Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!
REKLAMA
Pnące się do błękitnego nieba wzniesienia, szybkie i podnoszące adrenalinę zjazdy, cudowna skalista sceneria i tysiące podobnych do nas, pasjonatów kolarskich przygód – po wyjeździe Bike Atelier Team w Dolomity, trudno będzie powrócić do nadwiślańskiej rzeczywistości.
Pomimo zbliżającego się przesilenia letniego te 4 dni były wyjątkowo krótkie. Gdy pedałuje się po takich terenach, rozkoszuje we wspinaczkach po tamtejszych „agrafkach”, czas mija bardzo szybko. Grupa Bike Atelier Team wybrała się w Dolomity w konkretnym celu – by zintegrować zawodników specjalizujących się w MTB, z szosowcami. Ci pierwsi startowali w sobotę i mogli liczyć na pomoc i doping swoich kolegów z szosy. Kolejnego dnia zamienili się oni miejscami.
Kolarstwo górskie w wysokich górach
Po 10-godzinnej podróży, Bike Atlier Team dotarł do miejscowości Corvara w Prowincji Bolzano, w Tyrolu Południowym, na wysokości blisko 1500m n.p.m. Zawodników przywitało czyste, błękitne niebo, które sprawiło, że majestatyczne góry robiły jeszcze większe wrażenie. Jak się później okazało, taka pogoda towarzyszyła ekipie do samego końca wyprawy.
Po dobrze przespanej nocy przyszła pora na rozkręcenie nogi. MTB-owcy, którzy ścigali się następnego dnia, wybrali się na rekonesans trasy. Przeanalizowali pętlę, dobrali sprzęt i ciśnienie w oponach, by w sobotę być gotowym do zmierzenia się z wymagającym maratonem MTB, HERO Südtirol Dolomites. Do wyboru były dwa dystanse, dłuższy 86-kilometrowy i krótszy, 60-kilometrowy. Oba były niesamowicie ciężkie.
Zjazdy co prawda nie różniły się sporo pod względem trudności od tych naszych, krajowych, ale już podjazdy dawały mocno w kość. Stromizna i długość wzniesień dały się we znaki – opowiada Aleksander Zając z Bike Atelier Team. – Zaskoczyły też skoki temperatury. Na starcie termometry wskazywały ok. 7 stopni, a w dalszej części rywalizacji słupki rtęci wzrosły do ok. 35. Wszystko w mocnym słońcu, wiec można było się nieźle przypiec.
Ściganie z zawodowcami
Ten dłuższy dystans, najlepsi zawodowcy pokonali w blisko 4 i pół godziny. Nasi potrzebowali ok. 2 godziny więcej. Poziom był niesamowicie wyśrubowany, a w czołówce był m.in. mistrz świata w maratonie, Alban Lakata. Na liście startowej widniało blisko 5000 nazwisk, więc by walczyć o wysokie lokaty trzeba było reprezentować naprawdę wysokie umiejętności. Dystans do najsilniejszych był ogromny – nie tylko pod względem formy, ale również dosłownie, na linii startu. Spacer od pierwszego rzędu, do ostatniego sektora zajmował dobrych kilka minut.
Podobnie wyglądała sprawa na krótszym dystansie, tu także przepaść do zwycięzców była równie duża, co spady w Dolomitach. W czasie rywalizacji było sporo cierpienia, jak zawsze, ale tym razem sprawiało ono nieco większą przyjemność. W takich okolicznościach, człowiek nie walczy z bólem, tylko się nim delektuje, bo kolejna okazja do ścigania w takich terenach może się szybko nie przytrafić. Kolarze Bike Atelier Team wjechali na metę zmęczeni, ale z ogromną satysfakcją, że udało się poskromić te piękne, ale groźne jednocześnie góry. Patrycja Woźnica, Filip Konieczny i Sebastian Globisz mogli także poczuć satysfakcję z zajętych miejsc, gdyż wszyscy przyjechali w pierwszej „20” w swoich kategoriach, odpowiednio na 7., 11. i 19.pozycji.
