Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Przed sezonem, kiedy wybierałem cykl maratonów, w którym będę jeździł w tym sezonie, wiele osób ostrzegało mnie przed Cyklokarpatami. Mówili że tu ciągle leje, że jest dużo błota i po większości startów rower do serwisu. Pruchnik był moją piąta edycją w tym roku i dopiero teraz przekonałem się o co im chodziło. Do tej pory maratony w większości były suche i przejezdne. Ten był ich totalnym zaprzeczeniem. W całym kraju od tygodnia codziennie padał deszcz, przechodziły ulewy, burze i inne zjawiska pogodowe, a z nimi przyszło również ochłodzenie. Wszystko to spowodowało, że teren opisywany jako „tereny typowo rolnicze, krajobraz pagórkowaty, słabo zalesiony” zmienił się w totalne bagno.
W miasteczku zawodów od rana było chłodno. Wszyscy zastanawiali się w co się ubrać i jak będzie na trasie. Organizator zapowiadał, że trasa przesycha i w większości jest przejezdna. Jednak co innego miał powiedzieć? Gdyby napisał jak jest naprawdę, frekwencja spadłaby diametralnie. Mimo to, każdy z nas wiedział na co się pisze, jaka była pogoda i co może czekać na nas na trasie.
Start po asfalcie z tendencją wznoszącą równym tempem, które szybko zrobiło selekcję. Później interwałowo, już tylko na zmianę pola i błoto. Trasa była wręcz „ogórkowa”, a właściwie momentami kukurydziana i żytnia (czy co tam się uprawia w okolicy). Przeważały polne drogi na których, bez zawieszenia z tyłu, każdego porządnie wytrzepało. Rowery tańczyły na śliskich koleinach, zawodnicy wpadali w kałuże, bagna, bajorka i inne błotne niespodzianki występujące na trasie. Dawno tyle nie wyzywałem na warunki panujące na trasie. Błoto było wszędzie w nadmiernych ilościach, na trasie, na rowerach, na zawodnikach.
Nigdy nie byłem mistrzem techniki na śliskich fragmentach. Niestety tym razem nic się nie zmieniło. Doszedł do tego strach przed głębokimi kałużami po ostatnim upadku w Kluszkowcach. Wiele osób zeszło z trasy przedwcześnie, uważając, że to nie ma sensu. Szkoda, bo ja jestem zdania, że jeśli defekt albo kontuzja nie wykluczy mnie z wyścigu to trzeba go ukończyć. Nie po to tyle się na niego jechało żeby się poddać. Fajnie jest, od czasu do czasu, pobiegać i poślizgać się z rowerem. Jest to pewne urozmaicenie normalnych zmagań.
Jedynymi pozytywami, jakie udało mi się zauważyć, był brak deszczu w trakcie wyścigu oraz prysznice przy pobliskim stadionie udostępnione dla uczestników. Zapomniałbym o ciastkach na bufecie i różnych smakach soku do wyboru. Szybka dekoracja, mycie, pakowanie i powrót do domu to jedyne rzeczy, o których myślałem po wyścigu w tak ciężkich warunkach. Można do tego dodać jeszcze ciepłe jedzenie, herbatę z cytryną i łóżko, jednak na pewno nie to, żeby na drugi dzień brać udział w kolejnym wyścigu…
COMMENTS