Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Na wyścig do Świeradowa, kolejną edycję cyklu Bike Maraton, docieram w wyśmienitym nastroju, bo jazda prawie po „swoim” terenie to sama przyjemność… no i można się wyspać. Ponadto czułem, że nogi wreszcie, po nieco opóźnionym wejściu w sezon zaczynają kręcić. Przyjemna pogoda (duchota jest fajna), bez zapowiadanych dzień wcześniej deszczy, które to rozpętały się w zasadzie po paru godzinach, łapiąc głównie gigowców i nieco mniej ścigancko nastawionych zawodników z krótszych dystansów.
Start spod dolnej stacji Kolei Gondolowej, od razu pod górę, następnie nieco falso piano po szutrach i wpadamy na właściwy, asfaltowy podjazd w okolice Smrka. Mocne, równe tempo grupy, bez niespodzianek. Trochę nierozważnie, na końcu podjazdu, puszczam kolegę z zespołu – Rafała Alchimowicza, wraz z innym zawodnikiem z giga, co sprawia że na płaskich odcinkach po podjeździe zawieszam się w no-man’s-land między nimi, a goniącą grupką z mega. Błąd. Daje mi to chwilę na widoki i odsapnięcie, bo zwycięża rozsądek i czekam na grupkę – zwłaszcza, że w niej m.in. Mikołaj Jurkowlaniec czy Sławek Nowakowski, czyli solidni zawodnicy potrafiący podkręcić tempo na płaskim i preferujący ofensywną jazdę. Zjeżdżamy się i kontynuujemy robotę, parę mocniejszych akcentów na podjazdach, żeby uszczuplić grupkę i tak sobie lecimy aż do Wysokiego Kamienia. Jest stromo, nachylenie końcówki sięga 25%, a mój bidon już wyzerowany? No trudno. Przekonam się przynajmniej, czy niesławne „functional dehydration” teamu Sky ma rację bytu (już wiem – nie ma).
Zaczyna się ciekawy zjazd do rozdroża Izerskiego, gdzie jadę z Mikołajem (Sławek zdaje się postanowił urządzić sobie mały pit-stop na kontrolę ciśnienia w oponie) i dogania nas kolejny kolega z zespołu, niezawodny Rafał „Puszczam-Klamki-Na-Zjazdach” Ignaczak. No to puszczamy się w dół razem, ale ja zjazd nieco kaleczę – w pierwszej chwili klamki hamulcowe zapadają się aż do kierownicy i muszę parę razy podpompować, żeby zaczęły łapać. Zdecydowanie nie polecam tego uczucia na tak stromym zjeździe. No tak, stan klocków wypadałoby skontrolować przed wyścigiem, wygląda na to, że do układu dostało się powietrze. Ale przelot względnie nienajgorszy, uciekamy Mikołajowi.
Na podjeździe za rozdrożem powoli gonię Rafała, ale nadrabiam zbyt wolno – a za plecami zbliża się Mikołaj. Ten dogania mnie na ostatnim asfaltowym podjeździe i nie zastanawiając się, od razu przystępuje do ataku :) Tam się jeszcze tak łatwo nie poddaję – ale w samej końcówce, „wysuszony”, uznaję wyższość Mikołaja. Zrzucam na korbie na żółwia (tak, tak – napęd 2×10 nadal istnieje w warunkach poza-muzealnych) i w turystycznym tempie dojeżdżam do nartostrady – a tam siup w dół, sprint i meta. Ktoś mówi „czwarty”; myślę – bardzo spoko! Jak na jeden z pierwszych startów z sezonie kończę zupełnie usatysfakcjonowany.
Gratuluję zwycięzcom, radości z jazdy życzę wszystkim; hej!
COMMENTS