podczas którego przeżyłem mnóstwo świetnych momentów i posmakowałem nowego podejścia do kolarstwa górskiego. Serdecznie polecam enduro każdemu miłośnikowi dwóch kółek – to rewelacyjna zabawa. Teraz jednak czeka mnie powrót do normalności, bo we Wrześniu czekają na mnie jeszcze trzy Puchary Polski. Jak zawsze zapraszam na mojego Facebook’a, Instagram oraz Stravę, a tymczasem lecę przyzwyczajać się z powrotem do szosy ;)
Foto: pstrykANIA / Kazik z Racka / Przemek Kita
COMMENTS