Jeśli chodzi o poziom techniczny, to nie było tak ciężko jak mogłoby się wydawać. Bardziej wymagająca była trasa w Brennej, podczas jednej z edycji Bike Atelier MTB Maratonu. To co robiło wrażenie to długość wyścigu i pokonywane przewyższenia. Kondycyjnie trzeba było być bardzo dobrze przygotowanym – opowiada Sebastian Globisz. – Zaczynaliśmy wyścig z przedostatniego sektora i potem praktycznie cały czas tylko wyprzedzaliśmy. Na jednym z bufetów trochę straciłem, bo stało przy nim kilkadziesiąt osób. Musiałem zejść z roweru, pobiec po jedzenie, a potem przez pewien czas …nie mogłem znaleźć swojej maszyny. Po przekroczeniu linii mety nie zdawałem sobie sprawy, jak dobrze mi poszło. Dopiero po dojściu do samochodu i sprawdzeniu wyników na telefonie okazało się, że udało się wykręcić dobry wynik – 34.miejsce w open amatorów i 19. w kategorii wiekowej. Nie spodziewałem się, że będzie tak dobrze, więc radość była jeszcze większa.
Spotkanie z „Rekinem”
Szosowcy, z uwagi na wyścig w niedzielę, mieli nieco inne przygotowania. W piątek wybrali się na „spokojną” przejażdżkę (trudno mówić o spokojnym pokonywaniu kilkunastokilometrowych serpentyn) po legendarnych podjazdach, znanych z największych imprez kolarskich, m.in. Giro d’Italia, czy Tour de Pologne, który raz w historii, w 2013 roku, odwiedził Włochy. Wspinali się oni m.in. na Passo Sella, Passo Pordoi, czy też Passo Campolongo. Towarzystwo w czasie treningu mieli nie byle jakie, bo na Passo Sella spotkali „Rekina z Messyny” i mogli doświadczyć stylu, w jakim Vincenzo Nibali, triumfator trzech największych trzytygodniówek – Tour de France, Vuelta a Espana i Giro – pokonuje zjazdy. Trenował on w tym regionie z całą swoją drużyną, szykującą się na Wielką Pętlę. Zawodowcy akurat wtedy zjeżdżali, a pasjonaci rowerowych przygód jechali pod górę.
W sobotę, po zmaganiach MTB-owców, czekał transfer do Valdobbiadene, miejscowości usytuowanej pośród winnic, znanej z wina Prosecco, leżącej w prowincji Treviso. Przejazd ten, a potem dotarcie na niedzielny start wyścigu szosowego Sportful Dolomiti Race i jazda samochodem po włoskich przełęczach okazał się nie lada wyzwaniem logistycznym. Zgodnie jednak z planem udało się odebrać pakiety startowe i zrobić rekonesans finałowego kilometra.
Prowadził on po starówce miasta i miał 14% nachylenia. Do tego droga pokryta była brukiem, więc nawiązania do znanego wyścigu Strade Biache były jak najbardziej na miejscu – tłumaczy Dariusz Leśniewski z Bike Atelier Team, organizator wyjazdu. Sam wyścig, podobnie jak ten MTB, był równie piękny co męczący. Rywalizacja prowadzona była w niezwykłej scenerii. W oddali jeżyły się odkryte, białe skały. Z dalszej perspektywy trudno było stwierdzić, czy to wapienie, czy zalegający w wysokich partiach śnieg.
Jeżdżący z wilkami
Nasza ekipa została zaproszona do udziału w tej imprezie przez markę Sportful, której odzież kolarska jest dystrybuowana przez sieć Bike Atelier. Jest to także sponsor techniczny zespołu, a także sponsor główny wyścigu, którego symbolem był wilk. Drapieżnik ten nie znalazł się w logo imprezy przez przypadek, gdyż jedna z pokonywanych przełęczy, Passo di Manghen znana jest z tego, że można na niej usłyszeć te wyjące zwierzęta. Potwierdzili to nasi zawodnicy, którzy w okolicach szczytu słyszeli wydobywające się zza skał, niepokojące dźwięki. Tętno rosło tam nie tylko z powodu narastającego zmęczenia. Na szczęście skończyło się tylko na lekkim strachu i wszyscy kolarze w czarno-zielono-niebieskich barwach bezpiecznie dojechali do mety. Na twarzach finiszerów można było dostrzec zachwyt i radość ze zrealizowanego celu. Ci, którzy zmierzyli się z dystansem Grand Fondo zakończyli dzień z 204-kilometrami na liczniku i wspomnieniami z Cima Campo, Passo Manghen, Passo Rolle i Croce d’Aune. Ci którzy wybrali Medio Fondo pokonali 133km i też zameldowali się na czterech szczytach.
Dla części zawodników nie tylko dotarcie do mety było sukcesem, ale również wysoka lokata w swojej kategorii. W czołówce zameldowała się Żaneta Juszkiewicz, która zajęła 4.miejsce, tracąc do podium mniej niż minutę. Wysoko był też Jerzy Rosa (15.miejsce).
Był to mój pierwszy zagraniczny wyścig i muszę przyznać, że byłam pod dużym wrażeniem – impreza na bardzo wysokim poziomie, na pięknej trasie – opowiada Żaneta Juszkiewicz. – W Polsce nie mamy okazji, by pokonywać długie, kilkunastokilometrowe podjazdy, a tu czekały na nas takie dwa, o długości 17km i 15km. Lubię kolarskie wspinaczki, choć nie jestem przyzwyczajona do tego, że droga tak długo pnie się do góry. Dzięki tym długościom była okazja, by trochę nacieszyć oczy pięknymi widokami.
Na mecie czułam radość, że udało się ukończyć wyścig bez przygód, bez kraks. Tym bardziej, że na zjazdach, na jednym z zakrętów upadek zaliczyła zawodniczka jadąca obok. Ja starałam się pokonywać te serpentyny spokojnie, asekuracyjnie, bo w Polsce nie mamy za bardzo gdzie ćwiczyć takich zjazdów. Nie miałam tego w pełni wytrenowanego, więc kluczowe było dla mnie bezpieczeństwo. Z wyniku mogę być zadowolona, gdyż udało mi się wyprzedzić kilka pań, które pochodziły z Włoch i te góry mają na co dzień.
Zrealizowane cele
Po niedzielnym starcie była jeszcze chwila, by powspominać te wyjątkowe 4 dni, które dla większości zawodników były niezapomnianą przygodą. Udział w tak dobrze zorganizowanych zawodach, z mocną obsadą, kilkoma tysiącami uczestników na starcie i znakomitą atmosferą, to coś, czego nie doświadcza się zbyt często. Do tego ta pogoda i zapierające dech w piersiach góry! Prestiżu imprezie dodawał też latający nad głowami helikopter telewizyjny, który relacjonował wydarzenie dla włoskiej telewizji. Przez tych kilka dni faktycznie mogliśmy się poczuć jak kolarze Bahrain-Merida, których wcześniej mijaliśmy na Passo Sella.
– Wyjazd ten z pewnością był bardzo udany. Udało się zrealizować cele sportowe, turystyczne, ale też integracyjne. Szczególnie niedzielna kolacja, już po startach wszystkich zawodników, mocno nas zbliżyła. Była to okazja, by razem powspominać najciekawsze momenty z tego wyjazdu. Nic tak nie integruje kolarzy, jak wspólne rozmowy o tym, co każdego spotkało podczas wyścigów. Szczególnie takich – podsumował Sebastian Globisz.
Wyniki zawodników Bike Atelier Team w Dolomitach (w kategoriach wiekowych):
Hero 86km Men
Filip Konieczny 11m
Sebastian Globisz 19m
Andrzej Woźnica 28m
Krzysztof Kuczyński 48m
Dariusz Gnat 107m
Hero 86km Men Masters
Marek Ciastoń 33m
Hero 60km Men
Robert Żurek 61m
Hero 60km Men Masters
Dariusz Leśniewski 92m
Hero 60km Women
Patrycja Woźnica 7m
Sportful Dolomiti Medio Fondo Women
Żaneta Juszkiewicz 4m
Sportful Dolomiti Medio Fondo Men
Jerzy Rosa 15m
Sportful Dolomiti Race Gran Fondo Men
Patryk Mazurek 108m
Michał Leśniewski 122m
COMMENTS